Z pojemnika teoretycznie przeznaczonego wyłącznie na odpady papierowe, oprócz pogniecionych fragmentów kolorowych opakowań, ozdobionych choinkami, mikołajami, skrzatami, śnieżynkami oraz bombkami, wystawały również szyjki butelek, resztki pożywienia, toreb foliowych z logo wszystkich sieci supermarketów świata i inne śmieci, jakby tego rodzaju sortowanie (sic!) było sztuką niedostępną dla mieszkańców osiedla w city, usiłującego ochłonąć po świątecznym obżarstwie, migotaniu kolęd w przedsionkach i wizytach rodzinnych.
Najwyraźniej jednym sortowanie wychodzi zaskakująco sprawnie, zaś innym niekoniecznie.
Miedzy zamkniętym na klucz niewielkim budynkiem ze śmietnikami dla mieszkańców pobliskich bloków a stojącymi obok, ogólnodostępnymi kontenerami na odpady zmieszane stał zarośnięty facet w płaszczu prawdopodobnie należącym do łowcy androidów, poplamiony starannie choć niesymetrycznie, w przykrótkich spodniach, woniejący swobodnym stosunkiem do higieny. Energicznie grzebał w pojemniku z butelkami i gawędził z kobietą odzianą kontrastowo: w klapki i podbitą futrem kurtkę, o twarzy przedwczorajszej i wokalu tak zahartowanym doświadczeniem życiowym, że można nim ostrzyć noże. Kiedy usłyszała szczekanie psa, obróciła się nieśpiesznie i szczerym uśmiechem odsłoniła pole do popisu dla kreatywnego protetyka.
- Dzień dobry, panie sąsiedzie, na spacerek? Nie za zimno?
- Psinkę wyprowadzam, dzień dobry sąsiadce. Jak dobrze, że zimy nie ma, to nie zmarznie kruszynka – rozczulił się dobrze odżywiony mężczyzna z fryzurą średniowiecznego mnicha, za którego masywną nogą demonstracyjnie telepał się sznaucer miniaturka z finezyjną różową kokardką nad lewym uchem. Mnich wrzucił do kontenera wielki wór ze śmieciami i odsunął się, by zrobić miejsce dla łowcy androidów, który natychmiast zanurkował w pojemniku.
- A pewnie, pewnie. O, sąsiadka też już na nogach, z dziećmi na polu to zdrowo – dama z ostrym wokalem pochwaliła młodą kobietę z podkrążonymi oczami, wózkiem z bliźniętami i podskakującą jak piłeczka kilkuletnią córeczką. Kobieta mruknęła coś i poszła dalej.
- Żywe srebro. Co się dziwić, zdrowa kobita, to i zdrowe dzieci rodzi. Niektóre stare konie jeszcze leżą od świąt, a tu już młode idzie.
- Ale pięćset zeta za friko to dostanie – rzucił zazdrośnie mnich. – Albo i więcej.
- A to wiadomo kto co dostanie? Teraz takie czasy, że nic nie wiadomo. Do widzenia panie Tadeuszu! – Krzyknęła za poplamionym facetem, który porzucił gmeranie w śmieciach i powoli oddalał się w stronę kolejnych kontenerów.
- A ja to wie pan, bigosu nagotowałam. Jemy od trzech dni, to wyszłam jeszcze ziemniaków dokupić, bo ciągle jemy też jabłka, a wie pan, od tych jabłek to wszystko łatwo wychodzi.
- Mąż to śpi jeszcze, mówi pani? No słyszałem, jak tu jeszcze wczoraj pod sklepem balowali, świętowali, oj bogato było.
- Święta były, to świętowali, ja już nie miałam siły i samego z domu wypuściłam. No pan się nie gniewa, sąsiedzie, że troszku tam sobie pośpiewali, pokolędowali. Żeby pan mojego Staśka widział, jak młodzi byliśmy…
- Pan Stasiu to ponoć legenda boksu… Ojej! – Odezwała się nieśmiało chudzinka pracująca w kiosku nieopodal, uginająca się pod stosem kartonów, które wiatr porywał raz w jedną stronę, raz w drugą, jak żagiel na oceanie, podczas gdy dziewczyna budowy wątłej brzózki nie miała siły walczyć z żywiołem.
- Pani tu położy te pudła, to pan Tadziu weźmie jak wróci – doradziła dama z wokalem. – A szefowej nie ma? Ta to by sobie poradziła z noszeniem i wiatrem, tyle ma ciała – zaśmiała się, aż szyby w blokach zadrżały w promieniu kilometra.
- Nie ma, szefowa pojechała do rodziców pod Łódź.
- A to jej rodzice jeszcze żyją?
- Żyją, co mają nie żyć? Szefowa jeszcze nie taka stara, tylko gru… Masą zasłonięta – zachichotała chudzinka. – Wraca po Sylwestrze, jak wszyscy. Do widzenia, lecę – pobiegła z powrotem do kiosku, dzielnie walcząc z porywami wiatru.
- A mój Stasiu to był bokser, co się zowie i nikt mu nie podskoczył, jak puścił pięści w ruch, ale ty dziecko za młoda jesteś, żeby takie rzeczy pamiętać – rzuciła za nią dama z wokalem, ale dziewczyna była już za daleko, żeby to usłyszeć.
- Nie legenda boksu, a nadzieja, bo już wtedy za dużo pił – rzucił kwaśno mnich.
Dama się obraziła.
- Ja tu panu nie wypominam, co pan sąsiad pije, a co pan nie pije! A czasem trzeba, jakby chciał pan wiedzieć. Życie to nie popieściło, tego mojego Stasia, o nie.
- Najlepiej to nie przesadzać ani z piciem, ani z życiem, ani z niczym, wtedy życie godniejsze i człowiek porządny – wtrąciła pouczająco staruszka w kapeluszu lekko już wyblakłym od kontaktów z rzeczywistością. Od jakiegoś czasu dyskretnie przysłuchiwała się rozmowie dyskusyjnego kółka śmietnikowego i bardzo starannie sortowała odpadki, wrzucając wszystko tam, gdzie powinno się znaleźć: papierek tu, a szklany słoiczek po koncentracie tam.
- Pani to chyba nic nie pije, ani na ślubie, ani na stypie – odcięła się dama, a mnich się zaśmiał, aż jego psina podskoczyła.
- No jak to, w Sylwestra się nie napić toastu? To grzech, zła wróżba na Nowy Rok – powiedział złośliwie, a staruszka aż zabulgotała wewnętrznie i na chwilę ją zatkało, więc dama z wokalem chrapliwie podjęła wątek.
- Tak, teraz to się można zabawić, do wyboru, co człowiek chce, a na rynku taką scenę piękną, to się chyba wykosztowali, co pan sąsiad myśli? Ile to tam milionów poszło?
- Za dużo i za czyje to pieniądze, ja się pytam? – Westchnął mnich, a dama machnęła ręką.
- E tam, ja to zawsze za swoje piję i Stasiek też, my nie z tych co to będą się prosić. A pani to pewnie już szykuje jakąś wytworną kieckę na bal, co?
- No co też pani opowiada, jakie bale, w moim wieku – zirytowała się staruszka.
- My to sobie zabalujemy – rozmarzyła się dama. – Szwagry przyjadą z teściem, to będzie świętowanie.
- Byle nie za głośno! – Zaprotestował mnich, a staruszka z hukiem wyrzuciła ostatni słoiczek po ćwikle do kontenera, aż zadudniło.
- My z mężem – oznajmiła z godnością - pijemy tylko raz w roku, jeden kieliszek, do Sylwestra z telewizorem, jak „dwójkę” nastawimy, to posiedzimy do północy. Od tygodnia mrozimy szampana. Jak się w starym roku wszystko dobrze przygotuje, to w nowym łatwo wychodzi.