środa, 30 grudnia 2015

odc.180.: ŁATWIEJ WYCHODZI


Z pojemnika teoretycznie przeznaczonego wyłącznie na odpady papierowe, oprócz pogniecionych fragmentów kolorowych opakowań, ozdobionych choinkami, mikołajami, skrzatami, śnieżynkami oraz bombkami, wystawały również szyjki butelek, resztki pożywienia, toreb foliowych z logo wszystkich sieci supermarketów świata i inne śmieci, jakby tego rodzaju sortowanie (sic!) było sztuką niedostępną dla mieszkańców osiedla w city, usiłującego ochłonąć po świątecznym obżarstwie, migotaniu kolęd w przedsionkach i wizytach rodzinnych.
Najwyraźniej jednym sortowanie wychodzi zaskakująco sprawnie, zaś innym niekoniecznie.
Miedzy zamkniętym na klucz niewielkim budynkiem ze śmietnikami dla mieszkańców pobliskich bloków a stojącymi obok, ogólnodostępnymi kontenerami na odpady zmieszane stał zarośnięty facet w płaszczu prawdopodobnie należącym do łowcy androidów, poplamiony starannie choć niesymetrycznie, w przykrótkich spodniach, woniejący swobodnym stosunkiem do higieny. Energicznie grzebał w pojemniku z butelkami i gawędził z kobietą odzianą kontrastowo: w klapki i podbitą futrem kurtkę, o twarzy przedwczorajszej i wokalu tak zahartowanym doświadczeniem życiowym, że można nim ostrzyć noże. Kiedy usłyszała szczekanie psa, obróciła się nieśpiesznie i szczerym uśmiechem odsłoniła pole do popisu dla kreatywnego protetyka.
- Dzień dobry, panie sąsiedzie, na spacerek? Nie za zimno?
- Psinkę wyprowadzam, dzień dobry sąsiadce. Jak dobrze, że zimy nie ma, to nie zmarznie kruszynka – rozczulił się dobrze odżywiony mężczyzna z fryzurą średniowiecznego mnicha, za którego masywną nogą demonstracyjnie telepał się sznaucer miniaturka z finezyjną różową kokardką nad lewym uchem. Mnich wrzucił do kontenera wielki wór ze śmieciami i odsunął się, by zrobić miejsce dla łowcy androidów, który natychmiast zanurkował w pojemniku.
- A pewnie, pewnie. O, sąsiadka też już na nogach, z dziećmi na polu to zdrowo – dama z ostrym wokalem pochwaliła młodą kobietę z podkrążonymi oczami, wózkiem z bliźniętami i podskakującą jak piłeczka kilkuletnią córeczką. Kobieta mruknęła coś i poszła dalej.
- Żywe srebro. Co się dziwić, zdrowa kobita, to i zdrowe dzieci rodzi. Niektóre stare konie jeszcze leżą od świąt, a tu już młode idzie.
- Ale pięćset zeta za friko to dostanie – rzucił zazdrośnie mnich. – Albo i więcej.
- A to wiadomo kto co dostanie? Teraz takie czasy, że nic nie wiadomo. Do widzenia panie Tadeuszu! – Krzyknęła za poplamionym facetem, który porzucił gmeranie w śmieciach i powoli oddalał się w stronę kolejnych kontenerów.
- A ja to wie pan, bigosu nagotowałam. Jemy od trzech dni, to wyszłam jeszcze ziemniaków dokupić, bo ciągle jemy też jabłka, a wie pan, od tych jabłek to wszystko łatwo wychodzi.
- Mąż to śpi jeszcze, mówi pani? No słyszałem, jak tu jeszcze wczoraj pod sklepem balowali, świętowali, oj bogato było.
- Święta były, to świętowali, ja już nie miałam siły i samego z domu wypuściłam. No pan się nie gniewa, sąsiedzie, że troszku tam sobie pośpiewali, pokolędowali. Żeby pan mojego Staśka widział, jak młodzi byliśmy…
- Pan Stasiu to ponoć legenda boksu… Ojej! – Odezwała się nieśmiało chudzinka pracująca w kiosku nieopodal, uginająca się pod stosem kartonów, które wiatr porywał raz w jedną stronę, raz w drugą, jak żagiel na oceanie, podczas gdy dziewczyna budowy wątłej brzózki nie miała siły walczyć z żywiołem.
- Pani tu położy te pudła, to pan Tadziu weźmie jak wróci – doradziła dama z wokalem. – A szefowej nie ma? Ta to by sobie poradziła z noszeniem i wiatrem, tyle ma ciała – zaśmiała się, aż szyby w blokach zadrżały w promieniu kilometra.
- Nie ma, szefowa pojechała do rodziców pod Łódź.
- A to jej rodzice jeszcze żyją?
- Żyją, co mają nie żyć? Szefowa jeszcze nie taka stara, tylko gru… Masą zasłonięta – zachichotała chudzinka. – Wraca po Sylwestrze, jak wszyscy. Do widzenia, lecę – pobiegła z powrotem do kiosku, dzielnie walcząc z porywami wiatru.
- A mój Stasiu to był bokser, co się zowie i nikt mu nie podskoczył, jak puścił pięści w ruch, ale ty dziecko za młoda jesteś, żeby takie rzeczy pamiętać – rzuciła za nią dama z wokalem, ale dziewczyna była już za daleko, żeby to usłyszeć.
- Nie legenda boksu, a nadzieja, bo już wtedy za dużo pił – rzucił kwaśno mnich.
Dama się obraziła.
- Ja tu panu nie wypominam, co pan sąsiad pije, a co pan nie pije! A czasem trzeba, jakby chciał pan wiedzieć. Życie to nie popieściło, tego mojego Stasia, o nie.
- Najlepiej to nie przesadzać ani z piciem, ani z życiem, ani z niczym, wtedy życie godniejsze i człowiek porządny – wtrąciła pouczająco staruszka w kapeluszu lekko już wyblakłym od kontaktów z rzeczywistością. Od jakiegoś czasu dyskretnie przysłuchiwała się rozmowie dyskusyjnego kółka śmietnikowego i bardzo starannie sortowała odpadki, wrzucając wszystko tam, gdzie powinno się znaleźć: papierek tu, a szklany słoiczek po koncentracie tam.
- Pani to chyba nic nie pije, ani na ślubie, ani na stypie – odcięła się dama, a mnich się zaśmiał, aż jego psina podskoczyła.
- No jak to, w Sylwestra się nie napić toastu? To grzech, zła wróżba na Nowy Rok – powiedział złośliwie, a staruszka aż zabulgotała wewnętrznie i na chwilę ją zatkało, więc dama z wokalem chrapliwie podjęła wątek.
- Tak, teraz to się można zabawić, do wyboru, co człowiek chce, a na rynku taką scenę piękną, to się chyba wykosztowali, co pan sąsiad myśli? Ile to tam milionów poszło?
- Za dużo i za czyje to pieniądze, ja się pytam? – Westchnął mnich, a dama machnęła ręką.
- E tam, ja to zawsze za swoje piję i Stasiek też, my nie z tych co to będą się prosić. A pani to pewnie już szykuje jakąś wytworną kieckę na bal, co?
- No co też pani opowiada, jakie bale, w moim wieku – zirytowała się staruszka.
- My to sobie zabalujemy – rozmarzyła się dama. – Szwagry przyjadą z teściem, to będzie świętowanie.
- Byle nie za głośno! – Zaprotestował mnich, a staruszka z hukiem wyrzuciła ostatni słoiczek po ćwikle do kontenera, aż zadudniło.
- My z mężem – oznajmiła z godnością - pijemy tylko raz w roku, jeden kieliszek, do Sylwestra z telewizorem, jak „dwójkę” nastawimy, to posiedzimy do północy. Od tygodnia mrozimy szampana. Jak się w starym roku wszystko dobrze przygotuje, to w nowym łatwo wychodzi.

czwartek, 17 grudnia 2015

odc.179.: ZA DUŻO ZACHODU


-… i widzisz, tu ma takie szufladki, a tamto miało tylko po lewej, a tu ma po środku, chyba ładniej, a cena prawie taka sama jak tamten w Kauflandzie, czy w Tesco, już nie pamiętam, nie, no i tu ma takie lusterko, nawet coś widać, a w tamtym to nie wiem, bo opakowanie nie dało się zdjąć, to które mam kupić? No wiem, że nie widzisz, ale ja ci mówię, to chyba możesz mi cos doradzić… Tak, wczoraj do ciebie dzwoniłam, bo chciałam… Czekaj, a tu ma jeszcze taki elegancki łańcuszek, ale nie wiem do czego, czekaj, obrócę i zobaczę – przerwała na chwilę kobieta z upiętymi wysoko włosami, rozwianymi z emocji i szału przedświątecznych zakupów, trochę spocona, bo w grubej brązowej kurtce mimo stosunkowo wysokiej (jak na grudzień) temperatury. Oparła telefon o ramię, przytrzymała podbródkiem i podniosła niewielką imitację sekretarzyka z szufladkami na biżuterię, wyjmując przedmiot z folii. 
- Wiesz co, chyba jednak tego nie kupię, bo ma tu na dole takie zadrapanie, no ostatnia sztuka… Nie, dla teściowej mam już album na zdjęcia, czyli z głowy, a z tym to chciałam dla siebie właściwie, ale to za dużo zachodu. No racja, dzwoniłam wczoraj, bo coś od ciebie chciałam, ale wiesz, nie pamiętam, poczekaj…
Kobieta odłożyła sekretarzyk, odsapnęła i czujnie rozejrzała się po sklepie. Mimo przedpołudniowej pory wielki osiedlowy market pełen był klientów, oglądających, porównujących, kupujących, z listą w dłoni lub w popłochu. Jedni w nerwach, popychają wózkami, łokciami, poirytowani, zaś inni spokojnie się rozglądają, zastanawiają się, głośno komentują i opowiadają przypadkowo spotkanym osobom o swoich planach.
Otumaniająca gorączka przedświąteczna rozpanoszyła się po city, zarażając między innymi dzieci, które co kilka minut zmieniają zdanie co do upragnionych prezentów - w zależności od tego, co zobaczą w sklepie lub w telewizji. O tej porze roku obłęd zakupów dopada również osobniki dorosłe, pozornie odporne na reklamy, a w rzeczywistości reagujące zgodnie ze swoją naturą oraz przewidywaniami specjalistów od marketingu. Promocje, okazje, których nie wolno przegapić (absolutnie!), feeria świateł walących po oczach, melodii lastkrismasowych, z obowiązkowym samotnym w domu Kevinem – zestaw ten z jednej strony odstrasza, z drugiej zachęca do ponownego, corocznego spotkania, jak dawno niewidziany wujek, za którym się tęskni, choć w rzeczywistości to nudziarz. Ale swój, na dodatek kochany, z garścią opowieści o tym, jacy byli rodzice, kiedy byli mali, czyli strasznie dawno temu, w odległej Galaktyce. Dlatego czy się w coś wierzy, czy tylko odprawia rytuały, żeby teść nie marudził i dzieci mogły opowiedzieć w szkole, że była choinka, prezenty i kolędy, trzeba się przejść po sklepach lub od połowy listopada przeglądać Internet w poszukiwaniu prezentów idealnych. Następnie należy rozważyć do których dziadków w tym roku idziemy lub jedziemy, a może kogoś zaprosimy, by talerz dla wędrowca nareszcie się przydał? A, tak, mieliśmy nie rozmawiać o uchodźcach, bo to prawie jak o polityce. Co dalej? Rytualnie ukatrupić karpia i zaczarować, żeby smakował nie jak kałuża, tylko normalnie, oczywiście nagotować wszystkiego jak dla całej armii, nalepić uszek i pierogów, jakoś pogodzić rodzinne tradycje, bo u jednych barszcz, a u drugich grzybowa, a upiornie słodką kutię to nie tylko rodzina zza Buga zje…
- Już wiem, co od ciebie chciałam. No słuchaj, ale sama już nie wiem, bo to chyba za dużo zachodu i skąd ja będę wiedziała, co z tym zrobić? No kiedy założyć, a kiedy zdjąć, bo jak coś wyleję, no jak to z czym, no rękawiczki takie kiedyś miałaś, wiśniowe? Nie na zakupy przecież, takie długie, na bal sylwestrowy? No właśnie, pożyczyć, bo po piętnastu latach mnie ten mój wreszcie gdzieś zabiera, aż nie wierzę, ale mówi, masz tu, patrz, kupiłem zaproszenia, blisko, pod Wrocławiem, z kulturą będzie! No to ja i buty kupiłam na obcasie, w Dominikańskiej poszłam, ładnie tam, tyle ludzi i świateł, że zwariować można, ale przepięknie, idź to sama zobaczysz. A sukienkę mam, tylko mi krawcowa znajoma poszerzyła trochę, bo wiesz, kupowałam na oko, a lata lecą. No kilogramy wręcz przeciwnie, bardzo śmieszne, też nie jesteś coraz szczuplejsza. Jezu przestań, dobrze wyglądasz, a widziałaś siostrę mojego szwagra? Ta to chyba niczego sobie nie żałuje! Nie znasz, no a co to ja… A no i bolerko mam takie, żeby grube ramiona zakryło, a potem będzie ciemno i każdy wypity, to chyba nikt nie zwróci uwagi, a tu mi teściowa mówi, że jak ona chodziła na bale, to się rękawiczki elegancja Francja nosiło! No ale wiesz co, ja chyba jednak nie chcę, niech się ten mój cieszy, że z nim idę, będę wyglądać, mam fryzjera i sukienkę, z bolerkiem będzie jak trzeba, z tym to za dużo zachodu.