niedziela, 31 maja 2015

odc.145.: NA WYPASIE



Stukot kopyt i radosne parskanie koni to odgłosy rzadko słyszane w city, może oprócz wrocławskiego rynku, gdzie w sezonie wiosennym i letnim dość często można spotkać dorożki dla turystów. Dźwięki te rozległy się dość nagle, co spowodowało, że grubawy facet aż podskoczył i o mało nie wypuścił z ręki telefonu. Stał koło przejścia dla pieszych między ulicą Mickiewicza, a traktem prowadzącym do Iglicy i Hali Stulecia. Strażnicy miejscy jadący powoli na koniach minęli go i podążyli dalej, z wysokości końskiego grzbietu spoglądając na świat i patrolując Park Szczytnicki oraz okolice wrocławskiego ZOO.
- Osz kurwa, jak w niujorku, a trzeźwy jestem jak świnia, nie. No i patrzę teraz, a tu konie. Poważnie, stary, minęły mnie konie z policjantami, tfu, strażnikami miejskimi. Jak kowboje, kurwa. Wracam już, no, to wieczorem może wpadnę. Koło Hali Ludowej byłem, osz kurwa, Stulecia, no. Nie, moi jeszcze są w kiblu, bo przecież nie wpakuję dzieciaków do auta niewysikanych, nie. Dzieciaki miały frajdę, nie, bo tu taki statek budują do jakiegoś przedstawienia, a Wanesa się podjarała, że tu jakieś targi są z książkami, coś tam dzieciakom kupiła, no. Także spoko, Dzień Dziecka z głowy, nie. A weekend tamten miałem taki bardziej na wypasie, nie. Wszyscy byli, a początek jak ta lala, kulturka, nawet kurwa rano croissant z serkiem śmietankowym, soczek pomarańczowy, soczek grapefruitowy, wódesia, piwko, mięsko się marynowało. Na wypasie zaczęliśmy, mówię ci stary. No ale potem deszcz zaczął padać i wszyscy się schlali, Wanesa się wkurwiła, bo chłopaki najebani pochowali się w krzakach i huczeli jak te, kurwa, sowy, nie. Z nudów chyba, nie wiem. A Grzechu? Stary, kurwa, z Grześkiem już nie piję, bo rzyga, jak się najebie! Całą altankę mi ujebał!
Nagle z alejki osłoniętej drzewami wyłoniły się trzy starszawe damy, przechadzające się powolnym, spokojnym krokiem, ze zgorszeniem malującym się na twarzach, po czym minęły faceta, oglądając się na niego i kontynuując pogawędkę. Zdaje się, że wszystkie trzy były nieco przygłuche, bo porozumiewały się gromkimi okrzykami.
-… zgroza, pani Janino, ZGROZA! – Pokręciła głową jedna z nich, kościstym palcem wskazując niebiosa. - A jeszcze gorzej, że mnie się to na pewno przyśni. Ja zawsze mam po niedzieli koszmary. KOSZMARY!
- To trzeba się pomodlić – odparła stanowczo dama z włosami barwy gołębia chorego na żołądek.
- Słucham? – Trzecia z dam, w płaszczu barwy zdrowej młodej świnki, nadstawiła ucho wyczekująco.
- POMODLIĆ!
- Modliłam się, parzyłam melisę. I znowu się modliłam… MODLIŁAM SIĘ! Ale nic nie skutkuje, pani Janino. NIC! Nawet telewizję oglądałam, ale było jeszcze gorzej. Ja w każdy weekend tak mam, pani Janino. KOSZMARY!

poniedziałek, 25 maja 2015

odc.144.: WARUNEK ZALICZENIA


Mknąc żwawo po szynach, tramwaj robił tyle hałasu, że chyba tylko przerwa między lekcjami w podstawówce generuje więcej decybeli. Pojazd pruł na trasie między placem Bema a Dominikańskim, gdzie nie ma wielu przystanków, ale w deszczowy dzień jest spory ruch i mnóstwo pasażerów. 
Dwóch młodych ludzi, wyraźnie zmęczonych, opadło na plastikowe siedzenia w starej „17”, ignorując emerytów, rencistów i innych osobników, którzy codziennie muszą walczyć o swoje prawa dotyczące zajmowania miejsc siedzących. 
Ten bardziej barczysty i umięśniony, w obcisłej koszulce, podkreślającej bicepsy, kaloryfer i szeroką klatę, był wyraźnie zdenerwowany i zdecydowanie bardziej przytomny niż jego kolega, skrywający półprzymknięte oczy pod czapką z daszkiem, który pomasował się po brzuchu i westchnął.
- Głodny jestem – poskarżył się sennie.
- Nie karmią was tam?
- Słaaabo. – Znowu westchnął. - Taka gówniana robota. Ale wziąłem, bo wieeeesz, jebane praktyki to warunek zaliczenia, nie.
- Acha. A ja szukam chaty na wakacje. – Osiłek poruszył nerwowo szczęką.
- A coooo, wyprowadzacie się?
- Zwalniamy chatę, bo Staszek i Zuźka jadą w pizdu, nie.
- A później będziesz jeszcze z nimi mieszkał?
- Nie wiem, zastanawiam się. Kurwa, ze Staszkiem to mogę, ale Zuźka mnie wkurwia.
- Jaaa pierdolę. A czym?
- Ciągle chodzi w gaciach.
- Staaaary, ty chyba nienormalny jesteś. – Zsunął czapkę na tył głowy i roześmiał się - Taaaka dupencja chodzi w bieliźnie, a tobie to przeszkadza?
- Nie kumasz, człowieku. – Kwadratowa szczęka i grdyka pod nią poruszały się, jakby winda jeździła w górę i w dół. - Ona ciągle chodzi w tych samych. I ja kurwa nie wiem, czy ma tylko jedne i nie pierze, czy nakupiła sobie takich samych gaci i są czyste, tylko podobne, nie.
- Oooo kurwa.
- No. I skupić się nie mogę, a muszę zapierdalać do egzaminu, bo mam warunek zaliczenia, nie.

wtorek, 19 maja 2015

odc.143.: ŚWIADKOWIE


Ulica Świdnicka to energetyczne, tętniące życiem serce Wrocławia. Odważnie przecina city na pół, nie boi się tłumu turystów, grup rozchichotanych nastolatków ani maniaków fotografowania się z krasnalami, kamiennymi kulami i pręgierzem. Ulica umiejscowiona w tak reprezentacyjnym miejscu trzyma fason i nie lęka się ćwiczących skoki deskorolkarzy, poza tym dość pobłażliwie przyjmuje decyzję o przebudowaniu przejścia jej imienia, któraż to rewolucja rozgrzała niejedną wrocławską głowę do czerwoności, niekiedy wywołując wściekłą pianę na równie wrocławskich ustach. Rewolucja, zaiste - zasypać spory kawałek tunelu i nakazać przechodniom spacer bez konieczności użycia schodów, na których każdy wyglądał jak ze skeczu Monthy Pythona o dziwnych krokach.
Niezależnie od pory dnia i nocy na ulicy Świdnickiej coś się dzieje i ktoś spaceruje lub używa życia w jakikolwiek inny sposób, a tym bardziej w słoneczne, niedzielne popołudnie. Dwie zakonnice, mimo upału odziane służbowo, w czerń od stóp po szczelnie zasłonięte czubki głów, sunęły powoli deptakiem, lawirując między pstrokatymi przechodniami, jak dwa kruki, które przypadkiem znalazły się w stadzie papug. Mieszający w głowach gwar, dochodzący ze wszystkich stron, w połączeniu z muzyką dudniącą z okolicznych kawiarni, ten zwyczajny miejski hałaśliwy szum - to wszystko musiały pokonać ich głosy, jeśli chciały się porozumieć, zapewne dlatego rozmawiały dość głośno, mocno i dźwięcznie.
- To ja już wiem, co zrobimy – powiedziała wyższa. – mam plan.
- Jaki?
- Najpierw ja wejdę do makdonalda i kupię sobie loda śmietankowego.
- A potem?
- A potem ty też tam wejdziesz i kupisz tego hamburgera, o którym tyle mówiłaś od rana. W ten sposób będziemy nawzajem swoimi świadkami.

poniedziałek, 18 maja 2015

odc.142.: NA DRUGĄ NÓŻKĘ




Prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu w city to nuda, do tego stopnia, że coraz więcej osób ubarwia sobie te monotonną czynność pogawędką telefoniczną, wysyłaniem SMSów i innymi aktywnościami, mającymi na celu ubarwienie nużącej podróży przez city. Robią to wszyscy. Kierowcy aut, tkwiący w korkach i trąbiący wściekle na skrzyżowaniach, motorniczowie tramwajów, beztrosko sunący po szynach, a także kierowcy autobusów, biorący ostry zakręt, podczas gdy tylko jedna ręka trzyma kierownicę oraz kilkadziesiąt żyć ludzkich w tym samym momencie.
Za smartfony w podróży chwycili też rowerzyści. Nie tylko ci okazjonalni cykliści, mocujący się z własnymi zastanymi stawami i niedosmarowanymi rowerami, wykopanymi na tę okoliczność (zapewne za namową potomstwa domagającego się towarzyszenia podczas jazdy lub powodowani chęcią zadbania o tężyznę, za przeproszeniem, fizyczną) po latach z piwnicy lub rdzewiejącymi do tej pory na balkonach.
- Ktoś miał sporo fantazji – sarkastycznie skwitował wielki facet, siedzący na górskim rowerze przy fontannie na Rynku, z przymocowaną do jednośladu maksymalną ilością gadżetów, przytrzymujący smartfona między głową a ramieniem. – Na Podwalu, kurwa, a gdzie. Nie mogłem syna wyciągnąć! Tam jest gorąco jak chuj, no cholerny plac zabaw. Mówię ci, kurwa, ktoś miał sporo fantazji i za dużo metalu. Gorące to było jak chuj. Spierdalam, bo tu nie można jeździć na rowerze, nie. No, zaczynam sezon. - Ruszył ostro do przodu, rozganiając wycieczkę, która w popłochu rozpierzchła się na wszystkie strony, jak stado gołębi. Na koniec rzucił, nadal do telefonu: - To co, jutro grill i pijemy, nie? Walniemy se kurwa na drugą nóżkę i zaczniemy sezon.
Z telefonów podczas jazdy nagminnie korzystają też śmiałkowie poruszający się po city na rowerach miejskich. Odważni to ludzie, bowiem – jak donoszą lokalne media - miejskie stacje rowerowe w wielu przypadkach sprytnie umiejscowiono na chodnikach, w lekkim oddaleniu od ścieżek rowerowych, a ponieważ chodnik to dla rowerów miejsce zakazane, na takie jednostki czyha tam straż miejska, z zapałem wypisując mandaty. Miasto musi się jakoś utrzymać.
- Trener mówi, że faulowałem – poskarżył się nastolatek z obdartymi kolanami, usiłujący jednocześnie wykonać skomplikowany manewr, polegający na podskakiwaniu na przednim kole przy przejściu dla pieszych oraz rozmawiać przez telefon. – Oj mamo, jasne, że uważam. Ja ciągle uważam, mamo, no. Trener mówi, że to była moja wina, bo tamten mnie kopnął w jaja, ale ja go przewróciłem. Dobrze mamo, uważam.
Rowerzystów przypadkowych, rzadko używających jednośladów, można łatwo rozpoznać. Cechuje ich lekki popłoch w oczach, szerokie nogawki spodni lub fałdy spódnicy wkręcające się w łańcuch, niedopompowane opony oraz uporczywa jazda środkiem ścieżki rowerowej lub jej lewą częścią, jakby ruch prawostronny był automatycznie kasowany z ich głów, gdy wsiadają na te straszne, archaiczne machiny. Dowolna interpretacja przepisów drogowych i obowiązkowy smartfon w dłoni, to jawne igranie z losem, ale cóż, taki mamy naród – obdarzony fantazją i kompletnym brakiem wyobraźni.
- Wpadł mi do głowy pomysł na kolację, taki trochę z dupy wyciągnięty, ale może wpadniesz? – Zagaiła młoda dziewczyna, zatrzymując się na czerwonym świetle, balansując z telefonem i wielkim rowerem. Jedynym oświetleniem jej pojazdu były żarówiaste zielone trampki i słonce odbijające się w wielkich ciemnych okularach. – Jakbyś miała już dosyć własnej rodziny, co? Mam już powyżej uszu tego, że ciągle sama siedzę... No wiem, że masz... Ja pierdolę, stoję na czerwonym, a nic nie jedzie. A, jadę... - Ruszyła przez pasy z wysiłkiem naciskając na pedały, gibiąc się na boki jak kaczątko, a jej trampki zamrugały zaczepnie, gdy przemknęła tuż przed maską samochodu, który nagle się pojawił. - O, jaaa, kurwa... Palancie! - Krzyknęła za oddalającym się autem i wróciła do rozmowy. - Wpadnij, to wiesz, coś wymyślimy...

poniedziałek, 11 maja 2015

odc.141.: NA KONIEC


W pobliżu wielkiego budynku CUPRUM, stanowiącego przez kilka dekad bardzo charakterystyczny element krajobrazu wrocławskiego city, od kilku dni przystawali ludzie, by oglądać kolejne etapy rozbiórki. Biurowiec oddano do użytku w 1967 roku, więc lata świetności miał już dawno za sobą, a decyzja o wyburzeniu zapadała kilkakrotnie, po czym z różnych przyczyn wyrok odraczano, by wreszcie powrócić do projektu postawienia w tym miejscu innych, bardziej nowoczesnych i teoretycznie mniej szpetnych budowli. Zapewne takich samych, jak wszystko inne, co obecnie powstaje w city: stalowoszarobure, beznamiętnie odbijające światło słoneczne zamiast kumulować jego energię, przygnębiająco chłodne, bezduszne i nudne.
Przechodnie, pasażerowie oczekujący na autobus na przystanku tuż obok, a także ciekawi sensacji i wybuchów turyści krążyli przy ogrodzeniu, zaglądając na plac przed budynkiem, będący kiedyś firmowym parkingiem, a teraz koszmarnie zapylonym miejscem, gdzie stoją wielkie dźwigi, 135-tonowa koparka z nożycami i inne maszyny służące do destrukcji.
- Mamo, tam woda się leje! – Uradowany chłopczyk podskakiwał z ekscytacji, pokazując rodzicielce to, na co sama patrzyła z lekkim sentymentem. - O jaaa, ale wieeelkie źwigi, mamooo a wybuchają ten dom?
- Nie synku, będą go rozbierać kawałek po kawałku.
- Jak z klocków, bo nie można hałasować bummm!
- Tak, zobacz, tam leją wodę, żeby pył nie przykrył całego miasta. A tam stoi wielki dźwig i ma przyczepione takie nożyce, później pewnie będą tym kroić budynek…
- Dzisiaj już nie będą – wtrącił się brodaty facet obwieszony aparatami fotograficznymi. – Gadałem z takim jednym i mówił, że dzisiaj już szlus i fajrant.
- Nieprawda, zaraz znowu zaczną. – Burknął wysoki chłopak, nerwowo podrzucający plastikową butelkę coli. – Tamten robol mówił, że poleją trochę i znowu.
Rzeczywiście, jakby na potwierdzenie jego słów wielka maszyna obudziła się z letargu i zaczęła skubać budynek nożycami, fragment po fragmencie. Kawałki budowali spadały na ziemię, wzbijając w powietrze chmury pyłu, które próbował okiełznać strumień wody, lany z węża przez robotnika umieszczonego wysoko, w podnośniku koszowym na drugim dźwigu.
- O jaaa, mamooo, ale leeeci! – Chłopczyk piszczał z radości. - Bummm!
- Mówiłam ci, synku, że zobaczysz, jak to rozwalają. Kiedyś tu pracowałam…
- Pani teraz, to każdy tu przychodzi i mówi, że pracował w Cuprum – rzucił brodacz z aparatami.
- Ale ja naprawdę tu…
- Jasne, jak rozwalali Poltegor, to też każdy tam pracował, hehhe – zaśmiał się złośliwie brodacz. – Ten Poltegor był starszy…
- Ciekawe od kogo? – Skwitował kąśliwie chłopak z colą. - Rozpierdolić to trzeba w drzazgi!
- Od ciebie, smarkaczu, na pewno – zaperzył się brodacz.
- Dobrze, że to rozwalają – syknęła starsza kobieta z zaciętą miną i kwiecistą torbą z zakupami. - Na koniec niech rozwalą.
Brodacz zdziwił się i cyknął jej fotkę.
- A dlaczego, coś pani taka? Stało tyle lat i komu to szkodziło?
- Na koniec one wszystkie upadną – złowieszczo odparła staruszka. – Kiedyś Poltegor, teraz to. Ten srajtałer też rozwalą. Zobaczycie!

środa, 6 maja 2015

odc.140.: NIC NIE PORADZISZ


-… tutaj albo obok, sama nie wiem. A ty?
- Coś ty, nic, kurwa. I nic nie poradzisz, bo zapiliśmy. Tylko kurwa szkoda, że nie pamiętamy…
- Ciii, bo jeszcze nas ktoś spotka…
Kobieta z rozczochraną fryzurą i rozmazanym makijażem obejrzała się, zamglonym spojrzeniem omiatając okoliczne krzaki i trawnik przed blokiem. Poprawiła legginsy opięte na tylnym, zgrabnie reprezentacyjnym odcinku kręgosłupa i pociągnęła swojego towarzysza za rękaw w kierunku krzaków za boiskiem do siatkówki koło sąsiedniego bloku.
- A może tam?
- Nie wiem, kurwa. – Facet był wyraźnie zmęczony, poirytowany i jakby zawstydzony zarazem. -  Tarzałaś się po krzakach, to masz.
- Sama się nie tarzałam! – Syknęła z naciskiem. – I możesz być pewny, że nie odejdę stąd bez tej torebki! Wszystko tam miałam, klucze, portfel, całe życie!
Facet zdjął ze spodni liścia i otarł rękaw kurtki z kurzu.
- Szkoda by było, kurwa – przyznał w zamyśleniu. - Ludzie powariowali w ten długi weekend. Grille, śluby, komunie, kurwa. Tylko na zakupy nie było jak.
- Bo pozamykane wszystko, no.
- Ale można się napić, nie.
- Można i tak to się kończy... A pamiętasz, o której to było?
- Nie. A po co ci to?
- Sama nie wiem – kobieta przystanęła bezradnie i usiadła na ławce przy placu zabaw. Potarła przekrwione oczy. – Nawet ciemne okulary tam mam, nie. I nic nie poradzisz.
- I szukaj, kurwa, wiatru w polu. Ale mnie kurwa suszy, ja pierdolę.
Usiadł koło niej i chwilę milczeli w bezruchu, podczas gdy słońce bezlitośnie eksplorowało niedzielny świąteczny poranek. Nagle zza okna w bloku nad nimi rozległy się głośne okrzyki, triumfalne i rozbawione.
- Znalazłam cię! – Zapiszczał damski wokal z satysfakcją. - Możesz się kurwa schować nawet pod stołem, a i tak cię znalazłam!
- Następnym razem skopię ci dupsko, zobaczysz! – Odpowiedział męski głos, śmiejąc się głośno. – Święto, nie święto, kurwa, dorwę, wypatroszę i zabiję! Nic na to nie poradzisz, jestem lepszy w te klocki!
- Akurat, trzeci raz przegrałeś, lepszy, kurwa!
- Odpalamy jeszcze raz i sama zobaczysz!
Stado gołębi spłoszone hałasem wzbiło się w powietrze, wraz z liśćmi porwanymi do wirującego tańca przez wiatr, po czym tumany pyłu opadły na zmęczoną parę, siedzącą w milczeniu na ławce.
- Idziemy chyba, co? Czy szukamy dalej?
- Nie mam nadziei, ale musimy znaleźć. Nie wrócę do domu bez rzeczy, bo Dawid od razu się domyśli, że balowałam.
- A nie możesz czegoś kurwa wymyślić? – Wstali z ławki i niemrawo przeglądali krzaki. – Że cię okradli, czy coś?
- On mnie zna i wie, że prędzej zgubię niż dam się okraść.
- To jest kurwa bez sensu!
- Taka już jestem i nic nie poradzisz… Może to tam dalej, koło parkingu?
Poszli, a gołębie wróciły na stanowiska bojowe między śmietnikiem a placem zabaw, by czekać na kolejne dostawy okruchów.