wtorek, 29 grudnia 2020

odc.222.: MAŁO TEGO



Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. Maseczki, dystans, dezynfekcja, to wszystko stało się częścią codzienności w 2020r., podobnie jak kontakty z ludźmi online zamiast twarzą w oko. Ograniczenie wychodzenia domu do załatwiania spraw naprawdę istotnych i niezbędnych przypomina trochę uczucie, które towarzyszy rodzicowi małego dziecka podczas urlopu macierzyńskiego, gdy każde wyjście do pobliskiego sklepu jest najbardziej interesującym wydarzeniem dnia lub tygodnia. Można wtedy spotkać innych dorosłych ludzi, którzy nie są mężem lub partnerem albo teściową, dzwoniącą codziennie, by dopytać czy aby na pewno dzidzia ma czapeczkę. Podczas banalnego pozornie spaceru do warzywniaka jest szansa na wymianę kilku zdań z kimś kompletnie obcym, co czyni go tym bardziej atrakcyjnym, ponieważ nieznane jest ekscytujące, zasłyszane zdania nie są tymi samymi tekstami, które współdomownicy wypowiadają codziennie na tematy ważkie, jak te o konieczności zapłacenia rachunku za prąd, zawieszającym się Netfliksie czy rozważaniami, który kot narzygał za którą szafką i dlaczego nikomu nie chce się tego posprzątać. BO NIE, i nie trzeba powtarzać, a już na pewno nie krzyczeć, przecież dziecko śpi!

Jedne więzi się zacieśniły śródpandemicznie, inne zniknęły, jakby tych osób nigdy się nie znało, nie spędzało z nimi godzin, dni i tygodni. Swoista weryfikacja tego co ważne, w okolicznościach niekiedy tragicznych, gdy mnóstwo ludzi straciło pracę, zdrowie, nadzieję, to pewnego rodzaju powrót do korzeni w głowie i sercu. W dresie, na kanapie, można odkryć, że ma się dzieci i/lub współmałżonka, że domownicy są ciekawymi ludźmi, o których dobre samopoczucie naprawdę warto zadbać. Kto wie, może tego rodzaju opamiętanie jest potrzebne naszemu gatunkowi i planecie? Ale za jaką cenę?…

Naród rzucił się wiosną kupować działki w miastach, spacerować latem z błyskawicą i potężnie wkurwionymi kobietami, a także jesienią sporty uprawiać i miłość przez cały rok. Sąsiadów poznajemy po brwiach wystających znad maseczki, zdawkowe mruknięcia „bry” często zastąpiła wymiana zdań na temat jakikolwiek, choć i tak zawsze wraca się do tego, co każdy sądzi o koronawirusie, szczepieniach, poczynaniach rządu, protestach kobiet i tym, co można, a czego nie, podczas gdy rządzący plączą się w zeznaniach, rozporządzeniach i najwyraźniej podejmują decyzje dotyczące obostrzeń na podstawie wyników losowego rzutu kostką do celu.

Na pewno można i warto pomagać tym, którzy od marca stracili możliwość normalnego egzystowania. Branża turystyczna leży i kwiczy, podobnie jak wiele innych i tutaj trudno pomóc w konkretny sposób. Inaczej ma się sytuacja gastronomii, której co prawda nie da się uratować w całości, ale na pewno każdy kolejny posiłek zamówiony na wynos z którejś z okolicznych restauracji, baru, pizzerii itp. jest na wagę złota – dosłownie. Lokalne grupy pomocowe na portalach społecznościowych kipią od wymiany informacji o tym, gdzie warto zamówić posiłek na święta, Sylwestra lub zwykły leniwy obiad. Niekoniecznie codziennie i nie za miliony monet, ale są jeszcze w centrum Wrocławia miejsca, gdzie gotuje się smacznie, prosto, niewyszukanie, a także z duszą oraz rozsądnym podejściem do ilości przypraw.

Dzień przed Wigilią w szkolnej stołówce, która oprócz serwowania posiłków pracownikom i uczniom w roku szkolnym oferuje obiady w cenach, które zachęcają nawet skromnych emerytów z osiedla, można było odebrać potrawy ze świątecznego menu. Na drzwiach było napisane, że wewnątrz należy zachować dystans, mieć maseczkę zakrywającą usta i nos, a także prośbę, by zdezynfekować dłonie.

W środku, wtem, kolejka, złożona z dwóch seniorów oraz kobiety w ciąży.

- Mnie tu boli, o tu – tłumaczył jeden z panów, unosząc idealnie wyprasowaną nogawkę spodni, by pokazać kobiecie w ciąży żylastą chudą łydkę – i dlatego muszę siedzieć, a panienka się tam oprze, tak.

Kobieta w ciąży nawet nie zdążyła się odezwać, bo stojący przy okienku weteran w szarym płaszczu i zdeptanych mokasynach gromko wyraził niezadowolenie. Jednorazowa pobrudzona maseczka swobodnie zwisała mu z kieszeni.

- Ja tu zrobię porządek! Mało tego, ja tu… - nie dokończył, bo się rozkaszlał, po czym wytarł usta maseczką i oparł się ciężko o ladę. Kobieta w okienku mruknęła coś zza maseczki w pączki, po czym odetchnęła i odezwała się z podejrzanym spokojem w głosie.

- Tłumaczę panu, że dzisiaj można tylko odbierać świąteczne menu, śledzia tylko mam ekstra. Dwie porcje, z jabłkiem i w śmietanie.

- Ale ja tu po obiad…

- Obiady będą dopiero w poniedziałek w przyszłym tygodniu.

- Jak to – właściciel bolącej żylastej łydki włączył się do rozmowy – a jutro?

- Jutro Wigilia, nieczynne – westchnęła zmęczona kobieta z makijażem, którego rozmazanie dawało efekt jakby miała barwy wojenne. – Pan bierze śledzia czy nie, bo tu ludzie czekają, kto następny?

Wyprasowany senior poderwał się z krzesła i bezceremonialnie podskoczył do okienka, jakby ból magicznie mu minął. Kobieta w ciąży nawet się nie odezwała, spokojnie oparła się o parapet i w milczeniu słuchała barwnej wymiany zdań.

- A co mi po samym śledziu, pani, mało tego, ja tu codziennie przychodzę i jeszcze nie było, żeby nie było!

Starszy pan w płaszczu zakaszlał i odszedł od okienka, ale nie kwapił się do wyjścia. Z rezygnacją owinął się płaszczem i usiadł na krześle przy stoliku, na którym leżała kartka z napisem „Nie siadać”.

- A to ja bym tego śledzia i moje zamówienie, barszczyk i karp, pierogi, uszka, bo wie pani, ja jutro jadę do córki, będą sami najbliżsi, jakieś 15 osób…

Kobieta zza lady poszła na zaplecze spakować zamówienie, a siedzący emeryt głośno odkrztusił i westchnął.

- A ja jutro sam, jak ten palec z butem…

- Oj, Edziu – panowie najwyraźniej się znali – a synowie nie przyjadą?

- A przyjadą, ale pojutrze, z rodzinami przyjadą, niecała dziesiątka nas będzie, już nakładłem gotówki do kopert i gdyby żona żyła, to już dziś gotowałaby ucztę, a tak, to mnie wystarczy tu obiad kupić, bo z tego baru codziennie…

- No ale Edziu, dziś nie ma nic, to ty może lepiej idź do sklepu? O, pani już jest, kochana pani, to ja tu płacę…

Pan z kantem na spodniach grzecznie wziął torbę z potrawami, przyjemnie pachnącą kapustą z grzybami, podczas gdy Edziu nabrał sił  i wdał się w spór z kobietą wydającą zamówienia, bo nie chciał przyjąć do wiadomości, że dziś nie ma nic poza daniami uprzednio zamówionymi, a jutro bar nieczynny.

- No kto to widział, ja tyle wolnego do samej emerytury nie miałem! W dupach się poprzewracało! – znowu się rozkaszlał, charknął, aż kolega się odsunął i kobieta w ciąży też nagle znalazła się przy drzwiach na drugim końcu sali.

- Pan się uspokoi, jeszcze trochę uszek zostało ekstra, to panu sprzedam – kobieta zza lady nie w takich bojach brała udział i wiedziała, jak spacyfikować pacjenta, ale niestety dodała tekst, który na niektórych od marca działa gorzej płachta na byka albo błyskawica na niektórych – tylko tę maseczkę pan założy, bo nie można tu kaszleć.

Edziu na chwilę ucichł, zmęczony kaszlem, ale szybko doszedł do siebie, wyrwał z kieszeni maseczkę, potrząsnął nią demonstracyjnie i ryknął:

- I co to w ogóle za czasy, że każą twarz zasłaniać, jak złodziejowi? Przecież ksiądz wczoraj mówił, że pandemia tylko rozum odbiera, jak kto nie wierzy!! - znowu opadł na krzesło.

Tego było już za dużo dla kobiety w okienku.

- Panie, jak pan chce tu jeszcze obiady kupować, to albo założy maseczkę, albo pójdzie gdzieś, bo tu kobieta z brzuchem i mało tego, żaden jej miejsca nie ustąpi, a jutro Wigilia i nastrój psuje, jak kaszle!!

Zapadła cisza, na chwilę wszyscy zamarli, po czym wyprasowany pan wziął Edzia pod ramię, mruknął coś, że on też musi do sklepu i wyszli.

Kobieta w ciąży spokojnie podeszła do lady i wymieniła zmęczone świąteczne spojrzenie z właścicielką makijażu wojennego, wyraźnie widocznego znad maseczki w pączki.

- Na kiedy pani ma?

- Na połowę marca 2021.

- Ale ja pytam na którą godzinę pani ma zamówienie.

- Och, na 13, tylko jestem wcześniej, bo potem…

- Nie szkodzi, już szykuję. A jak termin porodu w 2021r, to będzie dobrze…