czwartek, 27 sierpnia 2015

odc.169.: HOP SIUP




Wrocławska noc sierpniowa, lekko chłodnawa, niosąca ze sobą zapach nadciągającej nieuchronnie jesieni, dla każdego mieszkańca city zaczyna się inaczej. Jedni zasypiają z nosem w książce, przed telewizorem albo monitorem, inni zrywają się chwilę, by utulić płaczące niemowlę, jeszcze inni błąkają się od knajpy do knajpy lub przeciwnie - ciężko harują, by spać mógł ktoś.
Nałogowi nocni spacerowicze, testujący trunki i zabawy ekstremalne, co noc ryzykują życiem, by inni członkowie społeczeństwa nie musieli doznawać tego rodzaju przeżyć. Chóralne zaśpiewy o charakterze patriotycznym i zagrzewającym do boju rozlegają się w wielu miejscach Wrocławia każdego wieczoru, nie dając się zagłuszyć grzmiącym idiotycznie motocyklom, prującym z hukiem i nie wiedzieć czemu akurat przez środek miasta zamiast poza jego granicami, opierają się też skutecznie interwencjom patroli policyjnych, wzywanych regularnie przez poirytowanych mieszkańców city
Czasami wśród tych wulgarnych i wrzaskliwych pijackich bełkotów można usłyszeć słowa chwytające za serce, grające na emocjach jak poezja, soczyste wyznania miłosne, pokrzepiające deklaracje przyjaźni i opowieści pełne bohaterskich czynów.
Tej nocy pogoda dopisała: upał jeszcze nie nadszedł, a deszcz już się wykapał, więc na murku okalającym rozsypujący się, brudnawy osiedlowy pasaż, miedzy zamkniętymi o tej porze sklepami, punktami usługowymi i pizzerią zasiedli aktorzy niewidoczni, bo ukryci w cieniu pod daszkiem, ale doskonale słyszani w całej okolicy, a zwłaszcza przez mieszkańców dziesięciopiętrowego bloku tuż obok pasażu. Chcąc nie chcąc ekipa zakotwiczona na murku ubarwiła późny wieczór tym z mieszkańców budynku, którzy mieli otwarte okna.
Najpierw było słychać niewyraźną wymianę zdań, odgłosy szarpaniny i brzęk szkła, a potem szloch kobiety i zagniewanego mężczyznę, który krzyknął, połykając głoski z emocji lub upojenia alkoholowego:
- No, Kinga, leć się tera puszać, kuwa!
- A ja nie chcę się puszczać, kurwa! – Odparła dumnie kobieta, odrobinę jeszcze płacząc. – Bo ja cię miśku kocham, kurwa!
Na chwilę zapadła cisza.
- No ja piedolę – wzruszył się mężczyzna. – O tej naej miłosi to już chyba szyscy wiedzą kuwa. Nie, Zyguś?
- Jasne, kurwa – odparł Zygmuś.
- Szterech poetó nie daoby rady, kuwa, teho opisać – emocjonował się mężczyzna obdarowany uczuciem Kingi. – Co? No, poiedz, ciąle coś czytasz i czytasz, kuwa.
- Jak mam chwilę czasu, to czytam – potwierdziła Kinga. – Tylko tej ostatnio to nie mogę, miśku.
- Dlaszego? Penie długie i kuewsko nudne?
- Nie, ale nie ma tak hop siup, bo to nie jest poradnik dla zakochanych, tylko prawdziwa książka, kurwa. W Lidlu kupiłam, tam są tańsze niż w empiku.
– Macie ognia? – Zygmuś brutalnie przerwał obrady osiedlowego kółka miłośników literatury – bo mi się kurwa skończyła zapalniczka.
- Nie am. Sam kuwa nie palę.
- Dla kolegi byś miał albo dla tej swojej miłości – obśmiał się Zygmuś chrapliwie.
- Spierdalaj – poradziła mu Kinga. – Ja już też nie palę. Prawda, miśku?
- No łaśnie. I nie szucaj tak petami, jakyś terorium zaznaczał, bo to nie est wieś ani szungla.
Głosy oddaliły się i powoli zniknęły, pozostawiając po sobie ciszę zakłócaną jednostajnym szumem liści na wietrze oraz tnącymi atmosferę jak brzytwa rykami motorów, pędzącymi przez miejską noc.

wtorek, 25 sierpnia 2015

odc.168.: SŁAWA


Autobus linii 132 brawurowo pokonał zakręt, wjechał dziarsko w ulicę św. Mikołaja, po czym z impetem zahamował i utknął w korku, czyli okoliczności towarzyszącej codziennej podróży przez tę część city popołudniową porą.
- Tutaj, w tej kamienicy, jest ten sławny fryzjer, wiesz, ten z telewizji – powiedziała z przejęciem kobieta w czapce z daszkiem, ubrana w całości w barwy maskujące moro, jakby jechała przez dżunglę, nie Wrocław, i nie zwyczajnym, nieco smrodliwym mimo pozornej nowości autobusem, a ubłoconym, pancernym autem terenowym. Adresatem tych słów był klasycznie znudzony nastolatek, rozczochrany, rozwalony na siedzeniu w pozycji możliwie niewygodnej i nonszalanckiej, z miną ospałą i lekceważącą otoczenie, w monstrualnie wielkich białych słuchawkach na uszach.
Chłopak posłusznie spojrzał we wskazanym kierunku, co nie było trudne, bo autobus stał w miejscu przez kilka minut.
- Uhm – mruknął.
- Widziałam ten program, fantastyczny, tylko nie pamiętam tytułu. Taki sławny się teraz zrobił ten fryzjer – opowiadała kobieta – ale nie zadziera nosa, wiesz. O tu, z tymi kolumnami, z tym wejściem, o tu – pukała palcem w szybę.
Nastolatek mruknął coś niewyraźnie.
- O nie, mylisz się – zaprzeczyła kobieta - wcale nie jest drogi. Naprawdę, co tam wpadam, to mówi, że jak dla mnie, to ścięcie tylko stówkę, wyobrażasz sobie? Taka sława, a chce tylko stówkę. 
Pojazd szarpnął do przodu, podjeżdżając do świateł przy placu Jana Pawła II. Kobieta podskoczyła na siedzeniu z entuzjazmem, jakby zobaczyła majestatycznego słonia machającego do niej trąbą, choć za oknem autobusu było widać standardowy sznur aut.
- A tam, o tam, była bursa szkół artystycznych, a teraz jest sławna Akademia Muzyczna. A tu jest ta sławna fontanna z lwami – kontynuowała opowieść kobieta w moro, nie zwracając uwagi na znudzenie słuchacza. – Oni są cali goli, wyobrażasz sobie?
- Trudno, żeby lew był ubrany, mamo, no żal – prychnął chłopak.
- Coś ty, mówię o tych facetach, co mają gołe pupy, widzisz pomnik? A tam dalej jest ta sławna fosa miejska… A co ty się tak śmiejesz?
- Jak facet ma goły tyłek, to mu widać fosę – zarechotał nastolatek. – Ciekawe, czy też będzie w telewizji. Fejm dla fosy pe el – rzucił głośno, a kobieta nie wytrzymała i też się roześmiała.
- Długo jeszcze będziemy jechać? Ciągle korek i korek – zajęczał chłopak, tracąc nagle dobry humor.
- To jest właśnie ta sławna wrocławska komunikacja miejska – odparła kobieta z nutą sarkazmu – wsiadasz i stoisz w korku. Choć jest lepiej niż kiedyś... To przypomina mi, jak na studiach byłam w osiemdziesiątym czwartym w Budapeszcie. Też były korki. Chociaż w sumie tam wszędzie jeździłam metrem, a tu nie ma. Raz tylko jak się z koleżanką urwałyśmy z wycieczki,  poszłyśmy w miasto i spotkałyśmy faceta z kałasznikowem. Stał w bramie uzbrojony po zęby i patrzył na nas.
Chłopak aż zsunął słuchawki z uszu i spojrzał na matkę z podziwem.
- Oszku... No i co zrobiłaś?
- Nic. To było wejście do kantoru wymiany walut, facet pilnował tylko i nic nam nie zrobił. Później wytłumaczę ci co to było, a teraz tutaj wysiadamy. Patrz, tu był kiedyś budynek Cuprum, bardzo sławny…

niedziela, 23 sierpnia 2015

odc.167.: MIEJSCE ROZRYWKI


Wielkie bańki mydlane ochoczo płynęły przez wrocławski Rynek, jak przezroczyste wielokształtne chmurki, odbijając światło słoneczne wszystkimi kolorami tęczy, odbijając się od siebie oraz od zaskoczonych przechodniów, podziwiane przez zachwycone dzieci, od czasu do czasu pękając z milionem kropel, poruszane powiewami wiatru, który umilał wszystkim piękne piątkowe popołudnie.
Dookoła baniek i ich twórcy zebrał się tłum roześmianych maluchów, dorosłych i gapiów. Nieco dalej, między bankomatem a restauracją „Bernard”, mieszczącą się w kamienicy, w której kiedyś rezydowało biuro obsługi klienta firmy Dialog, stał grajek, który pełną piersią wykrzykiwał rockowe szlagiery, a z każdej okolicznej knajpy dochodziły dźwięki innej stacji radiowej, dlatego prowadzenie jakiejkolwiek pogawędki w promieniu kilkudziesięciu metrów było nieco utrudnione.
Wśród tłumu turystów, osób podziwiających bańki i tych, którzy po prostu błąkali się w tym czasie po Rynku stał łysiejący facet w średnim wieku, w krótkich spodniach odsłaniających blade łydki, w granatowej koszulce polo i w ciemnych stylowych okularach, usiłował opowiedzieć koledze o tym, jak pocieszał żonę.
- A ja na to, nie martw się kochanie, on po prostu szuka miejsca do srania, a kuwetę traktuje jako miejsce rozrywki. I wtedy to się dopiero wkurwiła.
- Nie dziwię się. – Kolega, również w koszulce polo i ciemnych okularach, potrząsnął sporym brzuchem, okazując radość. – A na urlopie byliście?
- W Ustce, z siostrą żony i jej dzieciakami. Normalnie koszmar. Ja myślałem, że to przesada, wiesz, z tymi parawanami.
- I co, telewizja kłamie?
- Nie, kurwa, człowieku, o siódmej rano ludzie zapierdalają, żeby się ogrodzić i zająć najlepsze miejsca. Myślałem, że na urlopie się wyśpię, ale kurwa budzik na wpół do szóstej i heja, nie.
- Dlaczego na wpół do szóstej?
- Bo o siódmej to już pozamiatane, kurwa.
- O ja pierdolę. Człowieku, to się nie wyspałeś, nie.
- No. A wy gdzie?
- A my na Teneryfę, bo tam taniej. I wiesz, spotkaliśmy od chuja ludzi znad morza.
- Jakiego morza?
- Naszego, polskiego morza.
- A wiesz, że tylko my mówimy, że to nasze morze? Ponoć Duńczycy i Szwedzi nie mówią nasze morze, tylko Bałtyk.
- Możliwe, nie wiem, ja jestem stąd, nie. A nie znad morza. I tam byli ludzie, co mają apartamenty na Helu, którzy mówili, że nasi im na Helu płacą trzy razy więcej niż oni na tej Teneryfie, nie.
- A, słyszałem o tym. Podobno stać ich na lepsze miejsca rozrywki niż Hel albo Sopot, jak mają tam pokoje i wynajmują naszym, to jadą w świat i się z nas śmieją.
- No, na Teneryfie pewnie nie ma parawanów.

wtorek, 18 sierpnia 2015

odc.166.: DOSTAWA


Przedłużająca się budowa wrocławskiego Narodowego Forum Muzyki nareszcie się zakończyła, co ucieszyło nie tylko melomanów, ale i tych wszystkich, którzy z utęsknieniem czekali na odblokowanie trasy spacerowej wzdłuż Podwala. Wrocławianie oraz turyści lubią korzystać z cienia starych drzew, rosnących przy miejskiej fosie i skwapliwie chronią się tam przed upałami, relaksując się z kawą, gazetą lub po prostu spoglądając leniwie w przestrzeń. Rowerzyści mkną bez przeszkód swoją sprytnie wydzieloną trasą, bez potrzeby wdawania się w konfliktowe dysputy z pieszymi, rodzicami rozbrykanych maluchów, właścicielami psów i innymi użytkownikami zwyczajnych chodników. Trasa spacerowa nieopodal NFM została podzielona na dwie równoległe nitki, więc nikt nie spiera się o to, kto i gdzie ma prawo przebywać, pędzić lub poruszać się niemrawo.
Rzecz jasna, jak człowiek chce i się postara - a wiadomo że Polak potrafi - to zawsze znajdzie powód do syknięcia na bliźniego ze zniecierpliwieniem. Młoda kobieta, bardzo szczupła, ubrana sportowo w czarne obcisłe getry oraz różową koszulkę, najwyraźniej uprawiała jednocześnie jogging, rozmowę telefoniczną oraz spacer z psem, bo głośno popiskiwała do telefonu, podskakując i podbiegając kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę. Nerwowo podbiegła kilka metrów, kiedy mężczyzna siedzący na ławce pogłaskał jej jamnika łaszącego się i poszczekującego, z merdającym radośnie ogonem i figlarnym błyskiem w oku.
- Pan nie dotyka! NIE DOTYKA PSA! – Warknęła ostrzegawczo kobieta, odklejając na chwilę telefon od ucha –Maksiu, noga! Bo ugryzie!
- I rozszarpie? To może lepiej weźmie go pani na smycz, co? – Zaśmiał się wesoło facet, a popijający colę z małej puszki kolega obok mu zawtórował, machając ręką na natrętną osę. Siedzieli w rozpiętych marynarkach i poluzowanych krawatach na ławce naprzeciwko budynku NFM, delektując się gazowanym przesłodzonym napojem, a także chłodną mżawką przywiewaną przez wiatr z pobliskich spryskiwaczy, które automatycznie wytwarzały miłą bryzę i dostarczały wilgoci pobliskiej kępie roślin oraz przechodniom.
- Sam pan się weź i… Maksiu, noga, powiedziałam! WRACAJ, MAKSIU!
Maksiu zerknął na swą panią, wyraźnie bliską apopleksji, po czym lekceważąco odwrócił się i pobiegł w stronę kosza na śmieci, dookoła którego osy urządziły szaleńczy wyścig.
- Zostaw, bo bestia urwie ci nogę albo gorzej – poradził facetowi kolega. – Wiesz, jaki właściciel…
Kobieta na szczęście nie dosłyszała tych słów, bo odwróciła się do nich plecami i wrzasnęła do telefonu.
- Jaka dostawa?! Nie było żadnego zamówienia! Bo wiem! Bo ja ci to mówię! Jak szefa nie ma, to masz mnie słuchać! MAKSIU, NOGA!! Jak jest dostawa, to ją widzę! Pierwsza wiem o niej i dostarczam! Jak to kiedy, w swoim czasie, ale zawsze na czas! MAKSIU! – Wrzasnęła i pobiegła za psem, który najwyraźniej postanowił sprawdzić, jak szybko może znaleźć się na drugim końcu Podwala.
- Szybka jest – zauważył facet, który wcześniej głaskał bestię.
- Może leci z tą dostawą? – Obaj zaśmiali się głośno, co spłoszyło osę, która bardzo chciała spróbować coli. Odleciała na chwilę, z wyraźnym postanowieniem natychmiastowego powrotu, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

czwartek, 13 sierpnia 2015

odc.165.: PRZEPAŚĆ


Po legendarnej dyskotece, owianej sławą typową dla knajpy w centrum city, czyli o zabarwieniu nieco mafijnym, trochę tandetnym, pachnącym za drogim alkoholem, darmowym mordobiciem i szemranym towarzystwem pomiędzy dziewczynami tańczącymi pod wirującą kulą w świetle stroboskopów, wyperfumowanymi, natapirowanymi, zgodnie z przykazaniami mody z lat 90-tych XX wieku, nie pozostał nawet ślad. Podobnie ma się sytuacja legendarnego polsatowskiego telewizyjnego show z niezwykle gorącymi barowymi krzesłami, na których zasiadali osobnicy żądni sławy, a między nimi na przykład miłościwie nam panująca (lub nie) Doda. Wyburzone, zapomniane, wyśmiane tysiąc razy, choć oglądane z wypiekami na twarzach, w czasach nie tak bardzo odległych, kiedy smartfony były Polakom nieznane, a wynurzenia o charakterze prywatnym lub wulgarnym nie należały jeszcze do medialnej codzienności.
Między mostami, dokładnie naprzeciwko głównego, wiekowego, zacnego budynku Uniwersytetu Wrocławskiego jest teraz wytworna marina, restauracja o tej nazwie oraz cholernie drogie apartamenty dla koneserów śródlądowej żeglugi i aromatów Odry.
Na ławce przed restauracją, w pełnym słońcu, mimo potwornego upału, ryzyka spalenia na popiół w kilka minut oraz powikłań z tym związanych, siedziała kobieta w wieku częściowo średnim, zdecydowanie wiecznie młoda, opalona, zgrabna, wystrzyżona zgodnie z najnowszą modą, czyli bok podgolony, asymetryczna grzywka, tył podfarbowany. Z telefonem wielkości wprost proporcjonalnej do kolczyków zwisających z uszu rozciągniętych jak u przedstawicielki jakiegoś afrykańskiego plemienia, któremu zresztą dorównywała opalenizną, w śnieżnobiałych szortach i koszulce w marynarskie pasy, konferowała, nieco piskliwie obdarowując rodzinną opowieścią przechodniów i właścicieli zacumowanych w pobliżu łodzi i mikroskopijnych jachtów, bo po wodzie głos nieźle się niesie.
- Lata mijały, wyobrażasz to sobie? I nikt nigdy tej przepaści już nie przeskoczy. Kiedy ja się urodziłam, siostra miała już 5 lat, więc nie mogłyśmy się jeszcze razem bawić. Kiedy podrosłam, ona miała już 10 lat i nie w głowie jej były moje huśtawki, przecież chodziła już do szkoły. No właśnie, Celinko, to cała przepaść. Później, jak miałam 10 lat, to ona 15 i chłopaka i zależało jej głównie na tym, żeby jak najmniej czasu spędzać w domu. Jak miała 20 lat, urodziła dziecko i założyła rodzinę, to o czym ja miałam z nią rozmawiać, no sama powiedz. No właśnie. Przepaść, a teraz ona mówi, że jest stara, ma prawie 50 lat, dzieci się wyprowadziły, a mąż ma młodszą kochankę. A mój? Płacze mi prawie, właśnie nie chce wyjść z hotelu, bo ma stopy w kratkę. Co ja poradzę, nie posmarował filtrem i opaliły mu się przez ażurowe mokasyny.

wtorek, 11 sierpnia 2015

odc.164.: MONSTRUM


- Masz dziewczynę?
- Nie, mam siostrę.
- A ja mam dwie dziewczyny. Dobrze, że ich tu nie ma, pojechały na wakacje. Chodź, kopiemy ten tunel, bo mama mnie zaraz zawoła do domu.
- Dobra, kopiemy.
Mimo że szczęśliwy posiadacz dwóch wielbicielek był na oko dwukrotnie starszy od obdarzonego siostrą czterolatka, chłopcy znakomicie się dogadywali i zgodnie kopali w piaskownicy wielkie doły, sypiąc przy tym piasek na siebie, pozostałe dzieci i otoczenie.
Poranek był bardzo słoneczny, a powietrze pachniało nadciągającym skwarem, suchymi liśćmi i niestety pobliskim śmietnikiem. Ten konkretny plac zabaw jako jeden z nielicznych ulokowano w cieniu wysokich, starych drzew, więc chętnie odwiedzali go mali mieszkańcy osiedla w centrum city, oczywiście wraz z rodzicami, dziadkami, babciami, opiekunkami, ciociami lub wujkami. W XXI wieku dzieci nigdy nie są same, rzadko się nudzą, a o wchodzeniu na drzewo i swobodnym zwisaniu z trzepaka nawet im się nie śniło.
Tuż obok piaskownicy na ławce siedziała młoda kobieta, która bardzo głośno rozmawiała przez telefon, pilnując jednocześnie, by kilkuletnia córeczka nie zrobiła sobie krzywdy kapslem, który mała uparcie trzymała w rączce, nie chcąc zamiast tego cudnego znaleziska chwycić na przykład łopatki, foremki, tudzież jakiejkolwiek innej tradycyjnej zabawki.
- Sara, odłóż to, powiedziałam – syknęła kobieta surowo. – Nie, to nie do ciebie, Marysiu. No, to jeszcze tylko ci opowiem, bo pamiętasz tę moją grubą kuzynkę? No, zawsze była gruba, ale teraz to się z niej zrobiło prawdziwe monstrum. Jest w ciąży i przesadza, żre wszystko, nawet pije kawę, wyobrażasz sobie. Na dodatek wszędzie chcą z nami chodzić, Łukasz już mówi, że ma ich dosyć, ale oni dzwonią i zapraszają na grilla, na wesele nawet razem mamy jechać. Ja nie wiem, w co ona się zmieści, chyba dwie sukienki zeszyje razem, a taksówkę osobną jej zamówimy, bo sama zajmie całe siedzenie. Sara, odłóż to, powiedziałam! Nie, to nie do ciebie, Marysiu. I ona mnie zapytała ostatnio o wiesz co. No, WIESZ CO. O sprawy damsko-męskie, jak to się, no wiesz, załatwia, bo jej mąż w ciąży chce tylko jej w dupę, a mój mówi, że widocznie woli na nią nie patrzeć.
W tym momencie oczy większości osób będących na placu zabaw skierowały się na nią, ale nie zwróciła na to uwagi.
- Sara, odłóż to, powiedziałam. Nie, to nie do ciebie, Marysiu. – Ze zdumieniem zauważyła wreszcie, że kilka osób wpatruje się w nią z mieszaniną grozy, ciekawości i potępienia w oczach - Ojej, powiedziałam to przy dzieciach. O dupie i w ogóle. No, śmiej się, śmiej, ale kiedy ktoś wygląda jak monstrum, to chyba musi o tym pomyśleć, nie.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

duma zapiera dech

Szanowni Czytelnicy!

Z radością, dumą, satysfakcją i nutką ekscytacji, zawrotami głowy, palpitacjami i ... a może to po prostu zmęczenie upałem?... 

Tak czy inaczej, chcę i mogę Państwa poinformować, że już drugi raz/rok z rzędu Wasz ulubiony blog GADKA W CITY z docinkami w odcinkach zakwalifikował się do grona 20 najlepszych dolnośląskich blogów w konkursie Blog Day Wrocław, którego piąta edycja właśnie trwa w najlepsze.

Oznacza to, że od dziś przez najbliższe 2 tygodnie, do 24. sierpnia,
można raz dziennie, codziennie 

O wyborze najlepszych blogów w konkretnych kategoriach zadecyduje szanowne jury konkursowe, ale o tym, który blog jest najlepszy ze wszystkich biorących udział w tegorocznej edycji Blog Day Wrocław, zadecydujecie Wy, za przeproszeniem, własnym osobistym palcem.


Pamiętajcie: kliknąć należy na serduszko przy GADKA W CITY, docinki w odcinkach. Bo to jest właśnie to, co lubicie czytać do porannej kawy w pracy, w drodze przez miasto, przy wieczornym kieliszku wina, gdy domownicy chrapią w najlepsze i w wielu innych, kompromitujących (a może i trudno dostępnych) miejscach.



Z góry dziękuję za upowszechnienie tej informacji, jak również za głosowanie na GADKA W CITY, lajkowanie, plotkowanie i głośne dialogowanie i monologowanie w city.

Bez codziennego podsłuchiwania Waszych rozmów nie miałabym o czym pisać :P

niedziela, 9 sierpnia 2015

odc.163.: NA PAŁĘ


- W zeszłym roku rozkładały się codziennie koło nas, na tej plaży ujebanej syfem, dwie takie baby, na oko grubo po czterdziestce, ale każda z małymi dziećmi, więc od razu je zauważyliśmy…
- … Narzekały na wszystko, codziennie, że wszystko za drogie, plaża brudna i w ogóle cały Bałtyk taki zasyfiony, za zimna woda, a powietrze za gorące…
- … Jedna z nich miała białą sukienkę, taką do kolan, więc zaczepiłem na pałę, że i owszem, syf i gorąco, ale na jej widok to mi się robi zimno…
- … A ona zapytała, czy panu chodzi o to, że jestem zimna, jak lodowa Królowa Śniegu, bo tak mówi jej mąż…
- … Ja odpowiedziałem, że nie, po prostu nawiązałem do białej sukienki i chcieliśmy już stamtąd iść, ale wtedy odezwała się ta druga baba, że niech się tamta cieszy…
-… Że nie jest królową loda, a ta mówi, że o to też trzeba zapytać jej męża!
Cała grupa siedząca w hotelowej kawiarni pod przeogromnym parasolem, na przewiewnym patio przy trasie spacerowej na Podwalu ryknęła śmiechem. Opowieść snuła para, która ciągle wchodziła sobie w słowo, przerywając jedno drugiemu, zarazem uzupełniając wątek o kolejne detale. Grubawy facet w koszulce z napisem „Fucking FUCK happens” oraz jego towarzyszka w upstrzonej cekinkami bluzce w kolorze błotnistej rzeki raczyli podwójnym monologiem dwie kobiety, które rzadko dochodziły do słowa, jedna w wielkim kapeluszu, a druga z fryzurą stylizowaną na afro. Rozbawione towarzystwo śmiało się dłuższą chwilę. Dwoje kilkuletnich dzieci szalało z piskiem na plastikowej zjeżdżalni tuż obok.
- Czy mogę prosić o podanie numeru pokoju? – Kelnerka z schludnym uniformie zjawiła się bezszelestnie, z profesjonalnym uśmiechem.
- Nie, my jesteśmy stąd – odpowiedział facet, machnąwszy ręką w stronę sądu i placu Legionów. – Z miasta Wrocławia, a nie hotelowi…
- …I przyszliśmy na kawę…
-…Tamtym ludziom przyniosła pani kawę i ciastko dla dziecka, widziałem…
Kelnerka nawet nie mrugnęła okiem, choć dzieci nowych klientów wściekłym wrzaskiem zapożyczonym od plemienia Apaczy wstępującego na wojenną ścieżkę wypłoszyły wszystkie gołębie i część klientów hotelu, którzy przenieśli się z patio do wewnętrznej części restauracji, zapewne w poszukiwaniu nie tylko klimatyzacji, ale i ciszy.
- Restauracja hotelowa będzie czynna dopiero za pół godziny, bo na razie wydajemy śniadania dla gości hotelowych, ale oczywiście jeśli państwo sobie życzą, to mogę zaproponować kawę. Tak jak tamtym państwu, tak. Jaką?
- Mocną – odezwała się kobieta w kapeluszu.
- Dla mnie też – przyłączyła się jej afrykańsko wystylizowana koleżanka.
- Dla mnie podwójne expresso, dla żony latte – zaordynował facet.
- Oczywiście – kelnerka oddaliła się jak zjawa w szekspirowskiej sztuce, a po chwili wróciła z zamówieniem.
- Czyli nie polecacie polskiego morza? – Spytała kobieta zza kapelusza, dosładzając sobie kawę po raz kolejny. Wsypała do szklanki trzy łyżeczki cukru, ale widocznie jej dzienny limit na słodycz jeszcze się nie wyczerpał.
Mężczyzna zerknął na dzieci, które piszczały z zachwytu, rozkręcając plastikową zjeżdżalnię na mniejsze fragmenty i uspokojony tym sielskim widokiem, podjął rozmowę, tonem eksperta występującego w głównym wieczornym wydaniu „FAKTÓW”.
- Jeśli chcecie znać moje zdanie, to Bałtyk może być spoko, tylko nie można jechać na pałę, z głową załatwiać, mieć jaja… 
- … Pytać ludzi gdzie warto, a gdzie syf, bo kiedyś nie pytaliśmy – włączyła się jego żona - trzeba wiedzieć, gdzie jechać i…
- … Najpierw wszystko sprawdzić. Wiecie, ile ja wczoraj wykonałem telefonów?
- … Chyba z pięćdziesiąt, bo dzwoniłeś, aż bateria padła…
- … Ale w końcu się udało i mamy apartament w Kołobrzegu…
- Apartament? To nieźle wam się powodzi – wtrąciła kobieta w kapeluszu z nutką zazdrości – a mówiliście, że w tym roku będzie krucho z wyjazdem?
- No właśnie – odezwała się jej koleżanka, potrząsając dumnie afro – A jak pytałam, czy macie plany, to cisza, a teraz mówisz, że apartament, to chyba macie miejsce?
- … Właściwie nie apartament, tylko taki domek z łazienką, tylko my i dzieciaki…
- … Bo wiesz, nie narzekamy, ale życie kosztuje, w tym roku i auto, i…
-... Dlatego Bałtyk, a nie Madera, a poza tym…
- … Trafiła się nam okazja, bo znajomi mieli tam wynajęte mieszkanie i musieli skrócić urlop…
- … Więc my jedziemy jutro i mamy zaklepane, bez zaliczki…
- … A ponoć są ludzie, co jadą w ciemno, walą do Kołobrzegu bez niczego… 
-… I chodzą od hotelu do hotelu, a tam nic… 
-… Bo nigdzie nie ma miejsc. Tak to jest, jak jadą na pałę…
- …Zamiast z głową.

piątek, 7 sierpnia 2015

odc.162.: RABATY


Poduszka w oknie to widok spotykany w całym kraju, nie tylko na osiedlu we Wrocławiu, ale na tym konkretnym parapecie służyła właścicielce za udogodnienie nie tylko dla wygodniejszej pozycji do obserwowania przechodniów, ale i prowadzenia konwersacji przez telefon. Ta strona budynku w całości ukrywała się w cieniu, który w połączeniu z rachitycznymi powiewami dawał momentami ulgę w niemiłosiernie upalne popołudnie. Kobieta spoczywała obfitym biustem na poduszce, więc było jej miło i komfortowo. Wsparta na łokciach, w jednej ręce trzymała papierosa, w drugiej telefon, a jej głos podróżował daleko, odbijał się od kolejnych bloków, wirował wraz z pyłem na boisku i krążył swobodnie na pobliskim placu zabaw, niesiony wiatrem i siłą płuc mówczyni, która dzieliła się przemyśleniami z każdym przechodniem, w promieniu co najmniej kilkuset metrów. 
- To trzymaj się i urlopuj się… Tak, mam jeszcze urlop, ale my siedzimy w domu, bo wiesz, Bartosz z tą nogą… W tym roku na urlopie to chyba najdalej pojadę na Psie Pole do siostry. Ha, ha – zaśmiała się bez cienia radości w głosie i głęboko zaciągnęła się papierosem. – Tak, nie do wytrzymania, gorączka taka… A, rano zakupy i obiad, a potem patrzę raz w telewizor, a raz przez okno, jak mi te gnoje od sąsiadów niszczą moje rabaty. Pięknie wyrosły, pod oknem je tu mam, niby nic a nic światła, raniutko tylko promienie docierają, ale i hortensje wyrosły, i lilie, a te chuligany napiją się tych dopalaczy i strach, mówię ci. Nie, wczoraj nie mogłam wyjść, bo Bartosz z tą nogą…. Mówi, że za gorąco mu, aż nie chce mu się ani ubrać, ani rozebrać, ani seksić, nic mu się nie chce, tylko moje niedopałki palił, bo nie chciało mu się nawet iść do kiosku. Coś ty, ja prawie nie palę –wyrzuciła niedopałek przez okno na chodnik - właściwie prawie rzuciłam. Tak, w takiej gorączce nikotyna to zabójstwo w biały dzień, masz rację. A jakie ja mam przyjemności z tym moim, jak mu się już nic nie chce? Nie, pić to mi się już też nie chce. A, na lotnisku już, no to urlopuj się…

czwartek, 6 sierpnia 2015

odc.161.: W PUNKT





W salonie urody, wyróżniającym się różowymi ścianami, drzwiami i ramami okienek, wśród szaroburych wielkopłytowych bloków w pobliżu centrum Wrocławia, panował milutki chłodek, jakże orzeźwiający w porównaniu z okrutnym skwarem nękającym ludzkość na początku sierpnia w city. Wewnątrz przybytku piękna sporo było różowych akcentów, począwszy od foteli fryzjerskich, poprzez stolik, ręcznik, akcesoria do malowania i krzesło kosmetyczki oferującej bogatą paletę kolorów lakierów do paznokci oraz rozmaite maseczki przywracające młodość, aż po akcenty mniej widoczne, jak kubki do kawy, lampki i doniczki z fikusami, również różowe. Na szczęście rośliny zachowały swój naturalny kolor, czego nie można powiedzieć o włosach i paznokciach personelu, ale wszak reklama dźwignią tudzież twarzą tegoż biznesu, więc właściwie dlaczego nie zaszaleć z różowymi pasemkami na fryzurze.
Temperatura panująca w saloniku sprawiała, że klientki nie kwapiły się do wyjścia, chcąc oddalić od siebie trzepnięcie upałem w twarz i świeżo zrobiony manicure, siedziały więc, popijając kawę i omawiając losy osób im bliskich oraz kompletnie nieznanych, okraszając wypowiedzi komentarzami dotyczącymi kondycji świata, cywilizacji i ostatnich wydarzeń na arenie politycznej.
- Kto by się spodziewał, że teraz ludzie popierają Komorowskiego w 60%? – Westchnęła kobieta, która z powodu tuszy zajmowała półtora krzesła, a jej spódnica w różnobarwne, głównie fioletowe, różowe i niebieskie wielkie kwiaty nasuwała skojarzenie z obrazami Warhola. Wachlowała się cennikiem usług salonu, wzdychając co chwilę.
- Bo odchodzi. Jakby został, to by mu spadło – skwitowała ponuro koścista dama w czarnej sukience bez rękawów, odsłaniającej piegowate ramiona. Z wyraźnym niesmakiem, wertując pobieżnie i bez zagłębiania się w treści, przeglądała czasopismo z gatunku podobno kobiecych, w którym reklamy i artykuły sponsorowane zajmują około 90%, a reszta to zdjęcia, mające uzmysłowić normalnie wyglądającym kobietom, że są za grube, niemodnie ubrane i za rzadko szczytują.
- I franki mają zamienić na złotówki. W radio dzisiaj słyszałam – wtrąciła młoda fryzjerka w różowym fartuszku, wyglądająca jak zgrabna, apetyczna landrynka.
- Ciekawe po ile – mruknęła dama w czerni – i komu się to opłaci.
- Kochana, ja tam kredytu nie mam i mieć nie będę – oświadczyła kobieta z cennikowym wachlarzem. – Mój Karolek świętej pamięci zawsze mówił, że to wstyd mieć długi. I pożyczać. Lepiej nie mieć, jak nas nie stać niż się wstydzić, mówił.
- Czasami nie ma wyboru, pani Kamilo, nie każdy ma możliwości kupić mieszkanie, a przecież gdzieś mieszkać trzeba i… – Zaczęła nieśmiało fryzjerka, ale koścista dama jej przerwała.
- O, to, to. Trafiła pani w punkt. Jak się nie ma, to trzeba pomyśleć, co zrobić. Kredyty są dla ludzi, wszystko jest dla ludzi.
- Mój Karolek to prędzej by umarł niż pożyczył – zapewniła pani Kamila. – I mówię ci, Beatko, nie ma co pożyczać. Już wystarczy, że ten twój nowy prezydent naobiecywał, a żeby to spełnić, to nie wiem, skąd on to weźmie. Bo chyba nikt mu tyle nie pożyczy…
Pani w czerni zacisnęła usta ze złości i już chciała odpowiedzieć, ale drzwi saloniku otworzyły się, wpuszczając silny powiew tropików z aromatem wrocławskich spalin, wzbudzając protesty pań. Sprawczynią tych nieprzyjemnych afrykańskich doznań była kobieta w szortach i bluzce na ramiączkach, opalona na brązowawy nieapetyczny węgielek. Dysząc jak stado psów husky po wyścigu zaprzęgów, kobieta osunęła się na pół krzesła obok kwiecistej sukienki z warholowskim motywem, której właścicielka wachlowała się żwawo cennikiem.
- Marzenko , ależ gorąc, aż człowiek się boi, że padnie po drodze w krzaki albo co gorsza na ulicy.
- To prawda, Kamilko, trafiłaś w punkt, bo już myślałam, że tu nie dobiegnę. Ale obiecałam sobie, że przed urlopem trochę koloru nabiorę, bo przecież jak ja się ludziom w tej Chorwacji pokażę.
- Jak zwykle, kwadrans, pani Marzenko? – Zapytała fryzjerka, podchodząc do panelu sterującego łóżkami opalającymi.
- Tak, dzisiaj tylko kwadrans, bo muszę wracać do pakowania. Wie pani, już wieczorem jedziemy, a Mariuszek zły jak osa od rana. Ciągle mi coś wyrzuca z walizki, muszę upilnować, żeby tam nie wyglądać jak jakiś dziad.
- Zadasz szyku, Marzenko, jak zwykle.
- Mam nadzieję, bo nie robię się młodsza, nie to co wy, dziewczyny.
Brązowa kobieta zniknęła za drzwiami z napisem „Solarium – zapytaj o nową promocję MINUTA SŁOŃCA”.
- Stara, a głupia. Farbowana, robi z siebie pannicę, chociaż jest starsza ode mnie – syknęła dama w czerni. – I jeszcze pewnie tu biegła, a teraz prawi farmazony, że nie mogła dojść. Ciągle jogging, jakieś kije do chodzenia, jakieś fitness, stara a głupia – powtórzyła ze szczerą niechęcią.
- To chyba dobrze, że o siebie dba, w tym wieku to ważne. Chociaż może rzeczywiście trochę za ciepło na jogging – stwierdziła fryzjerka pojednawczo.
- Ja też myślałam, że dzisiaj nie dojdę – wyznała pani Kamila, wachlując potężne uda spodem sukienki. – Od wczoraj siedziałam przed wiatrakiem, w przeciągu i dupę w gatkach za przeproszeniem wietrzyłam – zachichotała, z zapałem wachlując siebie i otoczenie. – Ale się udało i doszłam.

środa, 5 sierpnia 2015

odc.160.: PRZEKOZAK


Dwa rezolutne wróbelki spokojnie odczekały, aż postrzępiony, przykurzony, szary od miejskiego pyłu gołąb odleci, odziobawszy odrobinę ciasta z wielkiego kawałka, który spoczywał w rogu parkingu, przy ogródku Cafe Rozrusznik. Skrzydlaty weteran walk o terytorium wpływów w city między Starym Miastem a Śródmieściem oddalił się wreszcie i wróbelki mogły w spokoju przystąpić do konsumpcji, podskakując dookoła wielkich okruchów i kosztując przepysznego sernika, którym zachwycała się też dziewczyna siedząca w ogródku kawiarni z dwoma chłopakami.
- Normalnie to jestem na diecie, nie, ale to jest przekozak – usta miała pełne sernika, więc mówiąc sprzedała rzęsiste prychnięcia okruszkami, co wyraźnie ucieszyło kilka innych wróbli, obserwujących tę scenę spod krzaczka nieopodal. Mniej zadowoleni z tego sernikowego ostrzału byli jej dwaj koledzy, siedzący na leżakach.
Dziewczyna miała długie, idealnie proste, kasztanowe włosy, żarówiasto zielone spodnie rybaczki, ciemne okulary i czarny top, odsłaniający brak dekoltu i zarys szkieletu tkniętego skoliozą, jakże charakterystyczny dla nastolatki garbiącej się nieustannie nad jakimś urządzeniem z wi-fi. Chłopcy, bardzo do siebie podobni, prawdopodobnie spokrewnieni, byli ubrani w obcisłe koszulki i rurkowate spodnie oraz trampki i identycznym gestem odrzucali z czół przydługie grzywki, skrobiąc się leniwie po brodach oczekujących na hipsterski zarost, co – sądząc po wieku właścicieli – może jeszcze potrwać rok lub dwa. Cała trójka była szczupła, obdarzona przydługimi kończynami, nastoletnio wiotka, gibka w młodości, a jednocześnie znudzona rzeczywistością. Opychali się sernikiem i raczyli się się kawą mrożoną z podwójnym expresso, serwowaną przez tę kawiarnię w sposób pyszny i skuteczny zarazem, zgodnie z rozrusznikową nazwą. 
Ogródek Cafe Rozrusznik stworzono w taki sposób, by pasował do okolicy, z pomalowanych vintydżowych skrzynek, ekologicznych, zgodnych z miejską modą palet i wygodnych krzeseł oraz jeszcze bardziej relaksujących leżaków, z parasolem i dyskretną muzyką docierającą mimo huczących obok tramwajów i aut. To typowo miejski klimat, sprzyjający naładowaniu wewnętrznych baterii życiowych bez utraty kontaktu z pulsem city, wygodny w użyciu.
- Przydarzyło mi się ostatnio coś, w co trudno uwierzyć – rzucił jeden z chłopaków.
- Akurat, tobie się przydarzyło – wyszczerzył zęby drugi. – Obudziłeś się i nie mogłeś znaleźć fona?
- Ale żal, no, odpierdol się! – Obaj podnieśli się z siedzeń.
- Keny, nie przerywaj, jestem ciekawa – wtrąciła dziewczyna. – Dawaj Kris, co wykminiłeś?
- Jechałem na rowerze…
- Ciekawe kiedy – przerwał kpiąco Keny. – Myślałem, że nie umiesz, odkąd tata próbował cię nauczyć jeździć bez bocznych kółek… Miesiąc temu.
Kris poczerwieniał, nerwowo zamieszał rurką w szklance z kawą, upił łyk i lekko się zakrztusił.
- No, co to było? - Zapytała dziewczyna, kończąc ciasto.
- Jechałem – bohatersko podjął Kris, pochrząkując – po chodniku, u nas, na osiedlu, kilka dni temu. Mocno zapierdalałem…
Keny prychnął, ale nic nie powiedział, bo dziewczyna spojrzała surowo.
- Pędziłem coraz szybciej, a tu nagle patrzę, nie, siedzi pies i myślałem, czy zdążę skręcić…
- Trzeba było krzyknąć, głąbie.
- Krzyczałem, a co ty myślisz, ale chyba był głuchy…
- Kurwa, aleś wymyślił, głuchy pies – Keny zaśmiał się niezbyt życzliwie. – Widziałaś kiedyś głuchego psa?
- Nie wiem - odparła dziewczyna w zamyśleniu, turlając widelczykiem ostatnie okruchy sernika po talerzu, co bacznie obserwował wróbel, siedzący na oparciu krzesła tuż za nią. – Skąd mam wiedzieć, przecież nie wołam każdego psa. W sumie mogłam widzieć.
- Głuchy chyba by długo nie pożył, bo go auto walnie, nie?
- Chyba ciebie walnie, bo jeździsz w słuchawkach – zaperzył się Kris z nutą pisku w tle.
- A ty w kasku jak debil z przedszkola!
- Boszsz, z kim ja mam do czynienia – westchnęła dziewczyna.
- Z debilami, co? – Zaśmiał się Keny.
- I to z konkretnymi, zwłaszcza ty – dodał Kris.
- Beznadziejni jesteście, masakra. Ale co, walnąłeś w tego psa? – Wycelowała widelczyk w kolegę, płosząc wróbla.
- Nie, w ostatniej chwili zahamowałem i nie uwierzycie… – Kris zrobił dramatyczną pauzę, wróbel wrócił na stanowisko obserwacyjne, licząc na spory kawałek sernika, który zapewne wystarczyłby jemu i krewnym na tygodniowy posiłek.
- Pies zniknął? Obudziłeś się zlany potem? Ale żal – ironizował Keny.
- Nie, przeleciałem nad kierownicą i wylądowałem na klacie. A rower walnął mnie kierownicą w plecy i mam zdartą skórę. Jak mi nie wierzycie, to mogę wam pokazać – chłopak z dumą odsłonił kościsty grzbiet, gdzie rzeczywiście było widać potężną szramę idącą lekkim skosem po kręgosłupie.
- Ojaaa, ale masakra – dziewczyna była pełna podziwu. – Uratowałeś tego psa! Kris, przekozak jesteś, normalnie, masakra.
- Przechuj, nie przekozak - Keny głośno siorbnął resztki kawy.
- O jaaa – dziewczyna wstała – chamówa, wiesz. Nie odzywasz się do mnie w tramwaju, aż będziemy na Parku Zachodnim.
Cała trójka poszła na pobliski przystanek, a czujny wróbel sfrunął na stolik z prędkością godną ponaddźwiękowego myśliwca, by capnąć największy okruch sernika, zanim zdobycz zniknie zabrana przez miłego barmana lub konkurencję w postaci innych ptaków, polujących w city.

niedziela, 2 sierpnia 2015

odc.159.: SZTUCZNY TŁUM


- Ale sam powiedz, bo nie wiem czy wahto? A kto tam będzie? Bo nie wiem czy mam przyjechać i hobić sztuczny tłum – oznajmiła dziewczyna w błękicie, stylowo wibrując przy każdym „r”, machając błękitnym klapkiem na stopie z wytatuowaną niebieską kokardą. Szczuplutka, w błękitnej sukience, z błękitną torebką, w ciemnych okularach z błękitnymi oprawkami i ze sporych rozmiarów kółkiem w nosie, przywodzącym na myśl krnąbrną krówkę na pastwisku.
Pasażerowie autobusu ruszającego z Ronda Reagana nie zwrócili na nią większej uwagi, mimo że przemawiała do telefonu głośno i dobitnie wymawiając wszystkie głoski (oprócz wspomnianego „r”), jak kilkulatek, który niedawno nauczył się mówić i testuje ten zabawny sposób porozumiewania się.
- Ja to mam u ciebie pecha, taki ślepy faht, czy coś, kuhwa – wyznała, nie zauważając, że siedząca obok niej starsza pani podskoczyła jak oparzona, słysząc wulgaryzm. – Kiedyś połamałam okulahy, jak piliśmy wino twoich hodziców. A ostatnio jak byłam u ciebie na imphezie, to mi ta khetynka Dohota odbiła Kacpha. No właśnie. Hyczałam, bo wiesz, to była phawdziwa miłość. Cztehy miesiące, ale tak na maksa. Ona jest ładna? Na twarzy?! Nie piehdol, no kuhwa, nie wiem z któhej sthony... 
A, Dohoty nie będzie? To kto będzie? Uhm. No dobha.  Bo myślałam, że mnie zaphaszasz tylko po to, żeby mieć sztuczny tłum. Ale jak tak, to będę. A dzisiaj? Właśnie jadę na konceht do Pahku Na Wyspie. Nie wiem, dostałam bilety od siosthy, któha nie może iść, bo złamała nogę. Tytuł ma "Sphagnieni lata", gha jakiś Skubas i laska któhej nie kminię, jakaś Julia z Behlina. Co? Xanax? Już nie biohę, bo nic nie kojarzyłam. A, zespół taki? Wiesz co, w sumie wszystko mi jedno, muszę się zhelaksować, bo mam sthesa. Jak chcesz, to mam dwa bilety, to przyjedź. Przyjedziesz? Kuhwa, to supeh.