W salonie urody, wyróżniającym się różowymi ścianami, drzwiami i ramami okienek, wśród szaroburych wielkopłytowych bloków w pobliżu centrum Wrocławia, panował milutki chłodek, jakże orzeźwiający w porównaniu z okrutnym skwarem nękającym ludzkość na początku sierpnia w city. Wewnątrz przybytku piękna sporo było różowych akcentów, począwszy od foteli fryzjerskich, poprzez stolik, ręcznik, akcesoria do malowania i krzesło kosmetyczki oferującej bogatą paletę kolorów lakierów do paznokci oraz rozmaite maseczki przywracające młodość, aż po akcenty mniej widoczne, jak kubki do kawy, lampki i doniczki z fikusami, również różowe. Na szczęście rośliny zachowały swój naturalny kolor, czego nie można powiedzieć o włosach i paznokciach personelu, ale wszak reklama dźwignią tudzież twarzą tegoż biznesu, więc właściwie dlaczego nie zaszaleć z różowymi pasemkami na fryzurze.
Temperatura panująca w saloniku sprawiała, że klientki nie kwapiły się do wyjścia, chcąc oddalić od siebie trzepnięcie upałem w twarz i świeżo zrobiony manicure, siedziały więc, popijając kawę i omawiając losy osób im bliskich oraz kompletnie nieznanych, okraszając wypowiedzi komentarzami dotyczącymi kondycji świata, cywilizacji i ostatnich wydarzeń na arenie politycznej.
- Kto by się spodziewał, że teraz ludzie popierają Komorowskiego w 60%? – Westchnęła kobieta, która z powodu tuszy zajmowała półtora krzesła, a jej spódnica w różnobarwne, głównie fioletowe, różowe i niebieskie wielkie kwiaty nasuwała skojarzenie z obrazami Warhola. Wachlowała się cennikiem usług salonu, wzdychając co chwilę.
- Bo odchodzi. Jakby został, to by mu spadło – skwitowała ponuro koścista dama w czarnej sukience bez rękawów, odsłaniającej piegowate ramiona. Z wyraźnym niesmakiem, wertując pobieżnie i bez zagłębiania się w treści, przeglądała czasopismo z gatunku podobno kobiecych, w którym reklamy i artykuły sponsorowane zajmują około 90%, a reszta to zdjęcia, mające uzmysłowić normalnie wyglądającym kobietom, że są za grube, niemodnie ubrane i za rzadko szczytują.
- I franki mają zamienić na złotówki. W radio dzisiaj słyszałam – wtrąciła młoda fryzjerka w różowym fartuszku, wyglądająca jak zgrabna, apetyczna landrynka.
- Ciekawe po ile – mruknęła dama w czerni – i komu się to opłaci.
- Kochana, ja tam kredytu nie mam i mieć nie będę – oświadczyła kobieta z cennikowym wachlarzem. – Mój Karolek świętej pamięci zawsze mówił, że to wstyd mieć długi. I pożyczać. Lepiej nie mieć, jak nas nie stać niż się wstydzić, mówił.
- Czasami nie ma wyboru, pani Kamilo, nie każdy ma możliwości kupić mieszkanie, a przecież gdzieś mieszkać trzeba i… – Zaczęła nieśmiało fryzjerka, ale koścista dama jej przerwała.
- O, to, to. Trafiła pani w punkt. Jak się nie ma, to trzeba pomyśleć, co zrobić. Kredyty są dla ludzi, wszystko jest dla ludzi.
- Mój Karolek to prędzej by umarł niż pożyczył – zapewniła pani Kamila. – I mówię ci, Beatko, nie ma co pożyczać. Już wystarczy, że ten twój nowy prezydent naobiecywał, a żeby to spełnić, to nie wiem, skąd on to weźmie. Bo chyba nikt mu tyle nie pożyczy…
Pani w czerni zacisnęła usta ze złości i już chciała odpowiedzieć, ale drzwi saloniku otworzyły się, wpuszczając silny powiew tropików z aromatem wrocławskich spalin, wzbudzając protesty pań. Sprawczynią tych nieprzyjemnych afrykańskich doznań była kobieta w szortach i bluzce na ramiączkach, opalona na brązowawy nieapetyczny węgielek. Dysząc jak stado psów husky po wyścigu zaprzęgów, kobieta osunęła się na pół krzesła obok kwiecistej sukienki z warholowskim motywem, której właścicielka wachlowała się żwawo cennikiem.
- Marzenko , ależ gorąc, aż człowiek się boi, że padnie po drodze w krzaki albo co gorsza na ulicy.
- To prawda, Kamilko, trafiłaś w punkt, bo już myślałam, że tu nie dobiegnę. Ale obiecałam sobie, że przed urlopem trochę koloru nabiorę, bo przecież jak ja się ludziom w tej Chorwacji pokażę.
- Jak zwykle, kwadrans, pani Marzenko? – Zapytała fryzjerka, podchodząc do panelu sterującego łóżkami opalającymi.
- Tak, dzisiaj tylko kwadrans, bo muszę wracać do pakowania. Wie pani, już wieczorem jedziemy, a Mariuszek zły jak osa od rana. Ciągle mi coś wyrzuca z walizki, muszę upilnować, żeby tam nie wyglądać jak jakiś dziad.
- Zadasz szyku, Marzenko, jak zwykle.
- Mam nadzieję, bo nie robię się młodsza, nie to co wy, dziewczyny.
Brązowa kobieta zniknęła za drzwiami z napisem „Solarium – zapytaj o nową promocję MINUTA SŁOŃCA”.
- Stara, a głupia. Farbowana, robi z siebie pannicę, chociaż jest starsza ode mnie – syknęła dama w czerni. – I jeszcze pewnie tu biegła, a teraz prawi farmazony, że nie mogła dojść. Ciągle jogging, jakieś kije do chodzenia, jakieś fitness, stara a głupia – powtórzyła ze szczerą niechęcią.
- To chyba dobrze, że o siebie dba, w tym wieku to ważne. Chociaż może rzeczywiście trochę za ciepło na jogging – stwierdziła fryzjerka pojednawczo.
- Ja też myślałam, że dzisiaj nie dojdę – wyznała pani Kamila, wachlując potężne uda spodem sukienki. – Od wczoraj siedziałam przed wiatrakiem, w przeciągu i dupę w gatkach za przeproszeniem wietrzyłam – zachichotała, z zapałem wachlując siebie i otoczenie. – Ale się udało i doszłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz