wtorek, 26 lipca 2016

odc.198.: SZKODA GADAĆ



- Nie myśl sobie, że ja tu tak kurwa sobie tylko stoję, nie – powiedział z dumą facet w czapce z daszkiem i wielkim telefonem, opierając się leniwie o barierkę przy przystanku autobusowym na nowodworskiej krzyżówce i niedyskretnie spływając potem w słońcu palącym miasto. 
Facet pstryknął z wprawą niedopałkiem papierosa pod nadjeżdżające auta i podrapał się po brzuchu.
- Zarabiam, a co myślisz, od nocy do rana na zmianie robiłem, szkoda gadać. I zarabiam. W końcu to ja tu jestem mężczyzną, nie, kurwa. A ty? Opalaj mi się tam ładnie, no. Z każdej strony, tylko żeby cię nikt tam kurwa nie widział, bo wiesz, kurwa. No.
Rozłączył się i czknął bez entuzjazmu, co wzbudziło lekki niesmak na twarzy starszej kobiety, stojącej tuż obok. 
Starsza pani obróciła się do męża, który kontemplował okoliczne bloki osiedla Nowy Dwór, budynki szare i kolorowe, mniejsze i większe. 
- A co tam budują?
- Gdzie?
- O, tam. Trochę wystaje. 
- A nie wiem. W tym mieście ciągle coś z ziemi wyrasta, jak grzyby po deszczu. A to nad kamienicą na Ruskiej dobudują coś szarego, a to coś innego, brzydactwa takie, że szkoda gadać…
- Aha. Ale to chyba już z pół wieku budują, bo jak jeździmy do twojej siostry, to od lat widzę.
- I dopiero teraz pytasz co to jest?
- No i sama widzisz, zapytałem i robisz problem, no szkoda gadać.
- To kościół – wtrącił się facet w czapce z daszkiem. – Budują go od 30 lat. 
- Tak długo? – Zdziwiła się starsza pani – Myślałam, że w tym kraju kościoły powstają w mgnieniu oka, tylko świątyń prawdziwych nie ma – zakpiła.
Facet podrapał się znowu po brzuchu.
- Poprzedni proboszcz przegrał całą kasę w karty, bo był hazardzistą. I się przedłużyło to budowanie.
- W kasynie przegrał? – Zainteresował się starszy pan.
- Nie wiem, ku… No może w melinie, ale na pewno w karty.
- Co za historia, no proszę. – Starsza pani pokręciła głową i wyjęła z torebki chusteczkę, żeby wytrzeć czoło. - Nawet księży to nie omija. Ależ dzisiaj gorąc!
- A co ich ma omijać, też korzystają z życia, tylko po cichu.
- To może lepiej na głos nie mówić – doradziła milcząca dotąd kobieta siedząca na ławce pod wiatą, gdzie temperatura powietrza powodowała wrzenie mózgu i okolic.
- Racja – potwierdził starszy pan – bo czytałem, że na tych osiedlach to 80% głosuje na PiS. Jeszcze doniosą, komu trzeba i nieszczęście gotowe.
- A co tam jedzie?
- 142, skręca, to nie nasze.
- Aha. O, ale w tamten wsiadamy, to nasze.
Skwar się nasilał, jak to bywa w lipcu. Stosunkowo niedawno ukończony przystanek pękał w szwach, a kolejne autobusy gibały się i podskakiwały na zrytym koleinami buspasie, mimo że trasa powstała z okazji mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Przystanek przypominał rozgrzaną do granic możliwości scenę w antycznym teatrze, przez którą przewijali się kolejni aktorzy. Jedni znikają, pojawiają się następni, z monologami i dialogami, wygłaszanymi swobodnym językiem, bez skrępowania, okraszonym wyrazami i gestykulacją, a zamiast teatralnych masek mają spływający makijaż, ciemne okulary i zarost, mniej lub bardziej widoczny, w zależności od płci i tego, czym obdarzyła ich natura.
- Nie wiem czy zdążę – warknął wkurzony, ładnie zbudowany, nieudolnie brodaty blondyn ze sportową torbą na ramieniu, burgerem w jednej dłoni i telefonem w drugiej. – Zapierdalam teraz, to przez tę jebaną Dorotę i tę grę. Kurwa, odjebało wszystkim, że szkoda gadać! Jak to co, siostra zamknęła mnie w chacie na dolny zamek, to się nie otwiera od środka i nie mogłem wyjść, a ona kurwa nie odbierała, bo goniła pierdolone Pokemony po całym mieście. Co?! Odjebało wam wszystkim, jak nie przyjdziesz na trening z powodu gry, to trener cię kurwa zajebie! – Chłopak prychnął z wściekłością i kawałek posiłku pacnął mu na koszulkę. – Nożesz kurwa, no. Przez ciebie ujebałem się jak świnia. No jem teraz, przecież nie będę tak jak Piotrek, co po kardio jadł pizzę bez salami i mówił, że zdrowo bo hot-doga zje bez parówki i kebaba bez mięsa, kurwa jak będzie jadł samą kapustę, to mu kichy rozerwie, kurwa! Wegetariańskie parówki z miłością, kurwa, żeś wymyślił, gastrofaza z Gessler, kurwa, szkoda gadać. Masz zaraz włożyć dupę w auto i przyjechać na trening, Pokemon nie zając kurwa, jutro też będzie, podobno nawet w Oświęcimiu są, ogarniasz temat, że moja matka w to gra? Przyszła z pracy, kurwa i mówi, że nie było jej nawet żal, że pracuje w niedzielę i nawet lanczu nie wpierdoliła, bo grała sobie w Pokemona, bo u nich między budynkami są, potem po drodze też, a ja siedziałem w domu jak chuj, że szkoda gadać. Jedzie już mój autobus, widzimy się na treningu, bo inaczej w dupę sobie te Pokemony włóż, kurwa!
Blondyn zniknął z przystanku, za to w miejscu, gdzie przed chwilą stał młody brodacz, pojawiły się dwie kobiety. Obie ubrane bardzo podobnie, w ołówkowe spódnice, jasne bluzki z kołnierzykiem, w wielkich okularach przeciwsłonecznych i z torbami foliowymi pełnymi zakupów w rękach. Jedna bardzo opalona, a druga blada.
- Tam też było gorąco, ale inaczej.
- Ale ładnie wyglądasz, jakoś tak zdrowo, odpoczęłaś?
- Trochę, ale już jestem zmęczona, no szkoda gadać.
- Jak to, przecież dopiero wróciłaś do pracy?
- No tak, ale wcześniej myślałam, że zaraz tu wrócę i jeszcze o tym, co muszę najpierw zrobić, no i z dwóch tygodni na Krecie skorzystałam tylko na początku, a potem to już szkoda gadać, nie mogłam odpocząć, bo znowu byłam zmęczona.
- Ty ciągle jesteś zmęczona. Pewnie wolałabyś w ogóle nie chodzić do pracy…
- No jasne, że lepiej, ale co zrobić.
- A wiesz, ja to jak za długo siedzę sama w domu, to aż nie wiem w co mam sobie rękę włożyć.
- No, jedzie 122, to pa.
- Pa!
Obie ucałowały powietrze obok policzków i opalona odjechała, a blada została, kryjąc się przed promieniami słońca za plecami faceta w czapce z daszkiem, który tak się zapatrzył w telefon, że kompletnie przestał zwracać uwagę na mijające go w miejskim upale kolejne autobusy.


poniedziałek, 11 lipca 2016

odc.197.: NIE DOGODZISZ


Z tyłu głowy czasem błąka się nieśmiała, choć dość przerażająca myśl, że rzadko, bo rzadko, ale zdarza się, że windy spadają. Scena z filmu „Speed” przemyka przed oczami, niesprecyzowane w czasie doniesienia prasowe o urwanych głowach, kończynach, stłuczeniach i innych wyrafinowanych obrażeniach ciała przypominają się akurat w tym momencie, gdy drzwi windy rozsuwają się gładko, zapraszając do wnętrza. Wtedy nawet lekkie, niewinne szarpnięcia powodują, że włoski na karku jeżą się w atawistycznym, słusznym odruchu.
Dzieje się tak, kiedy z windy korzysta się sporadycznie, natomiast gdy trzeba nią jeździć codziennie, ludzki umysł skutecznie wypiera makabryczne wizje i niepotrzebne lęki, koncentrując zmysły na czymś innym, jak chociażby na domyślaniu się, gdzie sąsiad z szóstego piętra kupił takie ładne pomidory, skoro w warzywniaku nieopodal bloku są tylko jakieś imitacje pozbawione barwy i smaku również. Podczas jazdy przez miliony pięter można zerknąć dyskretnie i bezkarnie na biust sąsiadki z parteru, która nie przepada za stanikiem i dumnie wypina do przodu imponująco skonstruowaną część ciała, powodując arytmię u grubego sąsiada z czwartego oraz wzrok pełen świętego oburzenia u starszej damy z ostatniego piętra, której jazgoczący przeraźliwym ujadaniem pudelek drażni wszystkich w stopniu porównywalnym do emocji wywołanych oglądaniem państwowych, tfu, narodowych „Wiadomości”.
W windzie osiedlowej w city wszyscy mruczą do siebie grzecznościowe „bry” i „dzenia”, rozwijając niekiedy te niemrawe przejawy elokwencji w rytualne pogawędki o pogodzie lub o tym, że na drugim robią remont już chyba od trzech miesięcy i ciągle jest hałas, pył i ciekawe czy spółdzielnia wie o tym, że rozwalili ścianę między kuchnią a pokojem. Nie wszyscy wszystkich znają, ale kojarzą się z widzenia, co w erze przewijania kciukiem nagłówków bez zagłębiania się w treści jest chyba normalnym zjawiskiem.
- Dzień dobry – wysapała sąsiadka z ostatniego piętra, taszcząc trzy wielkie siaty z zakupami. Sprana trwała na głowie idealnie współgrała z rozmazanym makijażem zmęczonych oczu, codziennie wypatrujących wybryków męża, fana browarnictwa, regularnie koczującego z kumplami pod sklepem monopolowym.
Jako odpowiedź kobieta zarejestrowała entuzjastyczne szczekanie małego kundelka, łagodnie strofowanego przez starszą panią oraz podekscytowane „dzień dobry” małego chłopczyka i nieco burkliwe „bry” młodego ojca, a także mruknięcie chłopaka ze słuchawkami oraz wzruszenie ramion nastolatki, której policzek prawdopodobnie przykleił się do smartfona, ponieważ podobno nikt nigdy nie widział tej dziewczyny bez telefonu.
- Powiedziałam jej, że już wiem, że nie chciała krzywej akcji, a potem i tak się pokłóciłyśmy – nastolatka zawiadomiła piskliwie nie tylko rozmówcę, ale i całą grupę sąsiadów, oczekujących z nią na windę.
- Jeszcze ja, jeszcze ja, proszę przytrzymać! – Rozległo się przy bramie i po chwili obok skrzynek na listy pojawił się sąsiad aktywista, co to w każdej sprawie zadziała, zbierze podpisy, załatwi latarnię na parkingu, festyn na boisku szkolnym i ławkę dla emerytów przy sklepie, do wyboru, do koloru. Człowiek – orkiestra, pożyteczny w tym samym stopniu, co namolnie gadatliwy. Spotkanie z nim to co najmniej kwadrans z głowy, jeśli chce się zachować choćby pozory uprzejmości.
- Jeszcze ja, ale nas dużo! To się nie zmieszczę, to pojadę następną, ale to miło tak się spotkać, tak – paplał, nie zważając na kompletny brak zainteresowania ze strony słuchaczy. - Drugą windę remontują, to teraz wszyscy razem tu musimy przez kilka tygodni. Ciasno, ale raźniej, co?
- Tato, a czy golyle pływają? – Zapytał chłopczyk. – Bo mama mówiła, że szympansy pływają żabką. A golyle?
- Nie wiem, sprawdzimy – mruknął ojciec, przytrzymując brodą zgrzewkę wody mineralnej i usiłując odnaleźć klucze w torbie z zakupami.
- Tato, a człowiek się lobi z małpy? Bo mama mówiła, że z małpy. A jak pójdziemy do zoo, to tam będą małpy czy się zlobią ludziowie?
- Ludzie – odruchowo poprawił synka mężczyzna, śmiejąc się ukradkiem.
Sąsiad aktywista westchnął teatralnie.
- Teraz dzieci są takie wykształcone, panie tego, ja to miałem szczęście, że rodzice chcieli do szkół posłać i pamiętam, że…
- O, już jest winda, przepraszam! – Kobieta z torbami i niegdysiejszą trwałą przepchnęła się do wejścia.
Powoli cała grupa zapakowała się do środka, nieco przepychając się w drzwiach z osobami, które usiłowały najpierw wysiąść.
- Boszsz – starsza pani z pieskiem zmarszczyła nos i powachlowała się ulotką z Lidla. – Ależ tu…
Winda ruszyła.
- …bo powiedziała, że ona wie lepiej, bo jest już w drugiej liceum, a ja dopiero zaczynam i że w pierwszej klasie będę nikim, rozumiesz, nikim! – Dziewczyna z telefonem była na granicy płaczu. – Myślałam, że liczy się coś innego niż fejm…
Chłopak w słuchawkach zerknął z zaciekawieniem najpierw na twarz dziewczyny, potem na jej zgrabną sylwetkę, z półsekundowym przystankiem między szyją a płaskim brzuchem.
Dziewczyna zauważyła spojrzenie chłopaka i uśmiechnęła się, nieśmiało kącikiem ust.
Piesek zaszczekał niecierpliwie.
- Zaraz będziemy w domu, zaraz, nie denerwuj się, ja wiem, że tu śmierdzi – starsza pani wachlowała się z energią, która mogłaby wytworzyć prąd w całym Wrocławiu.
Przez chwilę panowała cisza.
- Jednym śmierdzi – stwierdziła kobieta z torbami – innym pachnie. Jedni się myją, inni perfumą poleją. Jedni pierdz… - Urwała, widząc zaciekawione spojrzenie chłopczyka i wzrok pełen oburzenia sędziwej matrony. - Ludziom nie dogodzisz…
Chłopczyk aż podskoczył z radości.
- A tata lano też pieldnął! Ale w tajemnicy, nie w windzie.
- Synku!
- To moje piętro, do widzenia – drzwi windy rozsunęły się i starsza pani wyciągnęła na korytarz pieska, który zaczął obwąchiwać zakupy sąsiadki.
- Do widzenia – powiedział zarumieniony ojciec chłopczyka.
Piesek prychnął, kobieta z torbami pogłaskała dziecko po głowie, zaś młodzież nie zauważyła niczego, zajęta tańcem godowym.