piątek, 1 marca 2019

odc.219.: KAŻDY GŁUPI



Zdarzają się w życiu mieszkańca city sytuacje, w których nie ma po prostu innego wyjścia. Trzeba na chwilę zapomnieć o niehandlowym dniu i zrobić ekspresowe zakupy na szybko, najlepiej gdzieś blisko i niekoniecznie za miliony monet, bo na przykład ciocia z drugiego końca kraju lub kontynentu zmierza z niespodziewanie spodziewanie długą wizytą, bo przecież jest piękna przedwiosenna niedziela lub po prostu krewni mają po drodze, stają w drzwiach - i cieszysz się, prawda? Czyli obiad, raczej nic wymyślnego, broń cię jeżu jakieś krewetki czy inne wynalazki, bo wujek powie, że robaków nie je, a kuzyn ma uczulenie na wszystko, więc na to pewnie też. Prosty, skromny posiłek trzeba skomponować, produkty zakupić i dania przyrządzić jakoś tak po cichu, w międzyczasie. Ależ to żaden kłopot, co też ciocia.
W tej godzinie próby przydaje się miejsce, na które można liczyć. Mianowicie otwarty, czynny zawsze, od świtu do późnej nocy, sklep osiedlowy. Niekoniecznie należący do jednej z sieci zwierzęcej (swoją drogą, zarówno małpki, jak i żabki skaczą – czy chodzi o to, że do tych sklepików można na szybko wyskoczyć?), wystarczy zwyczajny spożywczo-monopolowo-warzywno… Oaza w lecie dla spragnionych mocnego piwa, a dołoży pani jeszcze małą żubrówkę, tu drobnych wystarczy, to dorzucimy paczkę tytoniu, tego z tym czerwonym, o, ten. Sklep czynny codziennie, niezależnie od świąt kalendarzowych, weekendów długich i standardowo za krótkich, gdzie dzień przed końcem świata właściciel zapewne zorganizuje wyprzedaż, bo biznes musi się kręcić, normalna rzecz. W dni teoretycznie wolne za ladą w rolach głównych występują wyłącznie członkowie najbliższej rodziny, po siostrzeńca bratowej szwagra drugiego brata wujka prababci. To taki sklep, gdzie i wuzetkę dla teścia (bo teściowa i tak wrąbie większość przywiezionego sernika, ale trudno się dziwić, bo ciasta robi wyborne), ewentualnie kawałek schabowego dla szwagra, filet dla kuzynki albo i brokuł, bo chyba razem z całą trzecią licealną przeszła na wegetarianizm. Kiedy inne sklepy są zamknięte i nie ma innego wyboru, człowiek zapomina o tym, że tu termin ważności żółtego sera jest sprawą dyskusyjną, a stosunek jakości do ceny wielu produktów może być lekko absurdalny. Jest czynne, półki ma pełne, za jednym zamachem kupi się większość tego, o czym zapomniało się w tygodniu. Kabanosy dla malucha, buła, ogóreczki, o patrzcie, są kwiaty z okazji lub na przeprosiny. Jest nawet węgiel na grilla.
- I jeszcze mi pan zapakuje tych ciastek, tych kruchych – kobieta z rozwianym kokiem upychała kolejne produkty do torby i jednocześnie wyciągała z kieszeni płaszcza drugą. Przed nią na ladzie piętrzył się stos żywności, którym można nakarmić i napoić kilkuosobową rodzinę ukrywającą się przez tydzień w piwnicy po nalocie obcych lub skarbówki.
- Jeszcze trzy – powiedział powoli, acz zaskakująco wyraźnie mężczyzna woniejący lekko zaniedbaną przedwiosenną ławką – i butelki są.
- Chwileczkę, jeszcze tu panią kasuję – mruknął właściciel sklepu, lekko łysiejący, z brzuszkiem i miłym uśmiechem. Zawsze na miejscu, zawsze czegoś dogląda, układa, udziela wskazówek sennemu personelowi.
- Wyliczone mam – spróbował jeszcze raz facet z trzema piwami, które wyślizgiwały mu się z objęć.
- A chwila, bo ja jeszcze muszę – kobieta rzuciła się galopem w stronę warzyw, po czym wróciła z triumfem na twarzy i dorodnymi pomidorami w torbie – do sałatki przecież muszę – rzuciła przepraszająco w stronę kolejki, która uformowała się za nią.
Kolejka w większości mruknęła z aprobatą, najwyraźniej pomysł na menu został przyjęty, jedynie mężczyzna trenujący żonglerkę trzema „Harnasiami” wymamrotał coś na kształt sprzeciwu, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. O mało nie upuścił przy tym jednej z butelek, ale w ostatniej chwili złapał, ma się ten refleks. Starsza pani stojąca za nim odsunęła się z oburzonym  fuknięciem, bo przy okazji na chwilę wypiął na nią tylną część ciała..
- Panie kierowniku – żonglerka nie była jego mocną stroną, więc aby ratować ruchliwy trunek, facet zdecydował, że pogawędka przyspieszy sprawę. – Tu to pan zawsze wszystko ma. Klasa ma pan sklep, wie pan.
- Coś jeszcze?
- Może jeszcze tych galaretek, 10 deko, dziękuję – kobieta rzuciła spłoszone spojrzenie na kolejkę.
- …i na śniadanie pan ma, i na obiad, i na kolację – chwalił mężczyzna ochryple – o, i na grilla pan ma, węgiel już teraz? Na koniec lutego? Nie za wcześnie? Ale no tak, tak to się nie zepsuje, pan to ma łeb…
- Wie pan co – powiedział wreszcie sprzedawca – na śniadanie, obiad i kolację, to każdy głupi ma na sklepie. A na grilla w okolicy tylko ja. Nawet w biedrze jeszcze nie mają. No, nie zepsuje się… Pani galaretki, proszę. Spokojnie, przytrzymam, tu pani sobie schowa. Jeszcze reszta. Pan tylko to piwo?
- A mnie nic więcej nie trzeba. Butelki odniosę. Potem… Każdy głupi, mówi pan. No, tylko że inni mają dzisiaj zamknięte, wolne mają.
- Od zarabiania też mają dzisiaj wolne – uciął właściciel i uśmiechnął się do staruszki. – Może jeszcze jakieś ciastka do tej kawki, hm?
- A może faktycznie – starsza pani zadumała się na chwilę. – Wie pan, bo ja dzisiaj nic nie piekłam, a syn z rodziną przyjedzie…