czwartek, 27 listopada 2014

odc.112.: DO DOMU


Dmuchawa spalinowa bezskutecznie acz wytrwale zakłócała spokój w city hałasem, smrodem i ogólnym nachalnym wtrącaniem się w poranek, co nikomu nie poprawiało humoru, jak to bywa jesienią. Piastujący ją czule w objęciach starszawy facet codziennie podejmował heroiczne wysiłki, by usunąć zmęczone nocnym deszczem stosy mokrych, coraz mniej kolorowych i coraz bardziej zmarzniętych liści z alejek dookoła bloku oraz wzdłuż budynków ze sklepami, mieszczących się tuż obok.
Starania te i ogrom nakładów pracy niestety pozbawione były jakichkolwiek spektakularnych sukcesów. Mimo to facet robił swoje i nie zważał przy tym na wrogie spojrzenia ani na kąśliwe uwagi okolicznych mieszkańców, których chyba nie bawiło budzenie przy pomocy wycia spalinówki i duszących oparów godnych radzieckiej ciężarówki sprzed stulecia. Facet po prostu wykonywał swoją pracę, zleconą mu przez spółdzielnię mieszkaniową. Dzielnie trwał na swoim odcinku, od lat, w tym samym jeansowym wdzianku i czapce z daszkiem, ubrany codziennie tak samo, niezależnie od pory roku i pogody. Wiosną i latem równie głośno zajmował się m.in. pielęgnacją tego, co tylko pijany optymista krótkowidz mógłby nazwać trawnikami - składały się bowiem głównie z piaszczystych i kamienistych elementów, ze znikomą ilością kępek chwastów – przy pomocy dławiącej się kosiarki, a także przycinaniem pobliskich krzaków, wykonując to narzędziem bardzo głośnym w użyciu i przywołującym tęskne wspomnienia czasów, gdy dozorcy i ciecie zmuszeni byli do korzystania z tak praktycznych przedmiotów, jak grabie, nożyce i miotła.
Mokre liście niespecjalnie chciały współpracować, ale trudno im się dziwić, skoro miały spore kłopoty z motywacją i listopadowym przymrozkiem. Wysiłki faceta z dmuchawą obserwowało kilku chwiejących się na wietrze pijaczków, którzy od świtu dzielnie czatowali na życzliwe dusze, skłonne sypnąć groszem na poratowanie funduszu walki z trzeźwością. Ulokowali się między parkingiem a krzakami, ze strategicznym widokiem na alejki i sklep monopolowy.
- Kazeeek! – Wydarł się jeden z degustatorów trunków konserwujących upojenie, przytupując z zimna. – A co ty tak wyjesz, Kazeeek!
Facet z dmuchawą go nie usłyszał, za to stado gołębi wzbiło się w powietrze. Z pobliskiego sklepu wyjrzała ekspedientka, z bardzo groźną miną.
- KAZEEEK! – Ryknął drugi, w kapturze i szaliku z barwami wrocławskiego klubu.
- Cichooo! – Wrzasnęła ekspedientka. – Dziesiątej nie ma jeszcze, a ci już chleją, a policję wezwę!
- Ależ my tu tylko żartujemy, kierowniczko kochana, z panem Kaziem rozmawiamy! – Odwrzasnął sznapsbaryton zza krzaków. – To chyba nie zbrodnia?
- Pani się schowa, bo zmarznie – poradził kolega w kapturze. – Kazeeeek!
Dmuchawa ucichła, facet przystanął, zdjął czapkę i otarł czoło rękawem.
- No, co?
- A może do domu byś se kurwa poszedł, a nie, tak napierdalasz od rana! – Zarechotali wszyscy.
- No, baniak pęka, a ty napierdalasz, Kazek.  – Wychrypiał ten w kapturze.
- Do domu idź, kurwa!
- Liście nie zając, nie uciekną – między krzakami a parkingiem rozległo się zgodne, nieco zachrypnięte rechotanie.
Facet założył czapkę z powrotem.
- Eeee, chłopaki. Tu mi płacą, czas jakoś mija. A co ja będę robił w domu? Ze starą się kłócił?

poniedziałek, 24 listopada 2014

odc.111.: NIECZYNNE


Ulicą Ruską pędzi kobieta, z telefonem przy uchu i w wielkim pośpiechu. Za nią powiewa wojowniczo kolorowy szalik, jakby usiłował dogonić właścicielkę.

- …nie korzysta jeszcze z kuwety, ale poza tym wszystko z nią w porządku. Jak to gdzie, leje na sofę, na fotel… Tak, poważnie i wczoraj nalała na mnie, ale i tak się cieszymy, nie. A jak u ciebie? A co z…? Acha. No, tak myślałam, jak go wczoraj widziałam. Niby sukces, hahaha, co racja, to racja, w sumie nie ma co przesadzać z radością. Jak już przejdzie na emeryturę, to wtedy mu powiedz, żeby wywiesił napis „Nieczynne z powodu upojenia alkoholowego”, ale teraz to mu kup cytryny na tego kaca. Eeej, noooo, nie obrażaj się, ja życzliwie radzę, z miłością!

sobota, 22 listopada 2014

odc.110.: NIECH NAM ŻYJE


Stylowo zamglony o poranku plac Nadodrze oferował przenikliwy listopadowy ziąb, wilgotnawe powiewy jesienne i fruwające w rytmie wiatru śmieci z resztkami mokrych liści, frywolnie wirujące to tu, to tam. Grupki przechodniów i pasażerów przemykały pospiesznie przez plac, lawirując między tramwajami i autobusami, poszukując właściwej linii, a przede wszystkim unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek i zmarznięcia gdziekolwiek.
Na przystanku w pobliżu nasypu kolejowego stało kilku młodych ludzi, między innymi śniady chłopak w arafatce na szyi, ze smartfonem w dłoni. Z jego telefonu rozlegała się bollywoodzka melodia, do której leniwie bujało się zgromadzone towarzystwo.
Pod wiatę wtarabaniła się para starszych ludzi, poruszających się krokiem zawianej kaczki na statku podczas sztormu. Chybotliwy sposób przemieszczania się wynikał częściowo z zaawansowanego wieku, a trochę też z efektów ubocznych spożycia napojów wysokoprocentowych. Pan i pani trzymali się siebie kurczowo pod ręce, tocząc przy okazji głośną pogawędkę.
- Ttty masz ślipia lepsze, ttak – zachrypiał mężczyzna nieco bełkotliwie – to pppowiedz, co tam ttteraz jedzie. NNo, zzzobacz. Nnno, nnna tablicy. Świeci się, tttam.
Kobieta spojrzała lekko nieprzytomnie we wskazanym kierunku.
- Siódemka. Albbbbo ósemka. Albo nnnnie wwwiem.
- Acha. Ddo nas czy dddo pętli?
- Nnie wiem. Okaże się. Sssiadaj sssobie nnna ławce. Nnnogę masz chorą, ssiadaj, nno..
- Nnnie chcę – zaprotestował mężczyzna. – Ttam narzygane, zobbbacz.
Kobieta wyjrzała zza towarzysza i ze smutkiem potwierdziła.
- Kkktoś nie zdążył. Zdarza ssię.
- Ppoza tym, jja nnnie siadam na zimnym. Ławka nnna pewno zimna. Mój pies ttak siadał.
- Ten, cco zdechł?
- Nno. Sssiadał na zimnym, jak to ppies. I ppprzeziębił się, na pppłuca pppposzło.
Oboje zasmucili się na chwilę i zamyślili, ale zaraz ich uwagę przyciągnęła orientalna muzyka, dobiegająca z telefonu śniadego chłopaka.
- Lla lla laaaa – usiłował zanucić mężczyzna – lla laaa.
- Cicho bbądź. Pppatrz, ksiądz iddzie.
Rzeczywiście, minął ich franciszkanin w charakterystycznym habicie.
- A kkto go ttam wie, czy to ksiądz. Mmmoże się przebrał. Niech nam żyyyyje, nnniech nam wzraaasta, ten nasz ksiądz pederaaastaaaa – zaśpiewał głośno starszy mężczyzna, starając się trafić w bollywoodzki styl.

środa, 19 listopada 2014

odc.109.: POJAZD WIDMO


Nieopodal dworca PKS na przystanek pełen ludzi podjechał autobus, na którego wyświetlaczu nie było widać absolutnie nic. Za przednią szybą obok kierowcy tkwiła mocno pognieciona kartka z wydrukowanym numerem linii autobusowej i nazwą przystanku końcowego, niestety było to możliwe do zauważenia dopiero po dłuższej obserwacji pojazdu z zewnątrz. 
Większość pasażerów najpierw zapakowała się do środka, a następnie dociekała, mniej lub bardziej uprzejmie zapytując kierowcę oraz ludzi siedzących już wewnątrz, cóż to za autobus i dokąd zmierza.
Autobus najwyraźniej zmierzał w stronę pętli zwanej Krzyki, dzielnie brnąc ulicą Borowską. Na jednym z kolejnych przystanków pierwszymi drzwiami wsiadły dwie kobiety, owinięte szczelnie garderobą w kolorach ziemistych. Jedna w czapce z reniferem, druga w szarym berecie.
- Co to za autobus? Nic tu u pana nie widać! – Ryknęła ta z reniferem, pełną piersią, najwyraźniej zwracając się do kierowcy. Ten nic nie odpowiedział.
- Tu ma pani kartkę – facet siedzący w pobliżu pokazał jej, gdzie konkretnie ją ma. – I tam pisze przecież.
- Nie widać, tam nic! Co to za byle jaki autobus! Byle jak nas traktuje to miasto – burknęła druga, poprawiając beret zjeżdżający jej na czoło. – I jeszcze każą płacić za takie byle jakie jeżdżenie.
- A to jeździ w ogóle?!
Autobus ruszył z lekkim zrywem, a damy zderzyły się obfitymi frontami, po czym złapały się poręczy i rzucając gniewne spojrzenia, kolebały się w rytmie zgodnym z resztą zawartości pojazdu.
- Patrz, tu też gówno widać – Kobieta w berecie zwróciła uwagę na milczący wyświetlacz wewnątrz autobusu. Najwyraźniej w pojeździe siadła część elektroniki.
- Taa, pojazd widmo, kur… - Burcząc coś do siebie, kobieta z reniferem na skroniach bezskutecznie usiłowała wsunąć bilet do kasownika, wygładzając mały kawałek papieru, próbując z obu stron, wreszcie zrezygnowała.
- Taaa i to też nie działa. I ja mam płacić karę, jak NIE DZIAŁA?! – Ryknęła do kierowcy. – A JAK PRZYJDĄ KANARY I KAŻĄ PŁACIĆ, TO CO??
Pojazd majestatycznie zwolnił i zatrzymał się na światłach. Kierowca odwrócił się do pasażerki i zmierzył ją wzrokiem, wyrażającym rozmaite odczucia, których z racji przebywania w pracy nie mógł zwerbalizować.
- Skoro kasownik dzisiaj nie działa, to żadnej kary pani nie dostanie. Nie ma strachu. – Odpowiedział ze złością, najwyraźniej na granicy wybuchu, a na koniec dodał -  przejazd gratis, peroszsz.
Kobieta z reniferem zamiast aureoli zbaraniała na moment.
- Yyy. Dziękuję.
Koleżanka pociągnęła ją za rękaw.
- Chodź, tam jest miejsce. Nie denerwuj się tak, coś źle wyglądasz. – Usiadły zaraz za kierowcą.
- Taaa, bo chyba choroba mnie bierze. – Zdjęła czapkę z reniferem i westchnęła. – Głowa, gardło, wiesz.
- To powinnaś robić tak jak ja. Codziennie rano i wieczorem piję herbatę z prądem.
- Z prądem? Nie rozumiem.
- No wiesz, z wódką.
- Przed pracą? Nie mogę tak, coś ty.
- E tam, co to jest 25 ml, a nawet i pięćdziesiątka, na cały kubek herbaty. A zdrowie mam i się trzymam – na potwierdzenie swych słów klepnęła się w klatę, aż zadudniło i beret znowu się zsunął.
- Coś ty, nie mogłabym tak, przed pracą.
- Przecież się nie upijesz, to jak lekarstwo.
- Nooo taaa, ale ty robisz na komputerze, to sobie tak możesz, a ja robię na maszynach, odpowiadam za to, nie, to nie mogę. Rano nie mogę, ale wieczorem się napiję.

niedziela, 16 listopada 2014

odc.108.: WAŻNE GŁOSY


Szary, ogromny, nieco przygnębiający gmach szkoły, pochodzący sprzed kilku dekad, ukrywający się w deszczu. Wewnątrz pusto i wyjątkowo cicho, jakby budynek odpoczywał w weekend od codziennego hałasu i zamieszania. Na ścianach wiszą plakaty z imprez edukacyjnych dla młodzieży i akcji szkolnych. Na środku smętnego korytarza stoi drewniana strzałka, do której trochę krzywo przyczepiono napis z informacją o tym, której sali mieści się komisja wyborcza.
Z pomieszczenia o charakterze zazwyczaj geograficznym, ozdobionego mapami, wykresami z zawartością gleby i poziomem wód w morzach i oceanach, wyniesiono większość stolików i krzeseł, kilka pozostawionych ustawiono w rzędzie, w którym zasiadają członkowie komisji wyborczej. Siedzą, spoglądają w przestrzeń i z trudem ukrywają senność, tłumiąc gromkie ziewnięcia. Z nadzieją zerkają na każdą kolejną osobę wchodzącą do sali, jakby liczyli na to, że wydarzy się coś spektakularnego, co pozwoli się obudzić.
Głosujących jest niewielu, kilkoro emerytów, młody facet w dresie, siedzą w boksach i wertują karty do głosowania, poszukując tej, na której postawią konkretny, znaczący krzyżyk.
Facet z komisji: - Pada jeszcze?
Kobieta z komisji: - Chyba tak.
Wyborca 1: - Tak, dopiero się rozkręca. Będzie do wieczora tak padać.
Wyborca 2: - A jak dzisiaj z frekwencją? Do południa, no jaka?
Facet z komisji: - Słabo raczej.
Kobieta z komisji: - Przyjdą chyba jeszcze, mam nadzieję. Mamy otwarte do 21.
Wyborca 1: - Może będzie ze 30%. Pewnie nie więcej, co?
Facet z komisji: - Jak będzie 32% to będzie sukces, no naprawdę.
Kobieta z komisji: - Zdziwię się, jak tyle będzie.
Wyborca 2: - Pada, to przyjdą, na spacer po kościele.
Wyborca 1: - Albo po zakupach, jak zamkną sklepy.
Facet z komisji: - Na Bielanach i galerie zamykają po 21.
Wyborca 2: - Nawet jak tu przyjdą, to ilu odda ważne głosy?
Wyborca 1: - Tyle kart, dużo stron, można się pogubić.
Facet z komisji: - No, w galerii łatwiej.
Kobieta z komisji: - I ciekawiej, więcej ludzi.

poniedziałek, 10 listopada 2014

odc.107.: NA WYJEŹDZIE


Opatulona szalem, płaszczem i smagającym nieprzyjemnie po policzkach wiatrem, starsza pani usiłowała jednocześnie rozmawiać przez telefon i ukryć się przed kolejnymi powiewami. Skulona, nie miała gdzie się schować, przystanęła nieopodal kościoła przy ulicy św. Antoniego na środku chodnika i przekrzykiwała rubaszne nagabywania halnego, rozwiewającego jej siwe kosmyki wystające spod kapelusika i kolorowe liście, fruwające dookoła.
- Nie słyszę cię! Tak, jest dzisiaj mecz, ale na wyjeździe! Co? Nie, nie jadę! Nie zdążę! Co? Z Wisłą! Chciałabym, kotuś, ale nie zdążę naprawdę, następnym razem!
……………………………………………………………………………………………………………….............
- To może daj, ja otworzę.
- Poradzę sobie – warknęła dziewczyna i pstryknęła tipsem w puszkę piwa. – Otworzysz i wypijesz połowę, jak ostatnio.
- To miał być żart, nie denerwuj się.
- Nie denerwuję się. Ja się w ogóle nie denerwuję! – Wrzasnęła, budząc z letargu niedzielnych pasażerów oczekujących na tramwaj na przystanku nieopodal kina Nowe Horyzonty.
Towarzyszący jej wysoki chłopak nic na to nie odpowiedział i otworzył swoje piwo. Przez chwilę oboje stali i w milczeniu popijali.
- Miał być dwie minuty temu, a teraz jest za trzy – dziewczyna machnęła ręką w kierunku tablicy wyświetlającej rozkład jazdy. – Ale tu kurwa burdel. Te wasze tramwaje jeżdżą jak chcą.
- Zaraz będzie, nie den… - Ugryzł się w język i ucichł.
Dziewczyna łypnęła groźnie.
- Ty mnie nie wkurwiaj, bo sam sobie tam pojedziesz. I będziesz się tłumaczył.
- Obiecałaś, że nie będziesz robić dymu – zaprotestował żałośnie. – I że nie masz żalu. Przeprosiłem cię, co mam jeszcze zrobić. Mówiłaś…
- Bo nie będę! Nie denerwuję się! I nie mam żalu!
- To dobrze…
- Nie przerywaj mi! Mówiłam, nie mam żalu, że pijesz na wyjeździe, ale że z nią pijesz! Z nią!
- Nie wiedziałem, że tam będzie, mieli być tylko ziomki, samo wyszło, jak chcesz to mogę nigdzie nie jeździć i będziemy ciągle razem. Tylko się nie den…
- Dooobra, skończ, już jedzie. No chodź, bo się spóźnimy. A jeszcze raz się dowiem…

czwartek, 6 listopada 2014

odc.106.: JAK NA ŚLUB


Mimo oczywistego zagęszczenia, jakie nieoczekiwanie nastąpiło w teoretycznie 8-osobowej windzie w 10-piętrowym budynku, nad głowami ludzi, upchniętych ciasno jak sardynki w radzieckiej puszce, potoczyła się swobodna pogawędka dwóch młodych ludzi.
Nonszalancki dwudniowy zarost, włos podgolony po bokach, z falującą grzywą, hipsterskie szaliczki, spodnie typu zwężane do dołu rurki, kurtki z pierdylionami kieszeni mniejszych i większych, wszystkie te elementy wyglądu dumnie prezentowali obaj rozmówcy. Wciśnięci między starowinkę z mikroskopijnym pieskiem pod pachą, a wielodzietną rodzinkę z wieloma torbami, pakunkami, grzechotkami i niezliczoną ilością szalików, po których deptali wszyscy zgromadzeni, chłopcy swobodnie omawiali trudy i znoje, jakie towarzyszą im w codziennym borykaniu się z miejską rzeczywistością.
- Nie da się.
- Ale co?
- Nie da się jednocześnie pracować i uczyć.
- Nie ma takiej opcji?
- No jak? 10 godzin pracy i 12 godzin nauki?
- To zostają Ci jeszcze dwie na sen, nie, hehe.
- No coś ty, nie da się tak. Powiedziałem starym, trawią teraz.
- No. Rzeczywiście przejebane. U moich to nie przejdzie.
- Acha. Może się uda, bo nie ma opcji, nie.
- No.
- A słyszałeś, co Kaśka u mnie wywija ostatnio?
- No, coś tam słyszałem, nie. Hehe.
- Taka sytuacja, ja siedzę normalnie w dresie, nie, a ona jak na ślub.
- I tak bez imprezy?
- No bez, tak po prostu. I codziennie, nie. Fryzura, paznokcie, wszystko, nie.

niedziela, 2 listopada 2014

odc.105.: W KRZAKI


Jedną z ciekawostek city jest zagęszczenie toalet publicznych. Trudno stwierdzić, czy to wrocławska specyfika, czy tak jest też w innych metropoliach. Możliwe, że to światowy standard. Tak czy inaczej, to naprawdę zastanawiające, dlaczego np. przybytki ulgi wybudowano, a ostatnio nawet po wielu latach wyremontowano, w przejściach podziemnych przy trzech kolejnych przystankach w samym sercu city, czyli od pl. Jana Pawła II, przez ulicę Młodych Techników, po pl. Strzegomski - zamiast np. w miejscu tego środkowego WC zrobić windę, która pomogłaby niepełnosprawnym dostać się na przystanek tramwajowy, co obecnie jest niemożliwe bez lewitacji, teleportacji lub silnych rąk osób życzliwych.
Czynne od 8 do 18, wyłącznie w dni robocze, choć zapach niesie się po okolicy w każdy dzień bez wyjątku.
Na straży toalet ulokowanych przy przystanku „Młodych Techników” stoi codziennie kobiecina starsza, maskująca strój fartuchem służbowym, barwy spranej łąki, po której przemaszerowało stado głodnych owiec z biegunką. W oczy rzuca się makijaż, wyrazisty niczym z teledysków Lombardu z lat 80-tych XX wieku, a także starannie natapirowana fryzura: połączenie koka z piramidą, w której swobodnie zmieściłby się faraon wraz z małżonką, potomstwem i liczną świtą dworzan.
W tunelu podziemnym przed toaletami codziennie rozstawiają swoje stoiska handlarze, oferujący przechodniom radiobudziki, baterie, latarki, wyszukane stroje np. koszule nocne (prawie w stylu vintage) i garsonki - jakby wyjęte z szafy Crystal z „Dynastii” - a także owoce, warzywa, torebki i broszury „Strażnicy”. Coś dla ciała, coś dla ducha.
Babcia klozetowa ma dobre serce, bo często użycza handlarzom swojego czajnika elektrycznego, by mogli zagotować wodę na herbatę lub gorący kubek, co jest szczególnie przydatne w chłodne dni. Sprzedawcy często rozgrzewają się innymi trunkami, nie jest więc wykluczone, że częstują towarzyszkę z podziemia czym chata bogata, odwdzięczając się tym i owym.
Ostatniego dnia października w przejściu podziemnym nie było ani wielu handlarzy, ani chętnych do skorzystania z toalety. Ludzie pędzili na przystanek i do domów, chcąc zdążyć z przygotowaniami do wyjazdów, najazdu gości i weekendowego leniuchowania.
- Powiem pani – zagaiła babcia klozetowa z nutą goryczy w głosie – tak dzisiaj jest, że sama nie wiem. Jakoś tak.
- Tak, tak – zgodziła się jedna jedyna handlująca tego dnia kobieta – mało ludzi. – Podniosła się z krzesełka turystycznego i niemrawo zaczęła chować towar do wielkich toreb. – Ja też dzisiaj nie bardzo. Nie ma zarobku dzisiaj.
Melancholia jesienna ogarnęła tunel i mrugające światło z jarzeniówek z trudem przebijało się przez jesienny zmierzch popołudniowy.
- Jesień. Tak, dzisiaj tylko trzy osoby skorzystały z toalety. I ja pani powiem jeszcze coś.
- Tak?
- Dzień teraz krótki, to jak im się sikać zachce, ludzie prędzej pójdą w krzaki.