Mimo oczywistego zagęszczenia,
jakie nieoczekiwanie nastąpiło w teoretycznie 8-osobowej windzie w 10-piętrowym
budynku, nad głowami ludzi, upchniętych ciasno jak sardynki w radzieckiej
puszce, potoczyła się swobodna pogawędka dwóch młodych ludzi.
Nonszalancki dwudniowy zarost,
włos podgolony po bokach, z falującą grzywą, hipsterskie szaliczki, spodnie
typu zwężane do dołu rurki, kurtki z pierdylionami kieszeni mniejszych i
większych, wszystkie te elementy wyglądu dumnie prezentowali obaj rozmówcy.
Wciśnięci między starowinkę z mikroskopijnym pieskiem pod pachą, a wielodzietną
rodzinkę z wieloma torbami, pakunkami, grzechotkami i niezliczoną ilością
szalików, po których deptali wszyscy zgromadzeni, chłopcy swobodnie omawiali
trudy i znoje, jakie towarzyszą im w codziennym borykaniu się z miejską
rzeczywistością.
- Nie da się.
- Ale co?
- Nie da się jednocześnie
pracować i uczyć.
- Nie ma takiej opcji?
- No jak? 10 godzin pracy i 12
godzin nauki?
- To zostają Ci jeszcze dwie na
sen, nie, hehe.
- No coś ty, nie da się tak.
Powiedziałem starym, trawią teraz.
- No. Rzeczywiście przejebane. U
moich to nie przejdzie.
- Acha. Może się uda, bo nie ma
opcji, nie.
- No.
- A słyszałeś, co Kaśka u mnie
wywija ostatnio?
- No, coś tam słyszałem, nie.
Hehe.
- Taka sytuacja, ja siedzę
normalnie w dresie, nie, a ona jak na ślub.
- I tak bez imprezy?
- No bez, tak po prostu. I
codziennie, nie. Fryzura, paznokcie, wszystko, nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz