czwartek, 31 lipca 2014

odc.76.: KULTURALNE MIEJSCE

 
- Ojaaaa duzio półek! Babcia, widziś, duzio półek? O jaaa, ksiąśki są! Babciaaa…
- Tak, widziałam. Półek, książek, wszystkiego dużo.
- Duzio, duzio – zanuciła dziewczynka.
- Nie wal czapką w głowę, bo się uderzysz – mruknęła babcia, wyraźnie zajęta przeglądaniem tytułów książek, zgromadzonych na wspomnianych przez wnuczkę półkach we wrocławskiej Mediatece, jednej z największych bibliotek multimedialnych w kraju. – Dobrze, że czapka jest miękka…
- Miękka jeśt, ciapka jeśt miękka – odparła śpiewnie kilkuletnia wnuczka, drepcząc tuż za babcią i wywijając czapką dookoła, a czasem lekko uderzając się nią po brzuszku i głowie. – Babcia, ciemu tu będziemy?
- Cicho bądź, proszę, w bibliotece trzeba być cicho. Tu można do pięciu, czyli jeszcze jedna… – Starsza kobieta trzymała w ręce dwie książki, upychając pod pachą kolejne dwie.
- A ciemu?
- Bo tu ludzie chcą się skoncentrować i chwilę pomyśleć – wyjaśniła, wyjmując opasły tom i kartkując. – Chyba to już czytałam…
- Babcia, ja chcię do palku, babciaa…
- Wiesz co, złotko, chodź, pokażę ci, tu są komiksy, takie książki z obrazkami. – Wzięła dziewczynkę za rękę i zaprowadziła do półki wypełnionej kolorowymi komiksami. – Możliwe, że treść niekoniecznie nadaje się dla dzieci, ale obejrzyj sobie obrazki… O, z tej. A ja wybiorę sobie książki, a potem pójdziemy do parku, dobrze?
- Dobzie – zgodziła się wnuczka, biorąc w dłonie lekko podniszczony egzemplarz komiksu „Sin City: damulka warta grzechu”. – Babciaaa, a cio tu pani? Tu pani lobi?
- Tak, pani coś robi – zgodziła się babcia, wertując jedną książkę, podczas gdy dwie kolejne usiłowały wysunąć jej się spod łokcia, którym je przytrzymywała. – To będzie taki nasz sekret, złotko. Powiesz mamusi, że byłaś w kulturalnym miejscu, dobrze?
- Dobzie. Miejściu byłam – zanuciła mała, kładąc komiks na podłodze i podrygując w rytm tylko sobie znanej melodii -  ź babcią, w kul… Kululanym miejściu ź babcią.

środa, 30 lipca 2014

lans, koc i flamenco, czyli docinki z przeszłości

To wspaniałe, że ludzie tak chętnie dzielą się z otoczeniem swoimi przemyśleniami, opowieściami i historiami.
Szkoda, że niezwykle rzadko mówią publicznie i głośno o tym, co przyjemne, miłe i wesołe. O tym raczej się szepcze w zaciszu, a wszak jednym z głównych założeń cyklu GADKA W CITY jest to, że nie słucham z natężeniem, jeśli ktoś zwierza się drugiej osobie cichutko na uszko, nie skradam się po krzakach ze specjalistyczną aparaturą szpiegowską, nie. Dzielę się z Wami na tym blogu wyłącznie docinkami podsłuchanymi w sytuacjach, gdy naprawdę trudno byłoby NIE usłyszeć dialogu, monologu, dyskusji wielobarwnej i wielowątkowej.
 
Wakacyjne wspomnienia z archiwum odcinków, z czasów gdy umieszczałam je na innym blogu (a propos - tam też jest spor do czytania :):
 
10.: KOC TO ZA MAŁO negocjacje dotyczące zrzuty na prezent.
 
http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc-10-koc-to-za-mao.html
 
 
11.: KARTON LANSU na przystanku komunikacji miejskiej, w towarzystwie tłumu ludzi.
 
http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc11-karton-lansu.html
 
 
12.: FARBA FLAMENCO  w pobliskim salonie fryzjersko - kosmetycznym, ze specjalnym udziałem sąsiada.
 
http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc-12-farba-flamenco.html

wtorek, 29 lipca 2014

odc.75.: JAKA MIŁA NIESPODZIANKA

 
- O, jaka miła niespodzianka – powiedziała śmiertelnie zmęczona upałem kobieta, osuwając się z ulgą na leżak.
Z okazji  trwającego właśnie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty po całym Wrocławiu (oprócz tłumów tzw. zwyczajnych turystów) błąkają się niewyspani kinomani, uczestniczący w rozmaitych rozrywkach, pokazach i koncertach. Z tej okazji, dla osób zmęczonych i strudzonych, nie tylko festiwalowych, przybyłych z daleka i bliska, na placu Solnym, tuż obok nieśmiertelnych, całodobowych kwiaciarek, usypano tymczasową plażę, na której znalazły się parasole i charakterystyczne, różowe leżaki, a także atrakcja dla dzieci w postaci małej trampoliny,  dodatkowo - bar z napojami orzeźwiającymi i tor wodny do ślizgania się na desce. Całość tworzy miłą dla oka oazę w środku rozpalonego skwarem city.
Kobieta zdjęła z głowy kapelusz i otarła chustką czoło, po czym zastanowiła się chwilę, wyjęła z torebki butelkę z wodą, wylała jej część na chustkę i założyła ją sobie na kark, przymykając oczy i delektując się momentem chłodu.
- Mamooo, a ja widziałem następnego krasnala! – okrzyk kilkulatka wyrwał kobietę z letargu, aż podskoczyła na leżaku. – Mamooo, to już chyba sto! Chyba sto krasnoludków widziałem!
Chłopczyk wparował w objęcia matki z ogromną siłą i tak przeraźliwie wielką energią, jakby jego siły nie zostały stłumione afrykańskim upałem oraz wędrówką po mieście pełnym wspaniałych, nowych zjawisk. Za nim nadciągnął powoli mężczyzna w czapce z daszkiem, w szortach i koszuli,  wszystko koloru khaki. Oko błysnęło mu nie na widok żony, tylko leżaka, na którym natychmiast usiadł.
- Jaka miła niespodzianka – wydusiła z siebie kobieta, odklejając od siebie chłopczyka. – Miśku, zejdź ze mnie, bo mnie udusisz.
- Mamooo, a pójdziemy na lody? Proooszę, ja już jestem zdrowy, tataaa, prawda, że już jestem zdrowy? Tatoooo?
- Uhm – odparł ojciec z roztargnieniem, śledząc wzrokiem piasek, który leniwie przesypywał się pod jego sandałami.
- Zobaczymy – powiedziała kobieta. – Tu zobacz, miśku, jak tu na desce jadą, widzisz? No, to usiądź sobie tu obok i patrz, a mamusia chwilę odpocznie.
- Leżaki – mruknął facet – w środku miasta. U nas tego nie ma, nie.
- Nie ma – zgodziła się kobieta. - A byłeś w tej informacji?
- No. – Facet westchnął, jakby ktoś zażądał od niego wniesienia trzydrzwiowej szafy na piąte piętro.
- I co?
- Dali nam mapę krasnoludków. Okazuje się, że są w całym mieście. - Nie wyglądał na zachwyconego.
- Mamooo, pójdziemy z mapą poszukać krasnoludków? – Chłopczyk poderwał się z radością, obsypując rodziców piaskiem. - Pójdziemy? Mamooo!
- Och. Ojej. No nie wiem. – Kobieta strzepnęła piasek z twarzy i przesunęła mokrą chustkę na głowę.
- Ale mamooo, tu są krasnoludki, a u nas nie ma, sama mówiłaś!
– Miśku, najpierw może napijemy się kawy. Mrożonej. I coś zjemy.
- Ale mamooo, ja nie jestem głodny, mamooo!...
- A lody? – Zapytał facet z nadzieją. – Pójdziemy na lody i kawę i zobaczymy.
Chłopczyk zaczął podskakiwać z radością, jak mała piłeczka.
- Lody, lody, lody, mamooo!...
- O, patrz, tam jest kawiarnia – facet pokazał na drugą stronę placu.
- O, jaka miła niespodzianka – powiedziała kobieta machinalnie. – To wy idźcie sprawdzić, co mają. A ja tu chwilę posiedzę. – Oparła się wygodnie o leżak z miną świadczącą o tym, że w najbliższej przyszłości nawet dźwigiem nikt jej stamtąd nie ruszy. – Przynieście mi coś zimnego.
- Tatooo, chooodź, no, tatooo!

niedziela, 27 lipca 2014

odc.74.: WIEM, CO MÓWIĘ


 
Niedzielne przedpołudnie - pełne słońca, wakacyjnego upału, skwierczących myśli, parujących resztek wody w butelkach po wodzie, piwie i innych nawadniających systemach chętnie przyswajanych doustnie, a także powietrza przepełnionego zapachem społeczeństwa nacierającego się bez opamiętania kremem do opalania oraz tym z największym możliwym filtrem, co w zasadzie się wyklucza, ale kto by się czepiał w tak piękny dzień. Lipcowy poranek warto zacząć w miejscu w miarę chłodnym, otoczonym zielenią i z czymś w miarę mokrym w krajobrazie, na czym można zawiesić spragniony wzrok lub co posłuży do szybkiego zamoczenia stóp (ukradkiem, żeby ochrona tego nie widziała, bo ochrzanią i będzie dym, a na to jest stanowczo za gorąco). A to oznacza jeden z wrocławskich parków, ewentualnie jego fragment, na przykład Pergolę przy Hali Stulecia.
Stada dzieci piszczały z zachwytu przy mniejszej, chlapiącej orzeźwiającą wodą fontannie, podczas gdy starsi przedstawiciele wszystkich warstw społecznych delektowali się otoczeniem, napojami i reprezentacyjnym wyglądem tego miejsca, którym warto pochwalić się przed przyjezdnymi. Wielkoformatowa para w bardziej niż średnim wieku z wyraźną dumą oprowadzała dookoła wielkiej fontanny kilkuosobową familię, najwyraźniej spoza Wrocławia.
- Tu się ludzie chłodzą – pouczająco wyjaśniła dama niewiele mniejsza od cysterny, odziana w kwiecistą suknię i kapelusz przyozdobiony połową kwiecia z okolicy, co dawało wrażenie, jakby wielka łąka przemieszczała się w jakiś tajemniczy sposób. – Z całego świata tu zjeżdżają, z całego. Wiem, co mówię.
- Acha – powiedziała familia.
- Wieczorami, czasem tu bywamy, W SEZONIE – podkreślił towarzyszący jej mężczyzna, przypominający nieco windę towarową, bo wszystkie fragmenty jego ciała równomiernie przesuwały się w górę i w dół, gdy dostojnie przemierzał alejkę, starając się pozostawać choć częściowo w zacienionym pasie – poza sezonem nie, bo wiadomo, człowiek zapracowany…
- Acha, tak, tak – powiedziała familia.
- Wieczorami – weszła mu w słowo kwiecista dama – fontanna, bo to jest fontanna, tylko taka ogromna, jest podświetlana i odbywa się tu pokaz mul-ti-me-dialny – ostatnie słowo wypowiedziała oddzielając poszczególne części od siebie, jakby parzyły w język – ponoć najpiękniejszy w całej Europie.
- Acha – powiedziała familia.
- Wiem, co mówię. A tam, o, za tymi drzewami, jest jeszcze więcej roślin i aż trzeba zapłacić za bilet, żeby je oglądać. Ale warto. Naprawdę, warto.
- Acha, tak, tak – powiedziała familia.
Poszli dalej, w stronę Ogrodu Japońskiego, mijając po drodze parę staruszków, którzy rozstawiali niewielkie krzesełka w cieniu, na trawniku. Przed sobą starsi państwo umieścili niski, turystyczny stolik, na którym po chwili znalazły się termos, szklanki, pudełko z margaryną, worek z kanapkami i butelka z wodą. Zasiedli wygodnie, mimo skromnych gabarytów krzeseł i rozpoczęli pogawędkę.
- Herbaty ci naleję.
- Za gorąco jest, kochanie, wolałbym wody, o, tu sobie naleję.
- Zostaw to, bo rozlejesz. Herbata jest zdrowsza w taki gorąc, wiem co mówię.
- Dobrze, kochanie. A wzięłaś moją gazetę?
- A skąd ja mam wiedzieć, czy ty jej już nie czytałeś. Przyjechaliśmy tu odpocząć, a nie czytać.
- Dobrze, kochanie.
- Wiem, co mówię. Rozmawiałam wczoraj z tą, no wiesz…
- Nie, kochanie.
- No jak to nie wiesz, na pewno pamiętasz, ta, no.
- Tak, kochanie.
- I mówiła, że ta jej, wiesz, córka jej, znowu jest w ciąży. Trzeci raz, wyobrażasz sobie?
- Uhm. Ale ma przecież męża, to chyba może?
- Co ty wiesz, ma męża, ale w tym kraju trzecie dziecko to jak samobójstwo, wiem, co mówię. Jest skończona w tej swojej pracy, mówię ci. Wszyscy powinni być załamani, a wiesz, co ona powiedziała własnej matce?
- Nie, kochanie.
- Że jak ją zwolnią z pracy, to zapomogę weźmie na pierwsze, drugie i trzecie dziecko, to sobie jakoś poradzą. A mąż niby lepszą pracę znalazł. A co to za praca w tym kraju, no sam powiedz.
- Jakaś na pewno, jak znalazł, to się pewnie cieszą.
- A z czego się tam cieszyć, wiem, co mówię. No, odpoczywaj, odpoczywaj, bo potem wrócimy do domu i znowu tę gazetę będziesz czytał.

piątek, 25 lipca 2014

pierwsze docinki czyli początek gadki

Dla tych, którzy od niedawna cieszą się urokami GADKI W CITY, oto przypomnienie pierwszych docinków w odcinkach - publikowałam je początkowo na blogu GADKASZMATKA NA BIS, bo nie sądziłam, że będzie mi się chciało ten cykl kontynuować na tyle długo, by dosłużył się odrębnego bloga. Cóż począć, skoro jednak społeczeństwo uparcie nęka me uszy soczystymi dialogami, to nie mam zamiaru przestać tego słuchać, zapisywać i umieszczać tu, ku uciesze Szanownych Państwa Czytelników.

Niniejsze przypomnienie kieruję również do tych, co już to znają, czytali i śmiali się aż do spektakularnego parsknięcia kawą/winem/czymkolwiek innym aktualnie spożywanym*, ale zapomnieli, bo mają sklerozę. Albo udają, że nie pamiętają - żeby wszyscy się odczepili, a oni sami mogli wreszcie poczytać w spokoju...

ODCINKI 1, 2 I 3 są TU.

http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odcinki-1-3.html

ODCINKI 4, 5 I 6 można dostrzec TUTAJ

Zaś docinki z ODCINKÓW 7, 8 i 9 ostatnio widziano TAM.

http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc-7-8-i-9.html

Życzę smacznego, biorąc pod uwagę to, że sezon wakacyjno - urlopowy akurat trwa i ma się nieźle, co sprzyja rozrywkom wszelakim i skłonności do relaksu. A temu i wyłącznie temu służy GADKA W CITY :)

_______________________________________________________
*potrzebne natychmiast spożyć!

odc.73.: CZKAWKA W STODOLE

 
Okolica Dworca Świebodzkiego kryje w sobie między innymi mocno dziurawy parking, pozostałości trawników miejskich, chaszcze różnego rodzaju, hałaśliwe skrzyżowania i wielką fontannę okupowaną przez bezdomnych, rodziców z dziećmi oraz skacowanych studentów. Oprócz tego w pobliżu sprytnie ulokowano kilka przystanków autobusowych. Znajdują się w pewnym oddaleniu od siebie, zapewne dla zmylenia przeciwnika lub zdezorientowania przyjezdnych, którzy często miotają się z obłędem w oczach i rozsypującym się bagażem między poszczególnymi stanowiskami, w poszukiwaniu właściwej linii lub wyjaśnienia, dlaczego pojazd się spóźnia, jedzie inną trasą z przyczyn nieznanych lub nie pojawił się wcale i w najbliższej przyszłości lepiej wziąć taxi albo zaplanować cholernie długi spacer.
Na jednym z tych przystanków stała wakacyjnie opalona para, objęta czule, a właściwie wtopiona w siebie, niczym zrośnięte organizmy, pozostające w doskonałej symbiozie. Wyglądali pourlopowo, osmagani słońcem, odziani w przewiewne stroje. On w koszuli hawajskiej i szortach, odsłaniających silnie okryte włosiem nogi, które kształtem wyraźnie zdradzały ułańskie korzenie pradziadka, zaś ona, żująca gumę, w krótkiej spódniczce, która niespecjalnie zakrywała jej cokolwiek, z naciskiem na pośladki. Otaczała ich romantyczna aura letniego uczucia, wzbogaconego o wspomnienie nocy pełnych alkoholu i dni upiększonych objawami udaru słonecznego.
- Popatrz, jakie fajne siano rośnie – chłopak machnął ręką w kierunku pobliskich chaszczy – zajebiste, nie?
- No, masakra, jakie zajebiste – zachwyciła się dziewczyna, strzelając przy tym balonem z gumy do żucia. – Jak ten, no, na wsi. To siano, nie.
- I wiesz, pachnie, nie. Jak siano takie, nie. – Ożywił się i znowu machnął ręką, ale tylko jedną, bo drugą trzymał dziewczynę w pasie. – Jak byłem mały, nie, dziecko, to na wakacje wiesz, ze starymi byłem.
- No. A gdzie? – Dziewczyna zaciekawiła się i spojrzała lubemu w oczy, które znajdowały się jakieś pół metra nad jej oczami.
- Jak lato było, nie, ciepło i ze starymi do babci jeździliśmy. Na wieś, nie.
- Acha, to super, nie.
- No. Nudno tam, nie, babcia nie miała telewizora.
- No, to masakra, biedny mój – rozczuliła się i ucałowała go czule, a on odpowiedział tym samym, co w sumie zajęło im trochę czasu.
Po dłuższej chwili udało im się od siebie nieco odkleić i zaczerpnąć powietrza. Zapatrzyli się w dal.
- To siano, nie – pokazał znowu na chaszcze – tam tak, wiesz, no. Pachniało, no.
- Super, nie. A po co tam wiesz, no, to siano rosło?
- A nie wiem, chyba babcia je zrywała, nie. I wieprzom dawała, do takiej stodoły.
- Acha. I co, jadły to siano, tak? W tej stodole?
- A, kurwa, no, pamiętam! Te wieprze, wiesz, no, one to jadły, czujesz, jadły i jadły.
- Codziennie? - Zdziwiła się. - Myślałam, że one jedzą... No... Coś innego, nie. Nie tylko siano.
- No, te jadły siano i jadły, nie. I czkawki dostały.
Dyskretny odgłos strzelającego balonu z gumy do żucia został bezczelnie zagłuszony przez huk pioruna, obwieszczający głośno, że zbliża się letnia burza.

wtorek, 22 lipca 2014

odc.72.: ZŁODZIEJE



 
- BIM BAM BOM – obwieściły dźwięcznie głośniki na wrocławskim dworcu, sygnalizując kolejny komunikat. – Pociąg osobowy do… przez… planowany odjazd… odsunąć się od torów…
Pociąg stał spokojnie przy peronie, na którym w popłochu kłębili się podróżni, usiłując wepchnąć do wagonów niezliczone sztuki bagażu i pakunków, a także dzieci, przekąski, napoje, gazety i innych pasażerów. Wszyscy popychali się nawzajem, przepraszali, przydeptywali stopy, potrącali w przejściu i syczeli wymuszone uprzejmości przez zęby, zastanawiając się, dlaczego, do cholery, wszyscy inni ludzie też muszą jechać akurat teraz, właśnie tym pociągiem, do diabła ciężkiego.
Do odjazdu pociągu zostało jeszcze kilka minut i wyjątkowo nie przewidywano opóźnienia. W pierwszym wagonie, będącym częściowo lokomotywą,  pomieszczeniem dla konduktora oraz wielkim przedziałem dla podróżnych z wielkoformatowym bagażem tudzież z dziećmi, powoli formowała się kolejka spoconych ludzi, którzy z różnych względów usiłowali zakupić bilet u konduktora. Ten, z miną stoika maskującą skrajne zmęczenie spowodowane ponad 30-stopniowym upałem i perspektywą długiego, cholernie słonecznego dnia, stał w przejściu i wypisywał kolejne bilety.
- Tylko gotówka – mruknął, ocierając pot z czoła. Kobieta w czerwonej bluzce z hipopotamem, słabo skrywającej biust wielkości hipopotama, poczerwieniała z oburzenia.
- Ale ja płacę tylko kartą.
- Tylko gotówka – powtórzył konduktor. – Dopłata 8 złoty.
Hipopotam zafalował ostrzegawczo.
- To jakieś kpiny! – Twarz kobiety przybrała barwę wiśni, a głos siłę walkirii. Pomachała przed nosem konduktora kartą płatniczą – Wszystkie automaty nieczynne, nie mam tyle w gotówce, jaka dopłata, złodzieje!
- Za bilet kupowany w pociągu dopłata osiem złoty – beznamiętnie oznajmił konduktor, nie zwracając uwagi na furię hipopotama. – Kasy są czynne.
Kobieta zaczęła przeszukiwać po kolei kieszenie spodni, torebkę i portfel, nie przerywając wściekłego monologu.
- Ja jestem zajęta! Ja nie mam czasu stać w kolejce! A kto ma na to czas, no kto? Ja zawsze kupuję bilet w automacie, co to za Europa, to złodzieje! Ja kartą płaciłam zawsze, zawsze kartą, po to ją mam! Złodzieje, a ile za sam bilet, pan powie, bez dopłaty?
- Kasy są czynne, to jest dopłata. Normalni ludzie przychodzą wcześniej i kupują bilet w kasie.
- W kasie w jest kolejka! Złodzieje! Ja jestem zajęta! Co to za Europa! – Hipopotam eksplodował potokiem pretensji do świata.
- Pani nie krzyczy na mnie, bo wyproszę z pociągu! Tu są ludzie, proszę pani. Bierze pani z dopłatą albo wysiada, inni czekają – konduktor mozolnie wspiął się na szczyt cierpliwości i zapewne w kolejnym wcieleniu osiągnie stan nirwany.
Kobieta z hipopotamem i biustem uciszyła się nieco, ale nadal była bardzo zdenerwowana i mamrotała pod nosem, przeliczając monety. W końcu uzbierała potrzebną sumę i triumfalnie sypnęła ją na dłoń konduktora.
- A proszę, ja uczciwa jestem, co pan myśli. Co do grosza się zgadza, a co pan myśli.
Konduktor podał jej bilet i przeliczył kopczyk monet.
- Ja w pracy jestem, nie myślę, ja tu za ludzi odpowiadam, proszę pani. Dwa grosze reszty, proszę.
Hipopotam zignorował dwa grosze i oddalił się, fucząc z oburzenia, a przed konduktorem pojawił się chwiejnie facet, zionący procentami i wygnieciony do granic możliwości. Twarz brudna i zarośnięta, ciuchy poplamione, włos zmierzwiony. Towarzyszyła mu niestety woń straszliwa, która wymiotła pozostałą część podróżnych o kilka metrów. Konduktora też jakby cofnęło, ale mężnie skierował nozdrza w stronę okna.
- Dokąd?
- Panie kierowniku – chrapliwie zagaił wymięty, opierając się o przesuwające się drzwi – pan się zlituje i kredytowy do domu wypisze, panie kierowniku.
- Dokąd? Dokument ma?
Wymięty sięgnął do przeraźliwie brudnego plecaka, niemalże przewracając się przy tym odważnym ruchu.
- Mam, no kurwa, dowód mam, panie kierowniku. Do domu pan wypisze, prosiłbym.
- Miasto jak w dowodzie? Pan tam do korytarza przejdzie, tu dzieci są, zawołam pana.
- Panie kierowniku, dziękuję, no, kurwa – facet nadal chwiał się w drzwiach – okradli mnie, ledwo przyjechałem, bach, ledwo z Hiszpanii – niewyraźnie snuł wątek, rozsiewając zapach, którego nie powstydziłby się stuletni kanał ściekowy. – Myślałem, że tu chłodniej, a tu bach, kurwa, gorąco.
- Do korytarza proszę wyjść.
- Okradli mnie, panie kierowniku, ledwo przyjechałem, bach, kurwa, wszystkie pieniądze ukradli, złodzieje, a myślałem, że tu uczciwi…
- DO KORYTARZA PROSZĘ – konduktor podniósł głos. – To jacyś uczciwi złodzieje, forsę zabrali, a dowód zostawili.
- A, panie kierowniku, bo to nasi, kurwa, polscy złodzieje – bełkotał smrodliwy pasażer, grzecznie przesuwając się w głąb korytarza.
- Zawołam pana, jak wypiszę bilet. Proszę stanąć tam, dalej. JESZCZE DALEJ. Za oknem. Teraz muszę odjazd zrobić. Trzeba tu jakieś uczciwe powietrze wpuścić.

piątek, 18 lipca 2014

odc.71.: LATO ZOBOWIĄZUJE


Deptak na ulicy Świdnickiej, czwartkowe popołudnie, pełne słońce, lipcowy skwar. Dwóch młodych facetów stoi w kolejce w kafejce z kawą mrożoną, smoothies i innymi cudami chłodzącymi organizm. Obaj wysocy, opaleni, w gustownych t-shirtach, spodniach do połowy łydki i japonkach. Jeden w ciemnych okularach, drugi w czapce z daszkiem. Nawet pasowaliby do typu city macho, gdyby nie wątła budowa ciała i wyraźne przytłoczenie rzeczywistością, temperaturą powietrza oraz wyraźnym skrzywieniem kręgosłupów, podkreślonym przez zwisające z przechylonych ramion ciężkie torby z laptopami.
- Odrobimy to, zobaczysz. – Ogromna niepewność dawała się wyczuć w głosie faceta w czapce. - Przysiądziemy wieczorem… Albo jutro.
- No. Musimy, inaczej Mareczek nas zabije.
- E, pierdolisz, nie zabije, on jeszcze gorzej wygląda dzisiaj niż my.
- Taaa. Nic nie mówił od rana, kawę pił tylko i też poszedł szybciej.
- Cały dzień w kiblu siedział. Marzena mówiła, że odwołała wszystkie spotkania, bo nie mogła się z nim dogadać, a ten ją opierdolił. Że sama decyduje. A potem poszedł.
Chwila milczenia.
- Ale nieźle daliśmy wczoraj, nie.
- No, lato zobowiązuje. Tylko ta robota dzisiaj coś nie bardzo. Wszystko mnie boli.
- Jęczysz, człowieku. Ja to prawie nic. No, oprócz bólu głowy – wyznał bohatersko ten w okularach.
- Muszę napić się czegoś. Co pijesz?
- Coś zimnego.
- No, ja też. Długa ta kolejka. Może zamiast tu stać pójdziemy do Feniksa po pepsi?
- Nie ruszę się stąd bez kawy mrożonej, a ty rób co chcesz.
Chwila milczenia.
- Mareczek tak się sponiewierał, że zasnął pod ławką w rynku. Dobrze, że go zabraliśmy zanim straż miejska przyszła.
- Widziałem. Zbierałem się już na chatę, ale widziałem, jak się tam osuwał. No, zajebał się, a jeszcze dziewiątej nie było.
- Wcześnie się zmyłeś, człowieku, żałuj.
- Bo myśmy z Mareczkiem i tym nowym zaczęli zaraz po spotkaniu z tymi Hiszpanami, uczcić chciał, nie. Musiałem potem wracać, człowieku, ja dziecko małe mam.
- Spoko, Marzena mówiła, że i tak miałeś dość, ja nie pamiętam, bo myśmy przyszli zaraz jak poszedłeś.
- Podobno Mareczek dzisiaj pytał wszystkich czy ktoś mu zrobił zdjęcie.
- I co?
- Wszyscy robili, no kurwa, taka okazja. Też mam, tu, patrz.
- Niezłe. Ale żul. Wrzuciłeś to gdzieś?
- Nie, coś ty, na razie chcę mieć tę robotę. Wrzucę na fejsa jak mnie wywalą.
- Nie wywalą cię, za dobry jesteś.
- Dzisiaj spierdoliłem, bo mi się aplikacje pomyliły. Kiedyś to mogłem całą noc, a potem normalnie pracować, nie.
- Daj spokój, człowieku, lato zobowiązuje.
- Mogliśmy najpierw coś zjeść.
- No.
Chwila milczenia.
- Ty, a słyszałeś, co było później, jak się zmyłeś?
- Coś z autem Mareczka, taa? Ktoś mu obił, czy coś?
- Nie, lepszy numer, zanieśliśmy go do Łukasza, on ma chatę tu blisko, nie, w kamienicy. Marzena przeparkowała tam auta, żeby rano wszyscy mogli znaleźć.
- I co, Mareczek nie znalazł swojego?
- Nie, lepiej. Obudził się po północy i lać mu się chciało, napił się jeszcze whiskey, bo jeszcze tam siedzieliśmy wszyscy i naprany poszedł lać na balkon, bo w łazience Marzenka siedziała z tym swoim, nie.
- Lał z balkonu? O kurwa. A co tam było na dole?
- Jego auto.
Chwila milczenia.
- No, lato zobowiązuje.

środa, 16 lipca 2014

odc.70.: TAKIE RZEŚKIE


Kobieta w średnim wieku, z misternie ułożoną, świeżo zrobioną fryzurą, w wielkich ciemnych okularach, spódniczce mini i bluzce z dekoltem, walczyła dzielnie z kilkoma wielkimi torbami, usiłując wyjąć je z bagażnika samochodu. Nieopodal przystanął facet, lekko rozdziawiając usta, zapatrzony w tylną część kobiety. Odziany w mokasyny na gołe stopy, koszulkę polo i spodnie zastanawiająco obcisłe (i prawdopodobnie uniemożliwiające swobodne siadanie, że o kucaniu nie wspomnę), lekko szpakowaty, posiadający na włosach kilka ton żelu albo innej substancji utrwalającej i niestety złowieszczo błyszczącej, jak plama ropy na oceanie.

- No, no, no!

Kobieta obejrzała się ze zniecierpliwieniem.

- A. Dzień dobry.

- No, aż nie poznałem pani – uśmiechnął się, błysnął śnieżnobiałymi zębami, nie kwapiąc się do pomocy w batalii z bagażami, podczas gdy kobieta nadal szarpała torby. – Taka niespodzianka, no, no.

- No. To ja. Aż tak źle wyglądam? – Warknęła.

- Nie, wręcz przeciwnie, taka opalona pani, pewnie z urlopu, hę?

- Yhm – odpowiedziała, po czym udało jej się wyjąć jedną z toreb i postawić obok auta. Wyprostowała się i odetchnęła z ulgą.

- No, spostrzegawczy jestem, to widzę, że taka pani odmieniona. Te włosy, te okulary, no, no.

- Okulary są chyba normalne przy tej pogodzie. – Schyliła się i wyjęła kolejny egzemplarz bagażu. Facet odkleił się od swojego samochodu i niespiesznie podszedł do niej.

- To ja może pomogę, pani tak sama tutaj, a te walizki takie ciężkie.

- Nie, dziękuję.

- Ależ pani wygląda, no aż nie poznałem.

- Pan mnie rzadko poznaje, przyzwyczaiłam się – rzuciła kpiąco. – Ale mojego męża to chyba pan zna? Karol, może weź teraz te dwie, bo tu jest jedzenie – zwróciła się do mężczyzny, który właśnie wyszedł z bramy i kierował się w ich stronę.

- Dzień dobry – burknął facet z żelem. – Teraz powietrze takie… Takie rześkie, że aż się ludzie nie poznają.