środa, 7 marca 2018

odc. 211.: ŚMIERDZĄCA SPRAWA


- Panie! Panie, pan otworzy! PANIE, bo ja tu pukam! –Starsza pani w gustownym płaszczu i kolorowym berecie energicznie zastukała w szybkę oddzielającą motorniczego od reszty społeczeństwa. Tramwaj właśnie zatrzymał się przy ul. Kochanowskiego, pasażerowie wsiadali, wysiadali, a deszcz ze śniegiem padał ostro, zawiewany wichurą w poziomie, jak to bywa na początku marca, zwłaszcza że od listopada trwa listopad.
- A co pani chce? – Motorniczy uchylił okienko i zerknął z lekką dozą irytacji.
- Numer! Numer chcę!
- Linia 33, przecież tam pisze – westchnął motorniczy, którego życie było pasmem udręk, starć z namolnymi podróżnymi, taborem pochodzącym z poprzedniego stulecia oraz dziurawymi szynami, które pracę w MPK czyniły niekiedy podobną do ścigania się na rowerach górskich, jeśli wziąć pod uwagę stopień ryzyka, ilość wybojów na trasie i innych niebezpiecznych okoliczności. Wobec braku odzewu ze strony starszej pani, którą ewidentnie jego odpowiedź nieco zbiła z tropu, motorniczy westchnął jeszcze raz, nieco głębiej, jakby miał w genach co najmniej Wertera, po czym usiłował zamknąć okienko, ale starsza pani ocknęła się z letargu i stanowczo przyblokowała szybę łokciem.
- Na te znalezione, to jaki numer jest? Pan mi powie? Na te, zgubione, jaki? Ja torbę zostawiłam w dziewiątce, co jechała w drugą stronę i chciałam poczekać tu, ale chyba wyjechał drugą stroną od Olimpijskiego i nic, myślę, zapytam następnego, pan wie?
- Ale co?
- Jaki jest numer telefonu, jak się coś zgubi w tramwaju! Mówię i pukam przecież!
- A ma pani gdzie zapisać? Ja muszę już ruszać, ale podyktuję pani.
- O matko, zaraz sprawdzę – starsza pani zaczęła wysypywać na siedzenie zawartość małej, acz zaskakująco pojemnej torebki. – Tam było, no nic tam nie było, trochę jedzenia, to tam na straty, ale papiery! O matko, te papiery są ważne, to znaczy dla innych nieważne, ale dla mnie, o matko, to taka śmierdząca sprawa…
W końcu wygrzebała stary paragon i długopis.
- Mam! Mam, pan mówi!
- Kierunkowy siedem, jeden…
- O matko, nie pisze!
- Pani da, ja pani zapiszę…
Motorniczy zapisał kobiecie ten nieszczęsny numer telefonu, jednocześnie unikając kolizji zarówno z autobusem, którego kierowca ze sporą dozą fantazji i luźnym stosunkiem do odległości wjechał na bus pas, jak i zderzenia z nowiuteńkim mercedesem, gdzie za kółkiem siedział facet tak bardzo zajęty pokazywaniem damie obok czegoś strasznie zabawnego na telefonie, że jednoczesne zwracanie uwagi na to, co dzieje się tuż przed maską jego auta najwyraźniej przekraczało jego możliwości percepcyjne.
- Panie! Ja panu dziękuję! Może nikt tam nie ukradł, o matko, niech panu w dzieciach wynagrodzi! Już tam dzwonię, już, żeby te papiery, bo wie pan, to taka śmierdząca…
Szybka z trzaskiem się zamknęła, a tramwaj z ulgą ruszył w kierunku placu Grunwaldzkiego.
Dwie dziewczyny przyglądały się tej scenie ze współczuciem i lekkim politowaniem. Wyższa, z różowymi pasemkami na fioletowych włosach i szminką w kolorze dorodnego nieboszczyka szturchnęła koleżankę ramieniem.
- Ty, ja to bym się chyba zabiła, jakbym miała być w tym wieku i tak nie ogarniać.
- No…
- Jak moja babcia, wiesz… Ostatnio jakoś inaczej pachnie, jakby… Śmierdziała nawet, wiesz.
- No…
- A wiesz, od wczoraj jestem z Marlonem.
- No?
- I pocałowaliśmy się, w ogóle, wiesz.
- No!
- A jak skończyliśmy, to się pytam o co w ogóle chodzi, wiesz, bo kiedyś już do mnie uderzał.
- No?
- I powiedział, że już dawno chciał mnie pocałować, ale się bał, że się ujebie moją szminką. A wczoraj zapomniałam się pomalować i od razu był seks.
- No!
W dalszej części tramwaju, przy nowym i jak na razie dość enigmatycznym w obsłudze biletomacie vel kasowniku, stylowo czarnym i pachnącym jeszcze nowością, stali dwaj młodzieńcy, odziani kontrastowo, nie wobec siebie nawzajem, ale tak, jakby góra stroju każdego z nich była adekwatna do aktualnej pory roku, zaś dół miał być dopasowany do wiosny, która nadejdzie za tydzień lub miesiąc. Czapki, szaliki, ciepłe kurtki – to wszystko pasowało do aury za oknem. Z kolei trampki, kuse, bardzo cienkie spodnie, brak skarpetek lub ich minimalna długość, zakrywająca stopy zapewne do połowy – ten widok wołał o pomstę gdziekolwiek i wywoływał dygot wewnętrzny u zgromadzonej publiczności oraz automatyczne drapanie w gardle lub kichnięcie.
Miny mieli zatroskane i zniesmaczone zarazem.
- On mówił, że jedzie mu wpierdolić. Nie pogadać, nie bić, tylko wpierdolić.
- O kurwa… A DżejDżej?
- Do niego nic nie miał.
- Zero problemu? Nic, kurwa?
- Mówił, że DżejDżej nie ogarnia ani świata, ani swoich problemów, to co mu da jakiś wpierdol, nic.
Na chwilę zapadło milczenie, zakłócone suchym komunikatem systemu o treści „następny przystanek: Galeria Dominikańska”.
- A te burgery jadłeś?
- Które?
- No te nowe, na maksa czy coś takiego.
- Ta, cenowo da się lubić, ale bez urwania dupy.
- Ziomal z mojej grupy mi mówił, że wszystkie te z galerii śmierdzą.
- Sam kurwa śmierdzisz.
- To nie ja, kurwa, spierdalaj. To ten tramwaj, sam zobacz.
Obaj napięli wątłe klatki piersiowe i solidnie sztachnęli się społeczeństwem, zatęchłą atmosferą zaparowanego tramwaju, brazylionem wirusów, bakterii, wyziewów miejskich i innych aromatów typowych dla Wrocławia we wtorkowy wieczór w marcu.
- Coś tu śmierdzi, kurwa, ale seryjnie.
- To miasto wali po czaszce, jak z rury, człowieku. Nie wiesz, że Wrocław jest cały ujebany w pyłach? Bez maski lepiej nie wychodzić.
- Kurwa, nawet moja matka mówi, że miasto to śmierdząca sprawa. Ojciec chce, żebym się przeniósł gdzieś indziej na studia i pojechał gdzieś do Norwegii, kurwa.
-  Normalnie to bym nawet nie jechał tramwajem.
- A czym jeździsz na wydział?
- Rowerem albo longboardem.
- W masce?
- Taa, mam taką z czaszką i drugą, jak kibole łażą po mieście, żeby się odpierdolili, no ale dzisiaj to kurwa nie ma opcji.
- Kurwa, przecież jak pijemy, to bez maski. A masz tego elektronicznego…?
- Taaa. Teraz się nie zaciągaj, wysiadamy…
Pojazd zatrzymał się na skrzyżowaniu ulic Świdnickiej i Kazimierza Wielkiego, a drzwi tramwaju się otworzyły, wpuszczając do środka orzeźwiająco toksyczne powiewy tego, co w tajnych rządowych laboratoriach kiedyś zapewne służyło za przykład śmiercionośnej broni.