środa, 15 marca 2017

odc.203.: CIĄGLE COŚ


Największe skrzyżowania w metropoliach bywają albo reprezentacyjnie ozdobione znacząco napakowanymi w funkcje i instytucje budynkami, pełnymi ławek skwerami zielonymi oraz możliwościami przesiadkowymi, albo są zaplątane w serpentynowe estakady, obtłuczone murki z podjazdami i schodami lub przejścia podziemne pokryte graffiti w tylu warstwach, że nikt z żyjących nie pamięta już, jaki oryginalny kolor miały te cudeńka architektury. 
Wszystkie te elementy można znaleźć w okolicy wrocławskiego Placu Społecznego, na który surowo spogląda monumentalna bryła Urzędu Wojewódzkiego, nie dorównująca urodzie klasycznej elewacji pobliskiego Muzeum Narodowego, które jakiś czas temu weszło w symbiozę wizualną z pokrywającym je bluszczem, z korzyścią estetyczną dla obu stron. Nitki komunikacji miejskiej przecinają ów plac jak pajęczyna wyprodukowana na niezłej bani, wnikając w miasto stanowczo i z domieszką chaosu miejskiego. Tramwaje mkną pod betonowymi konstrukcjami, na których kierowcy autobusów i samochodów solidarnie (sic!) przeklinają korki, a piesi i rowerzyści gubią się w gąszczu przejść. Nieopodal wybrzeża Odry, blisko Impartu, rozsiadło się wielkie wesołe miasteczko, z karuzelami, światełkami, autkami, diabelskim młynem i obłędnie piskliwą muzyczką, które wbrew swojej nazwie wygląda na mocno przygnębione śladową frekwencją i nikłą szansą na odzyskanie dawnej atrakcyjności. Dużo większą popularnością cieszą się zmieniające często lokalizacje foodtrucki, które skutecznie polują na zgłodniałych przechodniów, a kiedy tylko pierwsze wiosenne słońce nieśmiało wyjrzy zza smogu, kuszą leżakami i możliwością spożycia modnego posiłku w warunkach spartańskich, na stoliku z palet, ale za to z szansą na zdobycie lajków za selfie z bułą na tle błotnistych skwerków, co z powodzeniem przyciąga studentów, turystów i miłośników jedzenia w pozycji co najmniej niewygodnej.
Pomimo sporej ilości przecinających się w tym miejscu tras tramwajowych i autobusowych, na przystanku przy Urzędzie Grunwaldzkim zazwyczaj nie ma tłumów, być może ze względu na bliskość city, do którego jest stąd kilka minut spacerem, przez Park Słowackiego lub bulwarem nad Odrą, z widokiem na Bibliotekę Uniwersytecką.
- Nie wiem, kiedy się będą przeprowadzać – powiedziała do telefonu kobieta w makijażu bliskim charakteryzacji do filmu o szalonych klaunach. Obrażony ton poparła pstryknięciem zapalniczki i nie zwracając uwagi na syknięcie młodych ludzi stojących tuż obok niej na przystanku tramwajowym w stronę Mostu Grunwaldzkiego, dreptała na obcasach tam i z powrotem, okadzając wiatę nikotyną.
- Tu noga złamana, tu kaszanka zaszkodziła, a teraz ona mówi, że nie chce go znać, bo zobaczyła jakieś zdjęcie. No wiesz, selfie. Nie ona, tylko on sobie zrobił. Na imprezie jakiejś, NIE z nią, tylko z inną, rozumiesz. I ciągle coś. No, to pa.
Telefon schowała do torebki, niedopałek zgniotła obcasem, przysiadła na ławce. 
- A od dawna robisz jako modelka?
Kobietę z makijażem aż poderwało na myśl o takiej karierze, ale okazało się, że pytanie nie było skierowane do niej, tylko do młodej, prześlicznej dziewczyny, która usiadła obok niej. Zadał je chłopiec, który zapewne nigdy nie zostanie atletą, ale w cuglach wygrałby konkurs na naśladowanie stylu opadającego liścia. 
Jeżeli na świecie nie ma jeszcze lekarza specjalizującego się w leczeniu dolegliwości spowodowanych obnażaniem kostek niezależnie od pory roku i warunków pogodowych, to warto się zastanowić nad wyborem takiej specjalizacji, bo sadząc po ilości za krótkich lub podwiniętych spodni wśród młodych ludzi, wkrótce stanie się to dochodowe. 
Młodziutka modelka miała wielkie ciemne okulary, niesamowicie puszyste kasztanowe włosy, długie i lśniące, cerę nieskazitelnie budzącą zazdrość każdej normalnej dorosłej kobiety oraz figurę, której kontur był nonszalancko zarysowany dobranymi spodniami, płaszczykiem i zgrabnymi trampkami. 
- No, ile miałaś lat jak zaczynałaś? – Młodzieniec nie odpuszczał.
- Jakieś 14, to było 3 lata temu – dziewczyna rozciągała leniwie głoski jak gumę do żucia, choć jej dykcji nie można było nic zarzucić. 
- I sama sobie robiłaś zdjęcia?
- Modeling to nie jakieś głupie selfie – odparła pobłażliwie – nie myśl sobie. To ciągła praca nad sobą, nad wyglądem, włosy, twarz, ciągle coś. Najpierw kuzynka mi zrobiła, bo jest full pro fotografem i stylistką. No a potem miałam portfolio i mogłam się zgłaszać na castingi. Założyłam stronę…
- A nie bałaś się psycholi?
- Najpierw chodziłam z koleżanką, ale potem się pokłóciłyśmy, bo była zazdrosna i teraz pracuję sama – w głosie dziewczyny przebijał się gorzki ton doświadczonej profesjonalistki, dziwnie kontrastujący z jej anielskim wyglądem.
- A mama ci pozwoliła? – Walnął chłopak z grubej rury, z niedowierzaniem.
- Mama nic nie wiedziała, coś ty. Mówiłam jej, że to projekt na lekcje. Człowieku, wszystko miałam przemyślane, bo bez planu człowiek byłby w dupie. A wiesz, raz trafiłam na psychola.
Chłopak się zaciekawił, kobieta siedząca obok również, choć makijaż skutecznie maskował emocje.
Dziewczyna mimo to nie ściszyła głosu.
- Czekał aż się przebiorę do zdjęć w drugim pomieszczeniu, obok. I jak weszłam, to był nagi. Cały, nawet tego, no wiesz, miał na wierzchu. Na szczęście byłam z koleżanką, zagroziłyśmy policją i nas wypuścił.
- O kurwa – chłopiec rozdziawił buzię tkniętą puchem, który za dekadę będzie zarostem.
- Był też taki drugi, co mnie śledził, bo ja mu napisałam, że odwołuję i poszłam do galerii na szoping, a on odpisał, że jestem śliczna jak robię zakupy i wiedział gdzie.
- Taki chuj – podziw chłopca był coraz większy.
- Teraz zawsze jestem z kimś, bo wiesz, ciągle coś – dziewczyna westchnęła i odgarnęła włosy z czoła gestem divy z dwudziestolecia międzywojennego.
Kobiecie z makijażem zatelepała się torebka, w której telefon wesolutko nucił melodię z discopolowego przeboju o tym, która chciała, a która i nie, a może o tym, kto kogo i dlaczego - kto to wie?
- No właśnie, dzwoniłam do ciebie – powiedziała kobieta triumfująco. – No wiem, ciągle coś. A ty wiesz, że mąż Natalii jest w szpitalu? Nie wiedzą co mu jest. Słuchaj, bo ona go zapisała na siłownię. Nie, ani za gruby, ani za chudy, taki w sobie niepozorny. Ona chciała, żeby on chodził na siłownię, żeby mogła mówić, że wiesz, zdrowy tryb, kiełki, dupełki, stringi, feng szuje i … No właśnie. I on tam na tej siłowni poznał trenera, co mu jakieś te odżywki kazał pić. Kupę kasy wydali na karnet, odżywki i pojechał w delegację z pracy. A tam go zabrało pogotowie, bo jak zemdlał, to myśleli, że zapił, ale nie. Teraz jest tutaj w szpitalu i lekarze pytają co on pił, bo ma fatalne wyniki, FATALNE. I Natalia wyobraź sobie poszła do tej siłowni, bo trener nie odbiera telefonu, a on zniknął i nikt nie wie co było w tych odżywkach. No właśnie, może jakieś narkotyki. Nie dość, ze w zeszłym roku z tymi szybami popłynęli, mało że córka wagaruje, to teraz jeszcze ten szpital i nie wiadomo co gorsze, jak ciągle coś. Lecę, bo mój jedzie.
Popędziła do tramwaju, a milcząca przez cały ten monolog dziewczyna zdjęła ciemne okulary i prychnęła lekceważąco.
- Też mi zdrowy tryb życia…
- No, ja to bym nigdy na jakąś siłownię nie szedł – przytaknął chłopak.
- Bez sensu te odżywki. Ja nic nie jem i żyję, wyglądam świetnie i zarabiam, bo taki mam plan na siebie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz