piątek, 25 sierpnia 2017

odc.208: Z GŁOWY


Letnie zadurzenie, miłosne oszołomienie, opętanie z podwyższonym ciśnieniem, rozszerzonymi źrenicami i rumieńcem, to częsty przypadek wakacyjnego podtrzymywania tradycji. Od wieków nasz gatunek z pierwszym cieplejszym dniem brał się do puszenia się przed płcią przeciwną, jak gołąb nadymający szyję i zamiatający chodnik przed ukochaną. Wiosenny lub letni taniec godowy, poszukiwanie partnera idealnego, wiedzie niekiedy na szlak z dala od domu, do którego jednakowoż w końcu się wraca i od razu bum! Zderzenie z brutalną rzeczywistością - nagłym przypomnieniem faktu istnienia odległości, która osłabia pamięć oraz uczucia. Poza tym, kiedy obiekt afektu jest daleko, uwielbienie słabnie, a myśli zaczynają krążyć wokół innych spraw i niekiedy naprędce skonstruowana więź znika. I nawet nie wyśle SMS!
Rozgrzany i prawdopodobnie lekko żarzący się tramwaj starego typu bez klimatyzacji, ozdobiony odrapaną „10”, zaskakująco gładko wziął zakręt na placu Bema, przechylając zawartość.
Puff, drzwi sapnęły i otworzyły się, odsuwając plecak młodziana na plecy starszej kobiety, która stała na stopniu za nim. Widocznie dotyk spoconego ciężaru nie był tym, czego kobiecina oczekiwała w miłe upalne wrocławskie popołudnie, bo odwróciła się i gniewnie spojrzała, aż chłopaka cofnęło.
- Uważa pan, uważa – oznajmiła.
Młodzian oddalił się czym prędzej na tył tramwaju, ciągnąc za sobą dziewczę o znudzonym wyrazie twarzy, która zdaje się była przyzwyczajona do tego właśnie grymasu, przybierając go bez wysiłku, odruchowo, jakby świat niczym nie mógł zaskoczyć siedemnastoleniej łamaczki serc. Wyprasowane włosy grzecznie przylegały do ramion, harmonijnie współgrając z obowiązkowym wystrzyżeniem jej lubego. Całości stylówki dopełnił jej ekstrawagancki warkoczyk lila ostry fiolet oraz jego wywalone na system, o czym świadczył napis na koszulce.
Przysiedli na tyłach tramwaju. Chłopak wydawał się być szczerze załamany, cierpiący za miliony co najmniej, a na dodatek miał prawdziwy powód.
- Pamiętam, pamiętam – powiedziała dziewczyna bez emocji – ale tu jest prawdziwe życie, a nie wakacje na Helu. Potrzymaj mi telefon – podała chłopakowi smartfona, włączywszy aparat fotograficzny na opcji selfie i przeglądając się w telefonie jak w lusterku. Wyjęła szminkę.
- Dałabym się zabić za ten odcień.
- Ja też – szepnął chłopiec z telefonicznym lustrem.
- Ty? Nie wiesz nawet, jaki lubię najbardziej…
- Nieprawda – chłopak potrząsnął bojowo grzywą i wyjął swój telefon. – O, tu mam zapisane, nie myśl sobie. Wszystko to, co o tobie wiem, co lubisz, czego nie lubisz...
- O kurwa. Seryjnie? – Dziewczyna była naprawdę zaskoczona, po czym okazało się, że również poirytowana.
- O kurwa. Ale jesteś freak. Wypierdalam z tego związku, mam to z głowy. I teraz stąd wypierdalasz. Żebym cię więcej, zboku.
Chłopak próbował coś tłumaczyć, wyjaśniać, ale było widać, że nie ma najmniejszych szans. Z miną obrazującą największe cierpienie wysiadł na placu Nankiera. Luba nawet mu nie pomachała, za to pogłaskała telefon, przytuliła do policzka i zaczęła wykład o życiu i związkach.
Czasem w tramwaju można poznać prawdziwe życie, aż się człowiek nie spodziewa.
- Mówiłam, kurwa, to paranoja, a nie miłość, ale mam go z głowy. Chyba nie będzie mnie śledził? Z Bydgoszczy przyjechał, kurwa, mówiłam, że to nie jest dobra opcja. Ale mam go z głowy. Jakby coś, to poproszę moich ziomków, żeby z nim wiesz. No. A teraz zapierdalam na dobry mecz. Co, kto gra? Nikt, kurwa, match to znaczy znaleźć kogoś idealnego, drugą połowę. Dlatego kurwa jadę, bo to łatwe na iwencie z pracy, znam ich od miesiąca, ale widać, że to są ziomy z kulturą. Najpierw idę do Maca, przecież nie będę piła na pusty żołądek. No, buźka.

piątek, 11 sierpnia 2017

odc.207.: LUDZKA RZECZ


Są takie miejsca na tej planecie, w których człowiek może bez problemu, wstydu czy zażenowania okazać uczucie lub cechę, których w innej sytuacji i okolicznościach nigdy nie chciałby uzewnętrznić. Przykładowo – niedyskretny ślinotok przy foodtrucku z burgerami. Zjawisko obrzydliwe wizualnie, a jednak atawizm odgórnie wgrany w nasz gatunek jest w stanie to wybaczyć. Podobnie reagujemy na publiczne szlochanie na ślubach, śpiewy na weselach, letnie pocenie się nie tylko na plaży oraz coś, czego nie wstydzą się nawet prawdziwi mężczyźni, którzy (jak powszechnie wiadomo) nie jedzą miodu, tylko żują ul. Mianowicie wszyscy normalni ludzie ze zrozumieniem, współczuciem oraz sporą dozą wyrozumiałości traktują lęk przed tym, co jest związane z gabinetem dentystycznym, czyli: wizytą tamże, odgłosami zza drzwi słyszanymi w poczekalni, obawą przed zapachem, jaki roztacza stomatolog, a przede wszystkim przed bólem, który niby został całkowicie wyeliminowany przez zdobycze medycyny w XXI wieku, ale…
No właśnie, strach pozostał. Na samą myśl o borowaniu, kanałówce, uzupełnieniu, wypełnieniu lub prozaicznym ściąganiu kamienia, pojawia się lekki dreszcz emocji na karku, następnie akrobatyczne spięcie trzewi oraz natychmiastowa chęć ucieczki lub co najmniej przełożenia wizyty. 
Niestety, czasami nie ma wyboru, trzeba opanować demony w głowie, bo ząb napierd… Znaczy się, boli coś w szczęce i potrzebna jest pomoc. 
Do poczekalni dentystycznej w państwowej przychodni nieopodal centrum Wrocławia weszła starsza, nieco zaniedbana pani, podpierając się odrapaną laską, wyraźnie kulejąc.
- Bry, za kim jestem? – Pytanie pozornie pozbawione sensu zawisło znacząco w przestrzeni poczekalni przed gabinetem stomatologicznym. Zamiast udzielić werbalnej odpowiedzi młoda, nieco otyła kobieta w kapeluszu machnęła zrezygnowanym gestem, dając znać, że do tej pory ona właśnie była na końcu kolejki i z chęcią zrzeknie się tej zaszczytnej funkcji.
Dama z laską zaakceptowała fakt, że przed nią do gabinetu wejdzie jeszcze milion osób, więc musi chwilę zaczekać, po czym usiadła na roztelepanym krzesełku (standard NFZ) i zaczęła rozsupływać zaplataną torbę foliową. Czynność ta zajęła jej dłuższą chwilę, ale nie przejęła się tym, jak również nie zwróciła uwagi na to, że bacznie obserwują ją wszyscy zgromadzeni w poczekalni potencjalni pacjenci.
- Pomoże mi pani? - Zwróciła się do kobiety w kapeluszu, która kiwnęła głową, posłusznie sięgnęła ręką do torby i ku swemu zdumieniu wyjęła stamtąd klasyczną małpkę wódki i małą colę.
Starsza pani z lekkim zniecierpliwieniem ponagliła właścicielkę kapelusza.
- No, proszę otworzyć colę. Muszę trochę wypić, bo się nie zmieści. – Upiła łyk napoju o barwie kałuży i podała z powrotem zdziwionej pomocnicy plastikową butelkę. – A teraz tu wlać, tylko ostrożnie.
Kobieta pod kapeluszem miała tak zaskoczony wyraz twarzy, że i karp świąteczny by się nie powstydził, i podobnie jak wspomniany bożonarodzeniowy straceniec, tak ona teraz dramatycznie łapała powietrze podczas precyzyjnego wlewania wódki do coli. Oddała drinka właścicielce, która energicznie zamieszała zawartość, po czym jednym chaustem obaliła połowę i cicho beknęła.
W poczekalni rozległ się dzwonek telefonu, co nieszczęśnicy oczekujący na borowaną egzekucję powitali z radością.
- Haaalo… Nie przyleciała jeszcze, nie wiem… A pewnie siedzi na dupie, ludzka rzecz – powiedział do telefonu młody mężczyzna w czapce z daszkiem. – Mówi, że ma dwie zmiany. No raz ma jakichś starszych, a raz baby sitter, wiesz jak jest. Niby coś konkretnego robi, ale kto ją tam wie. Najważniejsze, że kasę ma i przywozi, bo jakby tylko jeździła i wracała, to od razu bym wykminił, że się kur… - Urwał, czując na sobie baczne spojrzenie całej poczekalni. – Uhm, no właśnie. Wraca za tydzień, to pogadamy, ale na razie się nie opłaca tu pracować. No, ucałuj ciocię, pa.
- Kto następny? – Z gabinetu wychyliła się kobieta w fartuchu. Bez entuzjazmu, ale z pewną dozą determinacji, kobieta w kapeluszu weszła do środka., odprowadzona wzrokiem pełnym podziwu i lęku jednocześnie.
- A ja to rano tylko ugryzłam kabanoska – starsza pani z drinkiem poczuła chęć do zwierzeń – i od razu jebut! Aż wszystkich świętych zobaczyłam! I tylko byle jakie spodnie na dupę założyłam – czknęła dyskretnie – i przyszłam. Nie ma co czekać, aż wypadnie. Ból to taki sygnał, że… No, że coś boli, nie.
Starszy facet w rozpiętej do pępka koszuli, odsłaniającej futro godne niedźwiedzia polarnego i biust teoretycznie męski przytaknął i klepnął się dłonią w udo, zapewne dla dodania sobie animuszu.
- Święte słowa, nie ma co czekać, proszę panią. Ból, wie pani, to ludzka rzecz, nie ma co się bić wiatrakiem. Mnie to kiedyś w plecach tak kur… Zabolało, jak przesunąłem szafkę i malowanie robiłem – wstał, żeby zademonstrować. – O, tutaj – pokazał na miejsce, w którym plecy od ponad 10 cm się tak nie nazywają – i niżej, aż płakałem, proszę panią, jak matkę kocham. I przyszedł sąsiad, on jest kręgarz, proszę panią. I on mnie tak tu naciągnął, tu wyprostował. Tanio, bo to dobry sąsiad, mogę dać pani numer, proszę panią.
- I co, pomogło?
- I to jak! No, jak młody koń byłem albo bóg, albo jeszcze lepiej, jak ten z filmu z mieczami, co bzyczą i się świecą, proszę panią, ten, no, mistrz joga. I wszystko robiłem, remont i jeszcze nawet tak mogłem, proszę panią, głowę zgiąć aż do kolan – faktycznie schylił się, zgiął w pasie, aż coś mu mięsiście chrupnęło w plecach. – Ożesz, kur…
Młody facet siedzący obok przestał gapić się w telefon i pomógł starszemu panu usiąść. Na chwilę zapanowała cisza, aż zza ściany słychać było ciche jęki i odgłosy borowania. Po kilku minutach drzwi gabinetu znowu się otworzyły i ze zbolałą miną wyszła kobieta w kapeluszu. 
- Kto następny? – Spytała znudzona dama w fartuchu.
Młody facet się poderwał.
- Ja ten… Zostawiłem auto na gazie – sapnął i wybiegł.
- No. To chyba ja. – Powiedział mężnie starszy mężczyzna, z lekką zazdrością spoglądając na kobietę z laską, która sprawnie dokończyła drinka. Westchnął cicho i wszedł do środka, a podchmielona kobiecina zaczęła nucić coś skocznego, prawdopodobnie aby nie słyszeć tego, co za chwilę rozlegnie się w gabinecie.