piątek, 29 stycznia 2016

odc. 184.: PEŁEN SPONTAN


Okrąglutki, bardzo z siebie zadowolony styczniowy Księżyc zwisał swobodnie nad Wrocławiem, zaczepiając oczy światłem odbitym i umilając mieszkańcom city popołudnie w okolicy oszronionej ulicy Szewskiej. Resztki roztopionego śniegu malały bezwstydnie w zakamarkach city, przechodnie znękani pogodą przechodzącą bezlitośnie z zimy w jesień i z powrotem wycierali zasmarkane oblicza, a z tramwaju nr 7 usiłowała wysiąść dziewczyna, której w bezproblemowym wykonaniu tego pozornie nieskomplikowanego manewru przeszkodził zespół czynników złośliwie współistniejących, takich jak ciapa błotna precyzyjnie rozdyźdana na stopniu wagonu, kusa kurteczka seksownie odsłaniająca okolice nerek wraz z pępkiem, dość skutecznie krępująca ruchy, wąskie spodnie typu różowe rurki oraz zbyt wysokie obcasy ukryte w imitacji trampek na platformie oraz tłum bliźnich, którzy w tej samej chwili postanowili zrobić to samo. 
Popchnięta przez niecierpliwą acz zaskakująco silną starowinkę dziewczyna poślizgnęła się na ciapie i z impetem usiadła w drzwiach, blokując wyjście innym pasażerom, którzy skarcili ją z dezaprobatą. Podniosła się, mamrocząc coś prawdopodobnie wulgarnego i spróbowała ponownie wydostać się z tramwaju, tym razem zderzając się z ludźmi, którzy wsiadali już do środka, po czym znowu się poślizgnęła i wyleciała na zewnątrz, potknęła się i wyrżnęła twarzą o słup na przystanku i pacnęła siedzeniem o chodnik, zaś na koniec tego niezbyt wyrafinowanego pokazu choreograficznego na chwilę znieruchomiała.
Z jej nosa buchnęła krew, więc oszołomiona dziewczyna powoli otworzyła ozdobioną cekinkami torebkę i wyjęła chusteczki. Oczywiście bliźni nie raczyli pospieszyć z pomocą, zaś nad obrazem nieszczęścia i rozpaczy upychającym sobie chusteczkę w nozdrzach przystanęła inna dziewczyna, odziana podobnie, najwyraźniej jej towarzysząca, która oparła dłonie na biodrach i pokręciła głową z niesmakiem.
- No, kurwa, lądowanie nawet spoko i w ogóle pełen spontan, ale telemarku nie było, kurwa.
- Hyy?
- Wstań, kurwa, upierdoliłaś się i ludzie patrzą. O kurwa, krew ci leci, no daj, pomogę ci – koleżanka nareszcie się zreflektowała i podniosła dziewczynę.
- Ja piedolę – jęknęła nosowo ubłocona właścicielka cekinków na torebce. – Zbóźnię się do bobody.
- Acha. No, już jesteśmy spóźnione, kurwa. A od wakacji dalej zapierdalasz na czarnucha? Bo nawet wcześniej kurwa nie zapytałam. – Zainteresowała się przyjaciółka życzliwie i usiadły obie na ławce.
- Dag. Białab bieć ubowę, ale bi nie dali, kuwa.
- Chuje jebane – podsumowała filozoficznie koleżanka i zapaliła cienkiego papierosa, nie bacząc na zakaz. 
- A dy?
- Też, kurwa. Wiesz, mnie to w sumie kurwa obojętne, nie, mogę na kuchni robić kurwa cokolwiek, nieważne gdzie i z kim, byleby dobrze płacili, kurwa. Tylko powiem ci, kurwa, wkurwia mnie ten mój, wiesz.
- Babeł?
- Nie, kurwa, Paweł to historia, teraz jestem z jego starszym bratem i on mi kurwa mówi, że chce kurwa porozmawiać, a ja niby ciągle gapię się w telewizor, kurwa, sam się kurwa gapi, nic nie klei z tego, a się gapi i pierdoli, że mam z nim rozmawiać, bo telewizor mnie kurwa nie posuwa, nie.
- Uhm.
- A ja mu na to powiedziałam, kurwa, żeby powiedział swojemu bratu, kurwa, żeby mi nie wysyłał takich świństw, kurwa, bo ja sobie kurwa nie życzę, nie, jak mu kiedyś kurwa odpiszę, to dopiero będzie miał, kurwa.
- No, gurba – poparła tę wypowiedź obolała dziewczyna z cekinami, która w międzyczasie zatamowała krwotok z nosa i wytarła spodnie z błota. Powoli podniosła się z ławki. – Idzieby?
- No idziemy, kurwa, i tak jesteśmy spóźnione, najwyżej nas wyjebią, kurwa, to znajdziemy coś nowego, jesteśmy ogarnięte i pełen spontan, kurwa.

czwartek, 21 stycznia 2016

odc.183.: NA ŻYWO




- To jakieś święto narodowe? – Zapytał wyraźnie zdumiony, prawdopodobnie stuletni pan w powstańczym berecie z równie wiekowym psem rasy nieokreślonej od co najmniej trzech pokoleń, który wraz z właścicielem ze zdziwieniem spoglądał to na barwną eksplozję świateł na ulicy Legnickiej, docierającą zarówno od strony Muzeum Sztuki Współczesnej, jak i kładki Nabycińskiej, to na pierze fruwające w powietrzu, to na tłum ludzi, częściowo rozbawionych, niekiedy zdezorientowanych, miejscami podbiegających kurcgalopkiem, by nadążyć na wielką konstrukcją, obrazującą jednego z Duchów Przebudzenia miasta. Parada, konstrukcja i towarzyszący im uroczysty tramwaj przemieszczały się szybciej niż widzowie.
- Pan weźmie psa, bo tu pióra lecą, zakrztusi się. To stolica, rozpoczęcie, wie pan – wyjaśnił życzliwie mężczyzna w kurtce z napisem „Ochrona”.
Starszy pan zdziwił się jeszcze bardziej.
- To już nie Warszawa? To też nam zmienili?...
Imponująca parada odbywająca się w ramach inauguracji czasu obfitującego w wydarzenia wysoce kulturalne, jako że w 2016 roku Wrocław nosi miano Europejskiej Stolicy Kultury, mimo zapowiedzi w lokalnych i ogólnopolskich mediach i plakatów w całym mieście, zaskoczyła tych z mieszkańców, którzy przeoczyli przygotowania i w niedzielne mroźne popołudnie wybrali się na spokojny (w planach) spacer.
Starszy pan przystanął nieopodal PWST i aż rozdziawił buzię ze zdziwienia, gdy zobaczył, jak tłum ludzi zaczyna przyspieszać.
- Za czym pani tak biegnie, przepraszam? – Zaczepił kobietę, która usiłowała nie zgubić w tłumie dwójki maluchów, uszczęśliwionych do granic możliwości piórkami fruwającymi dookoła i ogólnym zamieszaniem.
- Na Nabycińską, tam będzie kolejny pokaz – rzuciła, zdyszana i dała się ponieść z tłumem i pociechami, kurczowo ściskającymi jej dłonie. – Olcia, zgubisz się, jak będziesz tak skakać, chodź, tam poszukamy tatusia.
- Mamo, a tatuś tam świeci w tym duchu?
- Nie kochanie, tatuś nie świeci, szybciutko, pani uważa, tu są dzieci!
Wielka kobieta w futrze w ostatniej chwili ominęła maluchy, ale potrąciła staruszka, przeprosiła i ofuknęła męża, który zasapał się, truchtając za nią.
- Stefan, ty się pośpiesz, bo potem musimy jeszcze pojechać do Magnolii po wodę.
- Ale dzisiaj, nie wiadomo ile to potrwa…
- I tak zostawiłeś tam auto, chociaż mówiłam, że to zły pomysł. Wodę kupimy, niech będzie jak już marnujesz benzynę, w końcu się nie zepsuje i jeść nie woła.
Na kładce Nabycińskiej chór duchów odśpiewał swoje, światła omiotły pobliskie bloki i tłum ruszył w kierunku placu JP II.
- To zaraz spadnie – obwieściła złowieszczo starsza pani, spoglądając z obawą na drona, który latał nad tłumem, rejestrując występy i paradę.
- Nie spadnie, co pani opowiada – mruknął chłopak w kapturze, który sterował dronem. Stał na trawniku między blokami na Legnickiej i obserwował urządzenie.
- Spadnie, spadnie, ja widziałam w telewizorze, że spadają i mogą zabić! – Kobieta nie dała się przekonać i podreptała w przeciwnym kierunku niż tłum, między budynki, z dala od latających kamer.
- Ewuniu, bo się spóźnimy na tę kulturę, no, rusz się! – Zajęczał facet w puchowej kurtce.
- Nie mogę iść szybciej w tych kozakach! Mówiłeś, że mam wyglądać jak człowiek, to wyglądam, ale na żywo tego nie zobaczymy. Sam idziesz, jakbyś chciał, a nie mógł.
- Jakby ci się po 15 latach małżeństwa nie zachciało gotować, to bym się lepiej czuł. I bym mógł...
- No wiesz, przecież przeprosiłam. Miśku, mieliśmy do tego nie wracać, co? Ja już nie będę – warknęła kobieta, kolebiąc się na wysokim obcasie, niezbyt fortunnie dobranym na tego rodzaju okazję.
- Po tym twoim bigosie noworocznym – facet nie odpuszczał – to od Sylwestra albo rzygałem w kiblu, albo leżałem, cały urlop zmarnowałem, kurwa wstyd, tak rok zacząć. A teraz chcę to zobaczyć tę pierdoloną kulturalną stolicę na żywo!
- Idę, już, idę, skoro obiecałam...

wtorek, 12 stycznia 2016

odc.182.: MUSI WYGLĄDAĆ




- Ostatnio Gośka ciągle wysyła mi foty gołych facetów. Nie wiem po co, chyba żebym się podjarała albo nie wiem. Może ona się jara. Albo nudzi w pracy, bo co można robić w agencji pracy, jak takie bezrobocie, sama mówiła, że nikt tam nie przychodzi. A ja? No kasuję, mamo, jasne że kasuję, ale czasem też jej wysyłam takie, jak trafię. Mamo, takie czasy, że czasami trafiam na gołego faceta, no to też jej wysyłam, niech się ogarnie, nie. NIECH SIĘ OGARNIE! – Ryknęła do telefonu drobna dziewczyna w lazurowo oślepiającej puchowej kurtce i w butach typu rozdeptany bóbr, bo musiała porządnie wysilić struny głosowe chcąc prowadzić rozmowę tuż obok głośnika przy scenie, z której co chwilę rozlegał się rozentuzjazmowany głos prowadzącego wrocławską WOŚP na placu Nowy Targ.
Dzień pełen takiej ilości dobrych wiadomości w mediach tradycyjnych i w Internecie zdarza się tylko kilka razy w roku, a każdy kolejny finał WOŚP bezsprzecznie jest jednym z nich. Koncerty, akcje zbiórki pieniędzy, setki tysięcy działań z tej okazji, to coś wspaniale pozytywnego, z czym nie może równać się żadna charytatywna działalność na tej planecie.
Tej niedzieli na placu Nowy Targ pojawiła się scena, stragany z przekąskami, kawą, atrakcje w postaci zabytkowych aut, pięknych motocykli i pokazów ratownictwa medycznego, a także tłum ludzi, którzy przyszli nie tylko po to, żeby posłuchać muzyki, czy wrzucić pieniądze do puszki wolontariuszy, ale też żeby poczuć to coś, czym Jurek Owsiak wiele lat temu zaraził nasz wspaniały, choć wiecznie obrażony na rzeczywistość naród.
Dziewczyna ryczała do telefonu, przekrzykując muzykę, ogłoszenia kolejnych kwot zebranych tego dnia oraz głosy innych ludzi, przemieszczających się w pobliżu.
Para starszych ludzi przysiadła na ohydnie nowoczesnej, niewygodnej, zaprojektowanej prawdopodobnej dla Quasimodo ławce. Oboje nieco znużeni, otuleni ciepło szalikami, z naklejonymi serduszkami WOŚP, zaś pani miała dodatkowo naklejkę z logo Komitetu Obrony Demokracji, którego manifestacja odbyła się dzień wcześniej na placu Solnym w obronie wolności mediów.
- Trzeba jak najczęściej wychodzić. Mówiłam ci, że pogoda nie jest taka straszna.
- Oczywiście, miałaś rację. Zobacz, ile dzieci się tu śmieje. I dorosłych. To rzadki widok. Tylko muzyka trochę za głośna.
- Wczoraj na manifestacji też było głośno, a sam krzyczałeś.
- Nie krzyczałem, tylko skandowałem…
- A wiesz, że Józia z parteru wczoraj skończyła dziewięćdziesiąt cztery lata. A codziennie chodzi na spacery, aż się lekarz dziwił.
- A nie dziewięćdziesiąt dwa?
- Nie, na pewno, mówiła mi przecież, że tyle się dzieje, a ona wszystko pamięta, tylko o niej coraz więcej ludzi zapomina.
- Ale mamo, pewnie że nie grzali, ale to mi powiedział dopiero czwarty fachowiec, wyobrażasz sobie?!
Właścicielka puchowej kurtki przystanęła tuż obok ławki i wrzasnęła do telefonu, zatykając drugie ucho. Starsi państwo spojrzeli na nią z mieszaniną zdziwienia i oburzenia.
- Najpierw było minus 20, to zamarzłam, a potem się zrobiło znowu na plusie z pięć, to grzeje, bo było wpuszczone za mało wody. Sama byłam, bo reszta wyjechała i dopiero teraz wraca na sesję. A Marta to niby kupiła śmietnik za 50 złoty, nie. ŚMIETNIK, MAMO!! Mogła za dychę, to kupiła za pięć i niby mamy się teraz zrzucić. A ja i tak śmieci wrzucam do szuflady, bo się nie domyka.
- R-E-G-U-L-A-M-I-N – przeliterował do telefonu z drugiej strony ławki dudniącym basem młody mężczyzna w płaszczu, z kawą w dłoni, usiłując jednocześnie sączyć gorący napój, rozmawiać i pilnować rozbrykanej kilkuletniej dziewczynki, która szalała z balonikiem w kształcie serca.
-Tato, popatrz, on mnie goni, a ja jego gonię, a ja chcę na konika, mogę na konikaaa? – Mała pociągnęła ojca za płaszcz w stronę kolejki, która uformowała się w oczekiwaniu na możliwość odbycia krótkiej przejażdżki na rumakach wrocławskiej Straży Miejskiej, oczywiście po uiszczeniu symbolicznej opłaty do puszki WOŚP. Facet w płaszczu uniknął oblania się kawą, choć z trudem.
- Regulamin sprzedaży dla kierowników, co miał być rozesłany zanim pojadą w teren, czy to tak trudno zrozumieć?! Dlaczego ja się teraz o tym dowiaduję, to co oni tam jutro będą robić bez regulaminów i instrukcji, w stołki pierdzieć? A plany sprzedażowe będą leżeć, to może od razu się wszyscy powiesimy?! – Zapytał z pretensją, a dziewczynka zachichotała.
- Tatuś, powiedziałeś „pierdzieć” – śmiała się głośno. – Na konika…
- Zaraz, Łusiu, zaraz pójdziemy. Słuchaj, jutro mają to mieć, nie obchodzi mnie, czy sam to zawieziesz, no chociaż wyślij do Świebodzic, mają tam chyba sieć, niech ja jutro zobaczę kto nawalił!
- Tatooo, ja chcę na konika, mama mówiła, że masz nie krzyczeć na telefon, bo jest orkiestra, a ja nie widziałam jeszcze, żeby była orkiestra.
Mężczyzna popatrzył na córkę roztargnionym wzrokiem i wtedy odezwała się dziewczyna w puchowej kurtce.
- Mamo, ja wiem, że w szufladzie to zacznie śmierdzieć, ale przecież wyrzucam, nie. Kupiłam, tu jest wybór. Mamo, poznam, jak gdzieś między ludzi wyjdę, ale na razie muszę czytać. MAMO! No najpierw ogarnę egzaminy, a potem resztę. Wiem, wiem, zawsze mi powtarzasz, że kobieta musi wyglądać, ale tę fizykę to seryjnie muszę poczytać, bo na same cycki chyba nie zdam.

wtorek, 5 stycznia 2016

odc.181.: NA DARMO



Znana całej konsumenckiej części ludzkości odwieczna zasada (optymistyczna jak prawa Murphy’ego) głosi, że jeżeli klientowi bardzo zależy na czasie, to prawie na pewno właśnie w tym dniu zabraknie mu gotówki, na dodatek akurat w tej chwili, kiedy zawiesi się terminal do kart płatniczych, podczas gdy kasjerka będzie musiała zmienić rolkę papieru do paragonów. Prawdopodobnie komuś tuż obok coś się rozsypie lub rozleje ze sporą siłą rażenia, ktoś nachalny wepchnie się w kolejkę powodując atak furii u bliźnich, a tłum chcących nabyć ten sam produkt w dokładnie tym samym momencie będzie marudzić i przyrastać błyskawicznie, jakby rozmnażał się przez pączkowanie.
Można zadać sobie pytanie: czy zakupy nie są cudowne, pełne radosnych momentów, pełne frajdy i wzajemnej życzliwości?
Nieuchronnie nasuwa się odpowiedź: nie, chyba że ma się mniej niż 5 lat.
Osobniki starsze często reagują co najmniej irytacją, a częściej furią, na najdrobniejsze przejawy złośliwości rzeczy martwych oraz nieporadności sprzedających, zamiast na przykład w trakcie oczekiwania w kolejce beztrosko nucić piosenkę z bajki obejrzanej tysiąc razy w ostatnim miesiącu, podrygiwać, wiercić się lub bez skrępowania dłubać w nosie.
Tą właśnie - nieco kompromitującą ale jakże relaksującą czynnością - zajęty był kilkuletni synek młodej kobiety, która od kilku minut blokowała wielousługowe okienko we wrocławskim Domarze, chcąc nadać kilka przesyłek w placówce InPostu. Za kobietą i jej beztrosko eksplorującym własne nozdrza synem natychmiast ustawiła się niecierpliwa kolejka, pełna pretensji, roszczeń, poglądów, nieżyczliwych spojrzeń oraz opinii.
- Pani powie – rzucił w okienko mężczyzna na kilometr woniejący nikotyną, który krążył dookoła kolejki i usiłujący zajrzeć kobiecie przez ramię, by nawiązać z panią obsługującą ten bałagan kontakt wzrokowy oraz werbalny – czy ja tu na darmo czekam? Ten terminal ruszy, co?
- Nie wiem – dobiegło go westchnienie z okienka.
- Ale dzisiaj, co? Ruszy dzisiaj?!
- Nie wiem. Może ruszy, może nie. Nie wiem… – Tym razem z okienka powiało zniecierpliwieniem.
- Bo ja muszę zaraz doładować, a gotówki nie mam!
- Tam jest bankomat, o tam, za rogiem – kobieta stojąca przy okienku machnęła ręką, by pozbyć się natręta ze swoich pleców.
- Pani wie, jakie tam prowizje biorą?! Dziewięć złoty mi pobrali, złodzieje, jeb…
- A ja naciskałem guziki w takim bankomacie - pochwalił się chłopczyk, porzucając dłubanie w nosie na rzecz podskakiwania obok rodzicielki.
- Pan się pohamuje przy dziecku – skarciła go starsza pani, stojąca za młodą kobietą. – I się przesunie, przecież wszyscy czekamy.
- Na darmo tu czekam, na darmo – irytował się amator papierosów, poklepując się po kieszeni, w końcu ruszył w kierunku wyjścia z domu handlowego, mamrocząc coś o tym, że na końcu ulicy Braniborskiej jest bankomat innej sieci i może tam go nie okradną.
- Kiedyś nadanie paczki trwało minutę – wspomniał sentymentalnie starszy pan w berecie filuternie zsuniętym na lewe ucho – chociaż pisali ołówkiem kopiowym. I komu to przeszkadzało? Teraz ta cała cyfryzacja to psu na budę, tak, wieki wszystko trwa. – Strzepnął nerwowo topniejący śnieg z parasola. - I na co komu to wszystko?
- Zarobić chcą, a konkurencja nie śpi – wyjaśniła staruszka. – Jak ktoś nie zdążył przed świętami, to teraz wysyła. Nie denerwuj się Mieciu, bo ci ciśnienie skoczy. Przecież lekarz ci powiedział…
- …no, w czwartek, bo we środę Trzech Króli – przerwał jej ostry sopran kobiety w szpilkach, kompletnie nieadekwatnych do zimowej aury. Stała na końcu kolejki i rozmawiała przez telefon. – Ponoć w Lidlu, ale to ta sama pościel, co się ludzie rzucili w zeszłym roku, pamiętasz? No wiem, szarpałam się jak ta głupia z Radomia, ale na darmo, bo teraz się czuję, jakbym się przykrywała cienką pieluchą.
- Te nowoczesne pościele to na nic – poinformowała męża starsza pani. – Słyszałam, że te poduszki antylogiczne…
- Chyba antyalergiczne? – Zdziwił się starszy pan.
- No właśnie, Małgosia mi mówiła, że tam w środku zamiast pierza jest styropian, a reszta tak samo. O, pani już wysłała, to poproszę dwa normalne zakłady i jeden z plusem.
- Po co to wysyłasz, na darmo pieniądze wyrzucasz, jeszcze ci braknie na leki.
- Mieciu, ja za swoje gram, a leki już kupiłam i mi się tu nie denerwuj. Mieliśmy nie rozmawiać o polityce, lekarz ci zakazał.