czwartek, 1 listopada 2018

odc.216.: ŚWIĘTY SPOKÓJ


 
- A kto się tutaj tak rozkłada? Tutaj nie wolno się rozkładać! – Wrzask kobiety w puchowej kamizelce było słychać przy głównym wejściu na wrocławski Cmentarz Grabiszyński i nie tylko, mimo sporego hałasu i ogromnego tłumu, gdyż wiele głów w oddali obróciło się ze zdziwieniem. Jakże to, wszak na cmentarzu rozkład jest, jakby nie patrzeć, dość powszechny…?
Adresat tych pretensji nawet okiem nie mrugnął, spokojnie rozkładając stoisko ze zniczami, między stołem z awanturującą się sprzedawczynią kwiatów, a ludźmi handlującymi obok słodyczami zza wschodniej granicy, ciastkami, chałwą i innymi smakołykami, które wzbudzały ogromny entuzjazm u dzieci.
- Nie słyszy, jak mówię?? – Kobieta w puchówce zawyła jak syrena, ryzykując, że wkurzy nie tylko żywych.
- No ale o co te krzyki? Umarłego by obudziła, kurwa… – Mruknął facet ze zniczami. – Było miejsce, to towar rozstawiam. Dajże mnie kobito święty spokój… Sama się rozłożyła, a innym broni.
- O, święty się znalazł, ale tu nie wolno, auta jak przejadą, no jak?
- Bokiem.
- Gdzie bokiem, gdzie bokiem, cwaniak się znalazł, tu wyraźnie pisze, że nie wolno!
- Zapłaciłem za miejsce i się rozkładam, a jak się nie podoba, to…
Dalszej dyskusji i ewentualnym rękoczynom zapobiegł policjant, który zainteresował się źródłem hałasów i podszedł, by załagodzić sytuację.
Stoisk przed cmentarzem było mnóstwo, jak każdego roku przed Świętem Zmarłych. Kwiaty prawdziwe i sztuczne, stroiki z iglaków, znicze każdego koloru i kształtu, przekąski, napoje, wszystko to, czego naród zapomniał kupić w supermarkecie, dyskoncie lub na poczcie (tak, na poczcie też można nabyć znicze).
Jesienne barwy liści, których nie oberwały ostatnie wichury, dodatkowo przepięknie oświetlone przez wiosennie przygrzewające słońce, mogłyby zmylić nawet doświadczonego meteorologa, a co dopiero zwykłego obywatela, który wiedzę o pogodzie czerpie z telewizji lub stosownej apki. Ciepłe, zimowe kurtki i płaszcze występowały więc zgodnie w towarzystwie lekkich jeansowych kurtek, zaś kuse spódniczki i gołe kostki wystające spod spodni typu rurki oraz trampki żwawo kontrastowały z kozakami, ocieplanymi traperkami i czapkami. Jednych trochę przewiało, inni spocili się obficie w szalach i rękawiczkach, jakby pogoda postanowiła każdemu spłatać figiel. Brak dostosowania ubioru do pogody, co obecnie wymaga umiejętności wróżki i cyrkowych akrobacji w szafie, nie wpływa uspokajająco na atmosferę zadumy i refleksji.
- A czemu Gośka się tak na ciebie złości?
- A bo ja wiem. Teściowa to nigdy mnie nie lubiła.
- No ale o coś musi jej chodzić. Dzwoniła?
- Nie, ale ona nigdy nie dzwoniła i ja też nie.
- To co za różnica?
- Taka, że teraz wiem na pewno, że już nie zadzwoni.
- No to masz już święty spokój przynajmniej…
Dwie panie w ciepłych płaszczach z widocznym wysiłkiem taszczyły wielkie torby z donicami i zniczami, zatrzymując się co chwilę na odpoczynek. Przystanęły obok stoiska ze stroikami, którego chudy jak tyczka właściciel splunął kiepem za siebie i podskoczył do nich.
- Ile pani chce?
- Ja? Nic, ja już mam wszystko.
- Dam dobrą cenę. Zielone mam, srebrne, wszystkie mam. Ładne, długo postoi.
- Ale ja naprawdę nie potrzebuję – broniła się kobieta, spływając potem pod futrzanym kołnierzem płaszcza.
- A pani?
- Ja też nie. Poza tym to wygląda na łamane w lesie, w radio mówili.
- Jakie łamane, to z tej, no, z hodowli!
- Chodź już, bo nam spokoju nie da – jedna drugą pociągnęła za rękaw i poszły.
- A, cholera – facet wyciągnął kolejnego papierosa i mruknął do sprzedawcy obok – już bym to sprzedał wszystko, zrobił jeszcze raz groby i do domu pojechał. Potem rodzina przyjedzie i weekend z głowy. A może dla szanownego pana takie gałązki? Na grobie położyć i wygląda od razu.
- A po ile to?
- Dogadamy się, a ile pan chce? Pani szanowna pomoże wybrać, co damskie oko wypatrzy…
- Piotruś, ja nie wiem czy my to chcemy. Chcemy takie?– Rozłożysta dama w bluzie z kapturem i trampkach uwiesiła się na swoim mężu, uzbrojonym w jaskrawy t-shirt i łysą głowę, świecącą jak latarnia morska. Facet lekko stęknął, czując na grzbiecie znajomy ciężar, ale zniósł to po męsku i w skupieniu oglądał gałązki stroików.
- No. Cztery takie, tylko różne i na tamtym jeszcze więcej gałązek. I jeszcze znicze.
- A to kolega obok ma, zaraz podam, małe, duże?
- Po 10 jednych i drugich.
- Piotruś – zagruchała dama zza szerokich pleców swej życiowej podpory – co ja bym bez ciebie zrobiła. Bo wie pan – zagaiła do sprzedawcy – ja bez męża, to wszystkie głowy bym pogubiła.
- Mówi pani…
- Jeszcze tamtych pan zapakuje, po trzy, chryzantemy pan ma?
- A zaraz przyniosę, to z drugiej strony…
- Ja bez męża to jak bez ręki… Piotrusiu, ty to jesteś, zawsze taki zdecydowany…
- Mówi pani…
- Tamto nie, bo zwiędnięte. No to ile to razem?
- Jak pan weźmie jeszcze jeden, to rabat dam.
- No to niech pan dołoży i będzie święty spokój.
- Tylko zapakuję…
- Piotrusiu, a nie za małą masz tę torbę? Może pan da drugą, bo się urwie?
- Wystarczy. Reszty nie trzeba. Marzena, zejdź ze mnie, idziemy. Później uderzymy na galerię.
- A to ja już nic nie mówię, Piotrusiu.
- I dobrze. – Poszli w stronę głównej bramy, a sprzedawca uśmiechnął się do siebie i zapalił papierosa, powoli pakując puste opakowania.
Tłum płynął we wszystkich kierunkach. Z samochodów, tramwajów i autobusów wylewały się kolejne dostawy ludzi, handel kwitł w najlepsze, znajomi trafiali na siebie po latach niewidzenia się poza Facebookiem, krewni łypali na członków rodziny zastanawiając się, kto w tym roku przyjedzie i o czym będą rozmawiać nad grobami.
Dopiero gdy zapadnie zmierzch i nadejdzie listopadowa noc, a nozdrza poczują znajomy od lat zapach dopalających się zniczy i oczy zmrużą się od łuny widocznej z daleka, dopiero wtedy pojawi się myśl o tym, co udało się upolować na specyficzną cmentarną rewię mody. Pamięć przywoła wspomnienie o tym, co powiedział wujek szwagierce 20 lat temu lub zaledwie przed chwilą. Codzienność zniknie na kilka sekund, dosłownie na moment i przypomną się twarze i głosy tych, dla których tego dnia warto zapalić świeczkę i pomyśleć.