piątek, 24 lutego 2017

odc. 202.: NA WCZORAJ



Koniec zimy, która wbrew zapowiedziom niektórych prognostów mimo wszystko nadeszła i była obecna jakiś czas, ale nie spełniła gróźb wynikających z miana „zimy stulecia”, dał się odczuć w city dzięki huraganowym wiatrom, które ganiają po mieście przechodniów z wywijającymi się na wszystkie strony parasolami i uciekającymi szalikami, turlają kolejnymi ostrymi powiewami śmieci, często środkiem drogi między pędzącymi autami i rowerzystami w maseczkach antysmogowych, a także regularnie uderzają deszczem i zamarzającym złem w okna oraz twarze mieszkańców.
Od czasu do czasu spomiędzy chmur gnanych jak owce po hali wyjrzy słońce, ostre i zdecydowane ocieplić łyse drzewa i krzaki, kiełkujące trawniki z organicznymi ozdobami rozmaitego pochodzenia i treści żołądkowej. Promienie światła leniwie omiatają zmarznięte ulice, chodniki zaskoczone ociepleniem powietrza o 10-15 stopni, a także ludzi, którzy w różnym tempie przystosowują się do zmian w aurze, co skutkuje tym, że zimowe kurtki puchowe mijają się w warzywniaku czy monopolowym z kusymi spódniczkami, a trampki niechcący nadeptują w autobusie na stopy obute w kozaki. Według kalendarza pod koniec lutego jest zima, ale mimo wiatru i sporadycznych opadów robi się coraz cieplej, głównie ze względu na zmiany klimatyczne, które nijak nie chcą odpowiadać teoriom zwolenników faktów alternatywnych.
Na ławce przy boisku szkolnym na granicy Starego Miasta i Szczepina, łączącym miejsce do gry w piłkę nożną z koszykówką, ze względu na obecność bramki oraz kosza, siedziało rozbawione towarzystwo w wieku postgimnazjalnym. Młode buzie dziewczyn były pieczołowicie pokryte makijażem, co skutecznie niwelowało młodzieńczy urok, zaś chłopcy dumnie prezentowali światu swoje świeżo zapuszczone wątłe brody, co wyglądało, jakby młodzi mnisi zerwali się na chwilę z zajęć, by między jednym a drugim różańcem zająć się godowym tańcem.
Żadne z nich nie kwapiło się do skorzystania z piłki do koszykówki, którą niemrawo turlali między sobą. Przysiedli na ławce, palili papierosy i gawędzili.
- Nie można powiedzieć, żeby nas wczoraj poniósł melanż – zaśmiała się jedna z dziewczyn, mrużąc mocno pomalowane oczy. Jedną ręką grzebała w torebce.
- No, a widziałaś te kafle?
- Paździerz, a ona sama tam mieszka?
- Mówiła, że z jakimś gościem, ale nikt go nie widział.
- I żeby te żurawinowe Reddsy podać, to już naprawdę bieda – skwitowała dziewczyna w jasnych spodniach i gołych kostkach, które świtały znad trampek na koturnie.
- Muszę już iść. – Ta z torebką podniosła się, a towarzyszący jej chłopak pstryknął niedopałkiem na błotnisty trawnik.
- Czekaj, pójdę z tobą. A idziesz się uczyć?
- Nie, jak myślę o sesji, że tam wszystko jest na wczoraj, to mnie osłabia, kurwa.
- I co, uczysz się wtedy?
- Nie, dzwonię do Kaśki, bo ona zawsze mi opowiada, że jeszcze się nic nie uczyła albo że ma poprawkę. I od razu mi jakoś lepiej. No pa, narka.
Dwie dziewczyny i jeden chłopak oddalili się, a na boisku została ich koleżanka oraz drugi chłopak, który nie wiedział co ma zrobić z rękami, więc najpierw skubał rękaw kurtki, a potem zapalił kolejnego papierosa, zdejmując przy tym kaptur z głowy i odsłaniając wielkiego sińca na czole.
Dziewczyna przyjrzała się uważnie koledze.
- Co ci się stało?
- A, nie powiem, bo będziesz na mnie krzyczeć.
- Ej, czy ja kiedyś na ciebie krzyczałam?
- Ostatnio jak jebnąłem tamtemu gnojowi…
- To była inna historia, powiedz, no.
- A to u nas, wczoraj, stałem spokojnie po robocie, ostro robiliśmy, bo szef kazał na wczoraj i nagle leszczu podchodzi i mówi, żebym spierdalał.
- Kto?
- A taki jeden, szef mówi o nim, że to morderca z baraku i zawsze mu odbija, jak wiatr wieje tak mocno.
- I co?
- Nie chciałem kłopotów, bo znowu będzie zjebka i kurator się wkurwi, ale gostek jebnął mi z kastetu i musiałem oddać.
- I co?
- Wybiłem mu zęba i ma dzisiaj wrócić. Powiem mu, żeby sobie wsadził, a szef mnie poparł, bo robiliśmy dobrze na wczoraj.
- Tylko uważaj, bo za tydzień mamy iść na wesele, żebyś wyglądał jakoś. Wiosna zaraz…

środa, 1 lutego 2017

odc. 201.: RĘCE OPADAJĄ


Zimowe oblicze miasta ubogo i niechlujnie prezentuje się w city, gdzie sól, której z uporem maniaka służby miejskie, ciecie i rozmaici nadgorliwcy systematycznie używają do zasypywania chodników i dróg, wnika w przestrzeń i niszczy nie tylko potencjalne zaspy śniegu, zwały lodu oraz inne miłe dla oka mroźne efekty specjalne. W rezultacie mokra, zimna, brudna breja molestuje obuwie, sięgając niekiedy do kostek i ochlapując przechodniów z kałuż, na które niestety często nie zwracają uwagi kierowcy samochodów oraz autobusów miejskich. Na szczęście istnieją we Wrocławiu miejsca piękne zimową porą, enklawy brutalnego uroku z naszkicowanymi mrozem śnieżnobiałymi gałązkami, nietkniętymi ludzką stopą ni spalinową odśnieżarką zaspami, zastygnięte w zamarzniętym nieruchomym pięknie, jakby brały udział w plenerowym mannequin challenge. Wystarczy minąć Pasaż Grunwaldzki i pomknąć tramwajem lub czymkolwiek innym w stronę Parku Szczytnickiego albo dowolnie wybranego z wielu wrocławskich skupisk zieleni, które ostały się jeszcze, pomimo zamiłowania gatunku ludzkiego do smrodliwych pojazdów na czterech kółkach oraz wycinania drzew, czynności popularnej w czasach dobrej zmiany, połączonej ze strzelaniem do fauny ginącej, ścigania osobników płci każdej, legalnie manifestujących poglądy - ale o tym kiedy indziej.
- Nie chcesz dzisiaj wyjść? ALE NA PEWNO? I CO, TAK W DOMU?... – Dopytywał przez telefon młodzieniec, coraz głośniej, bo przejeżdżające w pobliżu auta nie sprzyjały cichej pogawędce. Cienka kurteczka, czapka czołgisty ZSRR, wielobarwny szalik, musztardowe kuse spodnie, gołe kostki, na widok których myśli zamarzają, wiosenne trampeczki i niemrawy zarost czyniły go typowym przedstawicielem współczesnej młodzieży w wieku studenckim. Jego kompan ubrany był zastanawiająco podobnie, jakby obowiązywał ich dress code z jakiegoś tajnego klubu, nakazującego członkom narażanie kończyn dolnych na odmrożenie.
Na przystanku komunikacji miejskiej przy ulicy Kochanowskiego, tuż obok ściany zieleni, ale z towarzyszeniem huku aut, nowocześnie łączącym autobusowy z tramwajowym, z nieśmiertelnym kioskiem z prasą, przekąskami, napojami, wyrobami nikotynowymi i odrapaną wiatą, śnieg przebywał w postaci szaroburych i brązowawych kopczyków, upchanych po kątach, a także świeżej warstewki, która radośnie przyprószyła miasto przed południem i nadal nadciągała nieregularnymi falami, w miarę jak nad miasto napływały kolejne ołowiane chmury. Wraz z wiatrem nasilał się przenikliwy ziąb, który kłócił się z gołymi kostkami młodzieńców oraz dziewcząt stojących pod wiatą, tuż obok kobiet odzianych w wielgachne futra, zapewne sprzed kilku dekad, podobnie jak właścicielki.
- A, Netlixa oglądasz, no kumam. Ale wiesz, może jednak? WIEM, ŻE JEST SMOG, PRZECIEŻ NIE NA SPACER, TYLKO DO LOKALU. Bym wziął. Ciebie. – Dukał po jednym słowie, bo zęby zaczęły znacząco szczękać o siebie. Kolega łypnął okiem spod swojej czapki i prychnął.
- No dobra. To pa, będę dzwonił. – Rozłączył się. – No ręce opadają.
- Zmieniłeś się stary. W swojego ojca się zmieniłeś.
- Pierdolisz, sam miękniesz jak cipa jak ta twoja do Ciebie dzwoni. Tiu tiu i jak plastelina jesteś.
- Mówię, jak jest. Nie oceniam, kurwa, tylko stwierdzam fakt.
- Kiedyś bym ją pewnie ostro przeruchał na drugiej randce. Ale wiesz, teraz chcę głębokiej relacji. Z matką mnie pozna, z ojcem, z siostrą, może wreszcie coś będzie na dłużej niż dwa tygodnie. – Chłopak westchnął, jakby bagaż doświadczeń kilkudziesięciu lat obciążał mu barki i myśli, gdy w rzeczywistości wąs ledwo mu się sypał pod nosem. - Może masz rację, zmieniłem się…
- A pamiętasz, jak obracałeś na promie tę dziwkę z Norwegii?
- Chciała brać ślub, pamiętam, kurwa. A czy ja wyglądam na służbistę?
- Na artystę raczej, nie służbistę.
Wybuchnęli śmiechem, przerywanym kaszlem oskrzelowym zza obydwu kolorowych szalików.
Wesoło było również dziewczętom pod wiatą, podskakującym z zimna, podobnie jak chłopcy błyskając gołymi kostkami znad półkozaczków.
- …no i teraz mam szlaban na alkohol.
- Od kiedy?
- No odkąd tak mi się niechcący cofnęło przy rodzicach jak wróciłam.
- Przejebane, a myślałam, że nic, bo nie było widać.
- Po mnie nie widać jak się nie odzywam. Po moim kuzynie zawsze można poznać, bo robi się niemiły. Matka wyszła do przedpokoju, było późno, on zjebał jej piżamę i wtedy puściłam pawia.
Wzrok kobiety w futrze zgasił dalszą część młodocianej wymiany zdań i dziewczęta zatopiły się w telefonie jednej z nich. Jedna z kobiet zerknęła na tablicę z wyświetlonymi godzinami odjazdu kolejnych środków transportu publicznego.
- Zaraz będzie. Albo wsiądziemy w inny i zaraz się przesiądziemy, ale ogrzejemy się przynajmniej na sekundę.
- Jezusie jak zimno.
- Masz naklejkę WOŚP, byłaś?
- Nie, to z zeszłego roku, ale nie ściągam, żeby się odczepili.
- No, ja w tym roku poszłam z dziećmi na plac Nowy Targ.
- Jak było?
- Jakieś koncerty, hałas, pełno śniegu, ludzi, wszędzie ci z puszkami, jakieś stare auta i mój zwariował, poleciał tam i z synem pół godziny siedzieli, nie mogłam ich odciągnąć, motory jakieś, gry i zwariować można.
- No, wszystko dla tych ludzi tam zrobili.
- Ręce opadają.