sobota, 25 czerwca 2016

odc.196.: ALE LIPA


-…i na koniec mu powiedziała, że jak teraz nie wróci, to za rok okaże się, że ktoś inny wychowuje jego dziecko, bo ona nikomu nie wypadła spod ogona.
- Patrz pani, a jak ja wychodziłam za mąż, to było wiadomo, że aż do śmierci.
- A mój mąż zawsze mówił, że dopóki moi krewni nas nie rozłączą.
Podobno gdzieś na świecie egzystują jeszcze społeczności, w których osobniki starsze obdarzane są szacunkiem i troską, ze względu na doświadczenie życiowe, zgromadzoną mądrość, a także ze zwykłej ludzkiej życzliwości. Z kolei literatura uczy nas, że czasami im człek starszy, tym więcej widział, ale nie wszystko dobrze kojarzy, o czym świadczą na przykład chaotyczne komentarze greckiego chóru oraz dyskusyjne w skutkach porady makbetowskich wiedźm, wsparte oparami z ziół, które ponoć wieki wcześniej pomagały w tworzeniu świętych pism (ale o tym sza, bo za takie insynuacje do sądu można trafić). 
W wersji rodzimej mamy do dyspozycji mędrców w literaturze, ławeczkę w telewizyjnym "Ranczu" oraz zbiorowy rechot medialny z fanatyczek przywdziewających moherowe nakrycia głowy, drżącymi dłońmi wysupłujących ostatnie grosze, by opłacić najnowszy model lśniącego samochodu dla ulubionego księdza... Niewiele ma to wspólnego z szacunkiem, mądrością czy czymkolwiek godnym podziwu, ponieważ w polskiej zbiorowej świadomości ludzie starsi funkcjonują na marginesie, w poczekalni przychodni lub czyhając na wolne miejsce w tramwaju. Jak każde zjawisko, to również ma dwie strony, bo wszak na szacunek trzeba sobie zapracować, a pogarda jest tania i łatwa w obsłudze. Samotne buzie pomarszczone w oknach, jak pokryte warstwą kurzu obrazy, to częsty widok na osiedlu w city, podobnie jak oblężenie ławek wokół placu zabaw, nie tylko przez okoliczną żulerię, ale starszyznę rodów rozmaitych, których przedstawicielki i reprezentanci regularnie się spotykają, omawiając stan zdrowia własny oraz majątkowy bliźnich. W rozmowach pojawiają się niekiedy wątki miłosne, okraszone zgorszeniem, gdy prowadzenie się bohaterów wzbudza wątpliwości natury moralnej. Osiedlowe grupy wsparcia są niedoceniane, ponieważ wyrywają z samotności, zasmucenia i sprzyjają wymianie myśli, co zapobiega demencji i rozpaczy. 
Nie ma to jak dobra, soczysta plotka, dla zdrowotności.
Kobieta odziana zaskakująco wielowarstwowo (sukienka, fartuch, kamizelka), jak na tropikalne warunki, które otoczyły Wrocław duszną aurą, przycupnęła jednym półdupkiem na ławce pod wielką lipą, tuż obok placu zabaw, na którym szalały maluchy, obserwowane czujnie przez rodziców usiłujących jednym okiem spoglądać na pociechy, drugim na ekrany smartfonów.
- A dzień dobry sąsiadce – zagaiła, zasapana, zmęczona, objuczona zakupami. – Na chwilę przysiądę, odpocznę, bo od rana na nogach jestem.
- A dzień dobry – odparła siwa kobieta siedząca na ławce, ukryta w podbródkach i fałdach wielkiej spódnicy, a druga dama, bardzo szczupła, pokiwała energicznie głową, na której chwiał się białoszary kok. – Ja też, od samego rana! Teraz, żeby ze wszystkim zdążyć, to bym musiała przed świtem się zrywać.
- Kiedyś tak się wstawało. – Rzuciła z przygnębieniem dama z kokiem. - Piąta, szósta, i dobrze było.
- Teraz zanim sklep obejdę, to już południe. I co ja mam z tego dnia? – Westchnęła, ocierając pot z czoła rękawem fartucha.
- Nakroiłam kapusty i na razie tak leży.
- Życie spowolniało i tryb też.
- A cytryny pani kupiła? Po 18 złoty, w biały dzień zwariowali!
- Bez smaku takie. Niby to cytryna, ale lipa, bo smaku nie ma za grosz. 
- Teraz to nie wiadomo czy jabłko, czy gruszka, wszystko smakuje tak samo. A co tak pachnie?
- Lipy, pani sąsiadko, lipy. Ale nie tak dusząco, jak tamten bez, tylko pięknie, jak to tylko lipa potrafi.
- Smaku nie ma… - Kontynuowała staruszka z kokiem w zamyśleniu – Bo pryskają, tyle pani powiem. Pszczoły umierają, jabłonki po 2-3 latach też, a kiedyś jak się posadziło jabłoń, to dwie dekady żyła, albo i dłużej, jak ja.
- Antonówka, szara reneta, papierówki piękne były, a teraz wszystko takie czerwone, ale lipa, bo smaku nie ma za grosz.
- Trzeba jeść to co jest i cieszyć się, że jest. Nie każdy tyle ma, żeby pojeść. A czereśni tez pani nakupiła? Pewnie nadziewana?
- Jakie nadziewana, wczoraj kupowałam, to ani jednego robaka nie było! – Oburzyła się staruszka w fartuchu. - To dzisiaj też nie będzie…
Kobieta z fałdami zaczęła się podnosić, co ze względu na tuszę było logistycznym wyzwaniem.
- Już pani idzie? Teraz się tak wszystkie rozejdziemy, każda w swoją stronę? – Zasmuciła się dama z kokiem.
- Jak otworzą na osiedlu klub samotnych serc, to pójdziemy razem – rzuciła kpiąco właścicielka miliona podbródków.
- Pani się śmieje, a mnie to syn kiedyś zabrał do takiego klubu – powiedziała z dumą staruszka z kokiem - do kasyna!
- To nie to samo chyba?
- Ale zobaczyłam, jak to może wyglądać. Napatrzyłam się, oj napatrzyłam. Nadymione, nakurzone, dolarami za jakieś żarcie trzeba płacić. A syn mówi: chciałaś wyjść, to zobaczyłaś i odechce ci się.
- Oj, tak, tak, nie każdemu to odpowiada.
- Mnie by odpowiadało – westchnęła spod fartucha starsza pani. – Ale nakupiłam sobie teraz truskawek i czereśni.
- No tak, klubu nie ma, to inaczej sobie dogodzimy – zaśmiała się sąsiadka spod koka. – Nawet jak nadziewane.
- Co pani mówi, ani jednego robaka!
- A ja to bym wolała nawet takie nadziewane niż te chrabąszcze, co te dzikusy gotują w telewizorze. Sąsiad mówił, że nawet jego pies by nie tknął.
- Ten, co ma podwójne drzwi?
- Mnie też namawiał, mówił do mnie, że panią okradną i do mnie przyjdą, ale co u mnie można ukraść, jak ja nic nie mam? Po co mi takie drzwi? Firanę mogłabym powiesić, i tak nic nie mam.
- Tymi drzwiami sam tylko kusi złodzieja. Od razu widać, że go stać i coś ukrywa. Jak tamci spod siódemki, co teraz pomarli i córka się sądzi z bratem o mieszkanie.
- Co pani powie, a tam nie było testamentu?
- Może był, a może nie, ten oszust wyniósł wszystkie papiery i teraz szukaj wiatru.
- A może zadłużone? – Zaciekawiła się dama z torbami pełnymi zakupów, tuląc siatkę z cytrynami do siebie.
- Takie też można sprzedać, jak wiadomo czyje to. I została ta córka teraz, mąż w Niemczech, syn też w Ameryce jakiejś czy innej Anglii, a ona sama w tym swoim mieszkaniu i teraz drugi kłopot.
- To ja już wolę nic nie mieć, żeby mnie nie okradli.
- Teraz nie włamują się, jak kiedyś, tylko ludzie sami ich zapraszają i dają oszustom.
- Na wnuczka, na strażaka…
- Na jakiego strażaka? Na policjanta dają, słyszałam w gazecie, co pani mówi.
- Strażak to ma ładniejszy mundur, takiemu to i herbaty bym zrobiła. A, posiedziałam – otrzepała fartuch i wstała – to teraz tylko wdrapię się na to moje czwarte piętro i zajdę, i odpocznę.
- A my pani sąsiadko, to jeszcze po te truskawki może podejdziemy, pojemy sobie? – Zapytała kobieta z kokiem.
- Co racja, to racja, nie ma klubu, to inaczej trzeba sobie dogodzić – między fałdami pojawił się uśmiech, po czym staruszki wzięły się pod ręce i powoli ruszyły w kierunku warzywniaka.
Zapach lipy niósł się z niemrawymi podmuchami wiatru, zapewne w poszukiwaniu cienia.

wtorek, 7 czerwca 2016

odc.195.: CO DO CZEGO


Odrobina kultury w city powiększyła się ostatnio do niespotykanych dotąd rozmiarów, ze względu na nagromadzenie projektów pączkujących w ramach ESK 2016. Wystawy, parady, instalacje artystyczne, koncerty, performance, przedstawienia, przedsięwzięcia małe i duże - sztuka atakuje wrocławian z każdej strony i nie ma jak się przed tym obronić. A jednak Polak potrafi i kulturze wysokiej przeciwstawi przaśne zwyczaje, artystów skonfrontuje z lokalną żulerią, a wyrafinowanym drinkom postawi browara. Na zdrowie i dla zdrowotności.
Ulica Szajnochy gościła niedawno miasto Lublin, które z okazji wyżej wymienionej postanowiło przysłać do Wrocławia aktorów, śpiewaków i innej maści sztukmistrzów, aby podkreślić rangę Koalicji Miast ESK 2016. Nad ulicą zawisły piękne kolorowe dekoracje, podejrzanie tęczowe słońce beztrosko dyndało uczepione na linie, a mieszczanie i turyści mogli delektować się sztuką przez duże Szszsz.
- Kurwa! Jak przyjdzie co do czego, to wszyscy pójdziemy z torbami! – Wrzasnęła do telefonu zdenerwowana blondynka, przepychając się przez tłum wpatrzony w przedstawienie.
- Co?! – Oburzyła się sędziwa matrona, potrącona przez blondynkę nie tylko werbalnie.
- Yyy, przepraszam! – Jasnowłosa zasuszona w służbowej wściekłości dziewczyna brnęła dalej przez tłum, sycząc do telefonu wyrazy, których kobiecie podobno nie przystoi wymawiać.
- Daje dupy, widziałam! Tylko szefowi robi dobrze, a nam po premii pojadą, jak zapłacimy przez nią podwójny podatek, mówiłam, że bez seksu z tym gnojem nie będzie premii!
Sędziwa matrona pokręciła głową z dezaprobatą, podczas gdy jej grubiutki, zarośnięty jak Święty Mikołaj mąż z zachwytem kontemplował kształtne pośladki znikającej w tłumie blondyny oraz wdzięki wielu innych młodych dam, zgromadzonych na ulicznym przedstawieniu. Matrona łypnęła surowo okiem.
- Stasiu nie gap się, to nieładnie. Te współczesne kobiety są takie… Wyuzdane… 
- Jakie?
- Takie… Otwarte?
- Otwarte są, tak! – Cieszył się Staś, zerkając na obfity biust hożej brunetki, która schyliła się, by wyjąć kamyk z sandałka córki.
- Nie gap się, bo cię więcej nie zabiorę między ludzi!
- Nie gapię się, oglądam przedstawienie. A długo to jeszcze potrwa? Nic nie rozumiem.
- Nie wiem, a co? Znowu jakiś mecz z kolegami? Widziałam, że zamiast pochodzić z psem poszedłeś do sklepu…
- Gapić się nie mogę, meczu oglądać nie mogę, to kupiłem dwa piwa i chciałbym je wypić w spokoju.
- Dwa? Trzeba było od razu kupić sześciopak, a jak przyjdzie co do czego, to schowam… Stasiu, znowu się gapisz!
Święty Mikołaj zapatrzył się na parę całującą się namiętnie, która przywarła do siebie jak glonojad do ścianki akwarium.
- Kiedyś, matka mi opowiadała, bo ja to za młoda jestem, żeby pamiętać… To nikt nie całował się na ulicy.
- Może nikt nie chciał cię tam całować?
- Stasiu, o matce mówię, ja za młoda… Lampy gazowe świeciły, aut jak na lekarstwo, tylko Księżyc był strażnikiem miłości – rozmarzyła się matrona, tracąc na moment fasadę surowości.
- A potem ten Księżyc wzięli i ukradli.
- Co? – Ocknęła się. – Kto ukradł Księżyc?
- Dwóch takich…
Huk braw, o dziwo pozbawionych zarówno buczenia, jak i gwizdów (widocznie w tłumie zabrakło obcokrajowców) zagłuszył ciąg dalszy wspomnień z młodości oraz zeznania dotyczące kradzieży Księżyca.
Obcowanie ze sztuką odrobinę za wysoką bywa męczące i jak powszechnie wiadomo, wysusza gardło, nic więc dziwnego, że w sklepie monopolowym nieopodal sceny tych jakże kulturalnych wydarzeń był tłok, szum i gwar, współtworzony przez wiele spragnionych dusz oraz ciał.
- A czemu aż tyle? – Zapytał z pretensją przykurzony jegomość w stroju wybitnie niedbałym.
- A bo za butelki policzyłam. Wypije, to odda.
- Mnie? Mnie pani policzyła? – Obruszył się władca kurzu ulicy. – Przecież ja tu codziennie jestem! Stały klient.
- No przepraszam, no. Jakaś taka bez energii dzisiaj jestem.
- Ja też – westchnął, aż kurz poleciał i z tyłu kolejki ktoś kaszlnął. – To mój pierwszy wolny dzień od trzech tygodni, a wstałem rano, jakbym szedł do roboty. 
Nie zwracając najmniejszej uwagi na ogromną kolejkę, sprzedawczyni oparła wielki biust o ladę i kontynuowała pogawędkę. 
- Jak mam wolne, to zmuszam się, żeby spać. Hałasują tymi sztukami, aż głowa boli. Ja tu mieszkam obok, wie pan, to wczoraj wieczorem spać nie mogłam i nawet jak skończyli, tak mi huczało. Rano też, chociaż na drugą zmianę miałam. To wstałam.
- Po co spać, trzeba wstawać, życia szkoda! Jak mogę spać, to i tak wstaję. Z domu wyjdę i z ludźmi pogadam. Ale że mi pani za butelki policzyła, no. I co teraz?
- Wypije, to przyniesie i odda. Po to paragon daję, niech weźmie.
- Pani wie, że jak ja to wypiję i przyjdzie co do czego, to nie będę pamiętał, po co mi te papiery w kieszeni. A pieniędzy żal…