wtorek, 7 czerwca 2016

odc.195.: CO DO CZEGO


Odrobina kultury w city powiększyła się ostatnio do niespotykanych dotąd rozmiarów, ze względu na nagromadzenie projektów pączkujących w ramach ESK 2016. Wystawy, parady, instalacje artystyczne, koncerty, performance, przedstawienia, przedsięwzięcia małe i duże - sztuka atakuje wrocławian z każdej strony i nie ma jak się przed tym obronić. A jednak Polak potrafi i kulturze wysokiej przeciwstawi przaśne zwyczaje, artystów skonfrontuje z lokalną żulerią, a wyrafinowanym drinkom postawi browara. Na zdrowie i dla zdrowotności.
Ulica Szajnochy gościła niedawno miasto Lublin, które z okazji wyżej wymienionej postanowiło przysłać do Wrocławia aktorów, śpiewaków i innej maści sztukmistrzów, aby podkreślić rangę Koalicji Miast ESK 2016. Nad ulicą zawisły piękne kolorowe dekoracje, podejrzanie tęczowe słońce beztrosko dyndało uczepione na linie, a mieszczanie i turyści mogli delektować się sztuką przez duże Szszsz.
- Kurwa! Jak przyjdzie co do czego, to wszyscy pójdziemy z torbami! – Wrzasnęła do telefonu zdenerwowana blondynka, przepychając się przez tłum wpatrzony w przedstawienie.
- Co?! – Oburzyła się sędziwa matrona, potrącona przez blondynkę nie tylko werbalnie.
- Yyy, przepraszam! – Jasnowłosa zasuszona w służbowej wściekłości dziewczyna brnęła dalej przez tłum, sycząc do telefonu wyrazy, których kobiecie podobno nie przystoi wymawiać.
- Daje dupy, widziałam! Tylko szefowi robi dobrze, a nam po premii pojadą, jak zapłacimy przez nią podwójny podatek, mówiłam, że bez seksu z tym gnojem nie będzie premii!
Sędziwa matrona pokręciła głową z dezaprobatą, podczas gdy jej grubiutki, zarośnięty jak Święty Mikołaj mąż z zachwytem kontemplował kształtne pośladki znikającej w tłumie blondyny oraz wdzięki wielu innych młodych dam, zgromadzonych na ulicznym przedstawieniu. Matrona łypnęła surowo okiem.
- Stasiu nie gap się, to nieładnie. Te współczesne kobiety są takie… Wyuzdane… 
- Jakie?
- Takie… Otwarte?
- Otwarte są, tak! – Cieszył się Staś, zerkając na obfity biust hożej brunetki, która schyliła się, by wyjąć kamyk z sandałka córki.
- Nie gap się, bo cię więcej nie zabiorę między ludzi!
- Nie gapię się, oglądam przedstawienie. A długo to jeszcze potrwa? Nic nie rozumiem.
- Nie wiem, a co? Znowu jakiś mecz z kolegami? Widziałam, że zamiast pochodzić z psem poszedłeś do sklepu…
- Gapić się nie mogę, meczu oglądać nie mogę, to kupiłem dwa piwa i chciałbym je wypić w spokoju.
- Dwa? Trzeba było od razu kupić sześciopak, a jak przyjdzie co do czego, to schowam… Stasiu, znowu się gapisz!
Święty Mikołaj zapatrzył się na parę całującą się namiętnie, która przywarła do siebie jak glonojad do ścianki akwarium.
- Kiedyś, matka mi opowiadała, bo ja to za młoda jestem, żeby pamiętać… To nikt nie całował się na ulicy.
- Może nikt nie chciał cię tam całować?
- Stasiu, o matce mówię, ja za młoda… Lampy gazowe świeciły, aut jak na lekarstwo, tylko Księżyc był strażnikiem miłości – rozmarzyła się matrona, tracąc na moment fasadę surowości.
- A potem ten Księżyc wzięli i ukradli.
- Co? – Ocknęła się. – Kto ukradł Księżyc?
- Dwóch takich…
Huk braw, o dziwo pozbawionych zarówno buczenia, jak i gwizdów (widocznie w tłumie zabrakło obcokrajowców) zagłuszył ciąg dalszy wspomnień z młodości oraz zeznania dotyczące kradzieży Księżyca.
Obcowanie ze sztuką odrobinę za wysoką bywa męczące i jak powszechnie wiadomo, wysusza gardło, nic więc dziwnego, że w sklepie monopolowym nieopodal sceny tych jakże kulturalnych wydarzeń był tłok, szum i gwar, współtworzony przez wiele spragnionych dusz oraz ciał.
- A czemu aż tyle? – Zapytał z pretensją przykurzony jegomość w stroju wybitnie niedbałym.
- A bo za butelki policzyłam. Wypije, to odda.
- Mnie? Mnie pani policzyła? – Obruszył się władca kurzu ulicy. – Przecież ja tu codziennie jestem! Stały klient.
- No przepraszam, no. Jakaś taka bez energii dzisiaj jestem.
- Ja też – westchnął, aż kurz poleciał i z tyłu kolejki ktoś kaszlnął. – To mój pierwszy wolny dzień od trzech tygodni, a wstałem rano, jakbym szedł do roboty. 
Nie zwracając najmniejszej uwagi na ogromną kolejkę, sprzedawczyni oparła wielki biust o ladę i kontynuowała pogawędkę. 
- Jak mam wolne, to zmuszam się, żeby spać. Hałasują tymi sztukami, aż głowa boli. Ja tu mieszkam obok, wie pan, to wczoraj wieczorem spać nie mogłam i nawet jak skończyli, tak mi huczało. Rano też, chociaż na drugą zmianę miałam. To wstałam.
- Po co spać, trzeba wstawać, życia szkoda! Jak mogę spać, to i tak wstaję. Z domu wyjdę i z ludźmi pogadam. Ale że mi pani za butelki policzyła, no. I co teraz?
- Wypije, to przyniesie i odda. Po to paragon daję, niech weźmie.
- Pani wie, że jak ja to wypiję i przyjdzie co do czego, to nie będę pamiętał, po co mi te papiery w kieszeni. A pieniędzy żal…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz