Okolica Dworca Świebodzkiego kryje
w sobie między innymi mocno dziurawy parking, pozostałości trawników miejskich,
chaszcze różnego rodzaju, hałaśliwe skrzyżowania i wielką fontannę okupowaną
przez bezdomnych, rodziców z dziećmi oraz skacowanych studentów. Oprócz tego w
pobliżu sprytnie ulokowano kilka przystanków autobusowych. Znajdują się w
pewnym oddaleniu od siebie, zapewne dla zmylenia przeciwnika lub zdezorientowania
przyjezdnych, którzy często miotają się z obłędem w oczach i rozsypującym się
bagażem między poszczególnymi stanowiskami, w poszukiwaniu właściwej linii lub
wyjaśnienia, dlaczego pojazd się spóźnia, jedzie inną trasą z przyczyn
nieznanych lub nie pojawił się wcale i w najbliższej przyszłości lepiej wziąć
taxi albo zaplanować cholernie długi spacer.
Na jednym z tych przystanków stała
wakacyjnie opalona para, objęta czule, a właściwie wtopiona w siebie, niczym
zrośnięte organizmy, pozostające w doskonałej symbiozie. Wyglądali pourlopowo,
osmagani słońcem, odziani w przewiewne stroje. On w koszuli hawajskiej i
szortach, odsłaniających silnie okryte włosiem nogi, które kształtem wyraźnie
zdradzały ułańskie korzenie pradziadka, zaś ona, żująca gumę, w krótkiej spódniczce, która
niespecjalnie zakrywała jej cokolwiek, z naciskiem na pośladki. Otaczała ich
romantyczna aura letniego uczucia, wzbogaconego o wspomnienie nocy pełnych
alkoholu i dni upiększonych objawami udaru słonecznego.
- Popatrz, jakie fajne siano rośnie
– chłopak machnął ręką w kierunku pobliskich chaszczy – zajebiste, nie?
- No, masakra, jakie zajebiste –
zachwyciła się dziewczyna, strzelając przy tym balonem z gumy do żucia. – Jak ten,
no, na wsi. To siano, nie.
- I wiesz, pachnie, nie. Jak
siano takie, nie. – Ożywił się i znowu machnął ręką, ale tylko jedną, bo drugą
trzymał dziewczynę w pasie. – Jak byłem mały, nie, dziecko, to na wakacje wiesz,
ze starymi byłem.
- No. A gdzie? – Dziewczyna zaciekawiła
się i spojrzała lubemu w oczy, które znajdowały się jakieś pół metra nad jej
oczami.
- Jak lato było, nie, ciepło i ze
starymi do babci jeździliśmy. Na wieś, nie.
- Acha, to super, nie.
- No. Nudno tam, nie, babcia nie
miała telewizora.
- No, to masakra, biedny mój –
rozczuliła się i ucałowała go czule, a on odpowiedział tym samym, co w sumie
zajęło im trochę czasu.
Po dłuższej chwili udało im się
od siebie nieco odkleić i zaczerpnąć powietrza. Zapatrzyli się w dal.
- To siano, nie – pokazał znowu
na chaszcze – tam tak, wiesz, no. Pachniało, no.
- Super, nie. A po co tam wiesz, no,
to siano rosło?
- A nie wiem, chyba babcia je zrywała,
nie. I wieprzom dawała, do takiej stodoły.
- Acha. I co, jadły to siano,
tak? W tej stodole?
- A, kurwa, no, pamiętam! Te
wieprze, wiesz, no, one to jadły, czujesz, jadły i jadły.
- Codziennie? - Zdziwiła się. - Myślałam, że one jedzą... No... Coś innego, nie. Nie tylko siano.
- No, te jadły siano i jadły, nie. I czkawki dostały.
Dyskretny odgłos strzelającego balonu z gumy do żucia został bezczelnie zagłuszony przez huk pioruna, obwieszczający głośno, że zbliża się letnia burza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz