Deptak na ulicy Świdnickiej, czwartkowe
popołudnie, pełne słońce, lipcowy skwar. Dwóch młodych facetów stoi w kolejce w
kafejce z kawą mrożoną, smoothies i innymi cudami chłodzącymi organizm. Obaj wysocy,
opaleni, w gustownych t-shirtach, spodniach do połowy łydki i japonkach. Jeden
w ciemnych okularach, drugi w czapce z daszkiem. Nawet pasowaliby do typu city
macho, gdyby nie wątła budowa ciała i wyraźne przytłoczenie rzeczywistością, temperaturą
powietrza oraz wyraźnym skrzywieniem kręgosłupów, podkreślonym przez zwisające
z przechylonych ramion ciężkie torby z laptopami.
- Odrobimy to, zobaczysz. –
Ogromna niepewność dawała się wyczuć w głosie faceta w czapce. - Przysiądziemy
wieczorem… Albo jutro.
- No. Musimy, inaczej Mareczek
nas zabije.
- E, pierdolisz, nie zabije, on
jeszcze gorzej wygląda dzisiaj niż my.
- Taaa. Nic nie mówił od rana,
kawę pił tylko i też poszedł szybciej.
- Cały dzień w kiblu siedział.
Marzena mówiła, że odwołała wszystkie spotkania, bo nie mogła się z nim
dogadać, a ten ją opierdolił. Że sama decyduje. A potem poszedł.
Chwila milczenia.
- Ale nieźle daliśmy wczoraj,
nie.
- No, lato zobowiązuje. Tylko ta
robota dzisiaj coś nie bardzo. Wszystko mnie boli.
- Jęczysz, człowieku. Ja to prawie
nic. No, oprócz bólu głowy – wyznał bohatersko ten w okularach.
- Muszę napić się czegoś. Co
pijesz?
- Coś zimnego.
- No, ja też. Długa ta kolejka.
Może zamiast tu stać pójdziemy do Feniksa po pepsi?
- Nie ruszę się stąd bez kawy
mrożonej, a ty rób co chcesz.
Chwila milczenia.
- Mareczek tak się sponiewierał,
że zasnął pod ławką w rynku. Dobrze, że go zabraliśmy zanim straż miejska
przyszła.
- Widziałem. Zbierałem się już na
chatę, ale widziałem, jak się tam osuwał. No, zajebał się, a jeszcze dziewiątej
nie było.
- Wcześnie się zmyłeś, człowieku,
żałuj.
- Bo myśmy z Mareczkiem i tym
nowym zaczęli zaraz po spotkaniu z tymi Hiszpanami, uczcić chciał, nie.
Musiałem potem wracać, człowieku, ja dziecko małe mam.
- Spoko, Marzena mówiła, że i tak
miałeś dość, ja nie pamiętam, bo myśmy przyszli zaraz jak poszedłeś.
- Podobno Mareczek dzisiaj pytał
wszystkich czy ktoś mu zrobił zdjęcie.
- I co?
- Wszyscy robili, no kurwa, taka
okazja. Też mam, tu, patrz.
- Niezłe. Ale żul. Wrzuciłeś to
gdzieś?
- Nie, coś ty, na razie chcę mieć
tę robotę. Wrzucę na fejsa jak mnie wywalą.
- Nie wywalą cię, za dobry jesteś.
- Dzisiaj spierdoliłem, bo mi się
aplikacje pomyliły. Kiedyś to mogłem całą noc, a potem normalnie pracować, nie.
- Daj spokój, człowieku, lato
zobowiązuje.
- Mogliśmy najpierw coś zjeść.
- No.
Chwila milczenia.
- Ty, a słyszałeś, co było
później, jak się zmyłeś?
- Coś z autem Mareczka, taa? Ktoś
mu obił, czy coś?
- Nie, lepszy numer, zanieśliśmy
go do Łukasza, on ma chatę tu blisko, nie, w kamienicy. Marzena przeparkowała
tam auta, żeby rano wszyscy mogli znaleźć.
- I co, Mareczek nie znalazł
swojego?
- Nie, lepiej. Obudził się po
północy i lać mu się chciało, napił się jeszcze whiskey, bo jeszcze tam
siedzieliśmy wszyscy i naprany poszedł lać na balkon, bo w łazience Marzenka
siedziała z tym swoim, nie.
- Lał z balkonu? O kurwa. A co
tam było na dole?
- Jego auto.
Chwila milczenia.
- No, lato zobowiązuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz