piątek, 18 lipca 2014

odc.71.: LATO ZOBOWIĄZUJE


Deptak na ulicy Świdnickiej, czwartkowe popołudnie, pełne słońce, lipcowy skwar. Dwóch młodych facetów stoi w kolejce w kafejce z kawą mrożoną, smoothies i innymi cudami chłodzącymi organizm. Obaj wysocy, opaleni, w gustownych t-shirtach, spodniach do połowy łydki i japonkach. Jeden w ciemnych okularach, drugi w czapce z daszkiem. Nawet pasowaliby do typu city macho, gdyby nie wątła budowa ciała i wyraźne przytłoczenie rzeczywistością, temperaturą powietrza oraz wyraźnym skrzywieniem kręgosłupów, podkreślonym przez zwisające z przechylonych ramion ciężkie torby z laptopami.
- Odrobimy to, zobaczysz. – Ogromna niepewność dawała się wyczuć w głosie faceta w czapce. - Przysiądziemy wieczorem… Albo jutro.
- No. Musimy, inaczej Mareczek nas zabije.
- E, pierdolisz, nie zabije, on jeszcze gorzej wygląda dzisiaj niż my.
- Taaa. Nic nie mówił od rana, kawę pił tylko i też poszedł szybciej.
- Cały dzień w kiblu siedział. Marzena mówiła, że odwołała wszystkie spotkania, bo nie mogła się z nim dogadać, a ten ją opierdolił. Że sama decyduje. A potem poszedł.
Chwila milczenia.
- Ale nieźle daliśmy wczoraj, nie.
- No, lato zobowiązuje. Tylko ta robota dzisiaj coś nie bardzo. Wszystko mnie boli.
- Jęczysz, człowieku. Ja to prawie nic. No, oprócz bólu głowy – wyznał bohatersko ten w okularach.
- Muszę napić się czegoś. Co pijesz?
- Coś zimnego.
- No, ja też. Długa ta kolejka. Może zamiast tu stać pójdziemy do Feniksa po pepsi?
- Nie ruszę się stąd bez kawy mrożonej, a ty rób co chcesz.
Chwila milczenia.
- Mareczek tak się sponiewierał, że zasnął pod ławką w rynku. Dobrze, że go zabraliśmy zanim straż miejska przyszła.
- Widziałem. Zbierałem się już na chatę, ale widziałem, jak się tam osuwał. No, zajebał się, a jeszcze dziewiątej nie było.
- Wcześnie się zmyłeś, człowieku, żałuj.
- Bo myśmy z Mareczkiem i tym nowym zaczęli zaraz po spotkaniu z tymi Hiszpanami, uczcić chciał, nie. Musiałem potem wracać, człowieku, ja dziecko małe mam.
- Spoko, Marzena mówiła, że i tak miałeś dość, ja nie pamiętam, bo myśmy przyszli zaraz jak poszedłeś.
- Podobno Mareczek dzisiaj pytał wszystkich czy ktoś mu zrobił zdjęcie.
- I co?
- Wszyscy robili, no kurwa, taka okazja. Też mam, tu, patrz.
- Niezłe. Ale żul. Wrzuciłeś to gdzieś?
- Nie, coś ty, na razie chcę mieć tę robotę. Wrzucę na fejsa jak mnie wywalą.
- Nie wywalą cię, za dobry jesteś.
- Dzisiaj spierdoliłem, bo mi się aplikacje pomyliły. Kiedyś to mogłem całą noc, a potem normalnie pracować, nie.
- Daj spokój, człowieku, lato zobowiązuje.
- Mogliśmy najpierw coś zjeść.
- No.
Chwila milczenia.
- Ty, a słyszałeś, co było później, jak się zmyłeś?
- Coś z autem Mareczka, taa? Ktoś mu obił, czy coś?
- Nie, lepszy numer, zanieśliśmy go do Łukasza, on ma chatę tu blisko, nie, w kamienicy. Marzena przeparkowała tam auta, żeby rano wszyscy mogli znaleźć.
- I co, Mareczek nie znalazł swojego?
- Nie, lepiej. Obudził się po północy i lać mu się chciało, napił się jeszcze whiskey, bo jeszcze tam siedzieliśmy wszyscy i naprany poszedł lać na balkon, bo w łazience Marzenka siedziała z tym swoim, nie.
- Lał z balkonu? O kurwa. A co tam było na dole?
- Jego auto.
Chwila milczenia.
- No, lato zobowiązuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz