środa, 5 sierpnia 2015

odc.160.: PRZEKOZAK


Dwa rezolutne wróbelki spokojnie odczekały, aż postrzępiony, przykurzony, szary od miejskiego pyłu gołąb odleci, odziobawszy odrobinę ciasta z wielkiego kawałka, który spoczywał w rogu parkingu, przy ogródku Cafe Rozrusznik. Skrzydlaty weteran walk o terytorium wpływów w city między Starym Miastem a Śródmieściem oddalił się wreszcie i wróbelki mogły w spokoju przystąpić do konsumpcji, podskakując dookoła wielkich okruchów i kosztując przepysznego sernika, którym zachwycała się też dziewczyna siedząca w ogródku kawiarni z dwoma chłopakami.
- Normalnie to jestem na diecie, nie, ale to jest przekozak – usta miała pełne sernika, więc mówiąc sprzedała rzęsiste prychnięcia okruszkami, co wyraźnie ucieszyło kilka innych wróbli, obserwujących tę scenę spod krzaczka nieopodal. Mniej zadowoleni z tego sernikowego ostrzału byli jej dwaj koledzy, siedzący na leżakach.
Dziewczyna miała długie, idealnie proste, kasztanowe włosy, żarówiasto zielone spodnie rybaczki, ciemne okulary i czarny top, odsłaniający brak dekoltu i zarys szkieletu tkniętego skoliozą, jakże charakterystyczny dla nastolatki garbiącej się nieustannie nad jakimś urządzeniem z wi-fi. Chłopcy, bardzo do siebie podobni, prawdopodobnie spokrewnieni, byli ubrani w obcisłe koszulki i rurkowate spodnie oraz trampki i identycznym gestem odrzucali z czół przydługie grzywki, skrobiąc się leniwie po brodach oczekujących na hipsterski zarost, co – sądząc po wieku właścicieli – może jeszcze potrwać rok lub dwa. Cała trójka była szczupła, obdarzona przydługimi kończynami, nastoletnio wiotka, gibka w młodości, a jednocześnie znudzona rzeczywistością. Opychali się sernikiem i raczyli się się kawą mrożoną z podwójnym expresso, serwowaną przez tę kawiarnię w sposób pyszny i skuteczny zarazem, zgodnie z rozrusznikową nazwą. 
Ogródek Cafe Rozrusznik stworzono w taki sposób, by pasował do okolicy, z pomalowanych vintydżowych skrzynek, ekologicznych, zgodnych z miejską modą palet i wygodnych krzeseł oraz jeszcze bardziej relaksujących leżaków, z parasolem i dyskretną muzyką docierającą mimo huczących obok tramwajów i aut. To typowo miejski klimat, sprzyjający naładowaniu wewnętrznych baterii życiowych bez utraty kontaktu z pulsem city, wygodny w użyciu.
- Przydarzyło mi się ostatnio coś, w co trudno uwierzyć – rzucił jeden z chłopaków.
- Akurat, tobie się przydarzyło – wyszczerzył zęby drugi. – Obudziłeś się i nie mogłeś znaleźć fona?
- Ale żal, no, odpierdol się! – Obaj podnieśli się z siedzeń.
- Keny, nie przerywaj, jestem ciekawa – wtrąciła dziewczyna. – Dawaj Kris, co wykminiłeś?
- Jechałem na rowerze…
- Ciekawe kiedy – przerwał kpiąco Keny. – Myślałem, że nie umiesz, odkąd tata próbował cię nauczyć jeździć bez bocznych kółek… Miesiąc temu.
Kris poczerwieniał, nerwowo zamieszał rurką w szklance z kawą, upił łyk i lekko się zakrztusił.
- No, co to było? - Zapytała dziewczyna, kończąc ciasto.
- Jechałem – bohatersko podjął Kris, pochrząkując – po chodniku, u nas, na osiedlu, kilka dni temu. Mocno zapierdalałem…
Keny prychnął, ale nic nie powiedział, bo dziewczyna spojrzała surowo.
- Pędziłem coraz szybciej, a tu nagle patrzę, nie, siedzi pies i myślałem, czy zdążę skręcić…
- Trzeba było krzyknąć, głąbie.
- Krzyczałem, a co ty myślisz, ale chyba był głuchy…
- Kurwa, aleś wymyślił, głuchy pies – Keny zaśmiał się niezbyt życzliwie. – Widziałaś kiedyś głuchego psa?
- Nie wiem - odparła dziewczyna w zamyśleniu, turlając widelczykiem ostatnie okruchy sernika po talerzu, co bacznie obserwował wróbel, siedzący na oparciu krzesła tuż za nią. – Skąd mam wiedzieć, przecież nie wołam każdego psa. W sumie mogłam widzieć.
- Głuchy chyba by długo nie pożył, bo go auto walnie, nie?
- Chyba ciebie walnie, bo jeździsz w słuchawkach – zaperzył się Kris z nutą pisku w tle.
- A ty w kasku jak debil z przedszkola!
- Boszsz, z kim ja mam do czynienia – westchnęła dziewczyna.
- Z debilami, co? – Zaśmiał się Keny.
- I to z konkretnymi, zwłaszcza ty – dodał Kris.
- Beznadziejni jesteście, masakra. Ale co, walnąłeś w tego psa? – Wycelowała widelczyk w kolegę, płosząc wróbla.
- Nie, w ostatniej chwili zahamowałem i nie uwierzycie… – Kris zrobił dramatyczną pauzę, wróbel wrócił na stanowisko obserwacyjne, licząc na spory kawałek sernika, który zapewne wystarczyłby jemu i krewnym na tygodniowy posiłek.
- Pies zniknął? Obudziłeś się zlany potem? Ale żal – ironizował Keny.
- Nie, przeleciałem nad kierownicą i wylądowałem na klacie. A rower walnął mnie kierownicą w plecy i mam zdartą skórę. Jak mi nie wierzycie, to mogę wam pokazać – chłopak z dumą odsłonił kościsty grzbiet, gdzie rzeczywiście było widać potężną szramę idącą lekkim skosem po kręgosłupie.
- Ojaaa, ale masakra – dziewczyna była pełna podziwu. – Uratowałeś tego psa! Kris, przekozak jesteś, normalnie, masakra.
- Przechuj, nie przekozak - Keny głośno siorbnął resztki kawy.
- O jaaa – dziewczyna wstała – chamówa, wiesz. Nie odzywasz się do mnie w tramwaju, aż będziemy na Parku Zachodnim.
Cała trójka poszła na pobliski przystanek, a czujny wróbel sfrunął na stolik z prędkością godną ponaddźwiękowego myśliwca, by capnąć największy okruch sernika, zanim zdobycz zniknie zabrana przez miłego barmana lub konkurencję w postaci innych ptaków, polujących w city.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz