Po legendarnej dyskotece, owianej sławą typową dla knajpy w centrum city, czyli o zabarwieniu nieco mafijnym, trochę tandetnym, pachnącym za drogim alkoholem, darmowym mordobiciem i szemranym towarzystwem pomiędzy dziewczynami tańczącymi pod wirującą kulą w świetle stroboskopów, wyperfumowanymi, natapirowanymi, zgodnie z przykazaniami mody z lat 90-tych XX wieku, nie pozostał nawet ślad. Podobnie ma się sytuacja legendarnego polsatowskiego telewizyjnego show z niezwykle gorącymi barowymi krzesłami, na których zasiadali osobnicy żądni sławy, a między nimi na przykład miłościwie nam panująca (lub nie) Doda. Wyburzone, zapomniane, wyśmiane tysiąc razy, choć oglądane z wypiekami na twarzach, w czasach nie tak bardzo odległych, kiedy smartfony były Polakom nieznane, a wynurzenia o charakterze prywatnym lub wulgarnym nie należały jeszcze do medialnej codzienności.
Między mostami, dokładnie naprzeciwko głównego, wiekowego, zacnego budynku Uniwersytetu Wrocławskiego jest teraz wytworna marina, restauracja o tej nazwie oraz cholernie drogie apartamenty dla koneserów śródlądowej żeglugi i aromatów Odry.
Na ławce przed restauracją, w pełnym słońcu, mimo potwornego upału, ryzyka spalenia na popiół w kilka minut oraz powikłań z tym związanych, siedziała kobieta w wieku częściowo średnim, zdecydowanie wiecznie młoda, opalona, zgrabna, wystrzyżona zgodnie z najnowszą modą, czyli bok podgolony, asymetryczna grzywka, tył podfarbowany. Z telefonem wielkości wprost proporcjonalnej do kolczyków zwisających z uszu rozciągniętych jak u przedstawicielki jakiegoś afrykańskiego plemienia, któremu zresztą dorównywała opalenizną, w śnieżnobiałych szortach i koszulce w marynarskie pasy, konferowała, nieco piskliwie obdarowując rodzinną opowieścią przechodniów i właścicieli zacumowanych w pobliżu łodzi i mikroskopijnych jachtów, bo po wodzie głos nieźle się niesie.
- Lata mijały, wyobrażasz to sobie? I nikt nigdy tej przepaści już nie przeskoczy. Kiedy ja się urodziłam, siostra miała już 5 lat, więc nie mogłyśmy się jeszcze razem bawić. Kiedy podrosłam, ona miała już 10 lat i nie w głowie jej były moje huśtawki, przecież chodziła już do szkoły. No właśnie, Celinko, to cała przepaść. Później, jak miałam 10 lat, to ona 15 i chłopaka i zależało jej głównie na tym, żeby jak najmniej czasu spędzać w domu. Jak miała 20 lat, urodziła dziecko i założyła rodzinę, to o czym ja miałam z nią rozmawiać, no sama powiedz. No właśnie. Przepaść, a teraz ona mówi, że jest stara, ma prawie 50 lat, dzieci się wyprowadziły, a mąż ma młodszą kochankę. A mój? Płacze mi prawie, właśnie nie chce wyjść z hotelu, bo ma stopy w kratkę. Co ja poradzę, nie posmarował filtrem i opaliły mu się przez ażurowe mokasyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz