- A ja to jej nie lubię, wiesz.
- Dlaczego? Wszyscy ją lubią.
- Ona jest taka… Taka… Dziwna, kurwa, no. Wszystko
robi, na wszystko ma czas. Normalni ludzie tak nie robią.
Ustaliwszy zeznania dotyczące definicji normalności i
tego, kogo wobec tego można obdarzyć cieplejszym uczuciem lub ukarać niechęcią
i obrobieniem tylnej części ciała, dwie kobiety w wieku dojrzale uśrednionym
wysiadły z tramwaju, razem ze swoimi niezadowolonymi minami, kozakami mimo
eksplodującej wiosny, płaszczami, szalami, upiętymi wysoko fryzurami i makijażami
rozmazanymi w stylu popołudniowo zmęczonym, jak to bywa między pracą służbową a
domowym kieratem.
Jak się okazuje, normalność w odniesieniu do wiosny w
XXI wieku to rzecz względna, kwestia gustu i okoliczności. Cóż tam
astronomiczne nakazy i kalendarzowe terminy, skoro wiosna i tak kieruje się
własnym zdaniem i pojawia się wtedy, kiedy społeczeństwo niemalże straciło
nadzieję. Ledwo minął tydzień (no, może dwa) od ostatnich porządnych
przymrozków, powiewów deszczu z elementami śniegu zamarzającego bezczelnie na
twarzach udręczonych przechodniów, a tu nagle tadaaam! Wtem! Wszystko kwitnie,
świergoli, pachnie już nie wyziewami z pieców i rur wydechowych, zatykając oskrzela
i tętniczki, ale prawdziwymi, kolorowymi kwiatami, pączkami na drzewach i tylko
patrzeć, aż nosy opalą się na czerwono i wesołe piegi obsypią policzki i
ramiona.
Każda pora roku ma swój charakterystyczny zapach, w
którego skład wchodzą elementy przyrody wyżej wymienionej oraz niestety wonie
społeczeństwa, bardziej ludzkie - ujmując rzecz bardziej dosadnie - co da się
wyczuć zwłaszcza w komunikacji miejskiej, która podobno posiada klimatyzację,
ale zapewne zachowuje jej eksploatację na jakieś wyjątkowe okoliczności, bo ledwo
pojawiło się porządnie przygrzewające słońce, to już w większości tramwajów i
autobusów MPK da się wyczuć wiele zapachów wskazujących na nikłe zużycie mydła,
odwrotnie proporcjonalne do powszechnego, nader obfitego korzystania z perfum.
Cóż, niestety nie zawsze i wszędzie można podjechać na rowerze…
Dwóch młodzieńców w czapkach z daszkiem, nisko
skanalizowanych spodniach i koszulkach ze spranymi stylowo napisami rozsiadło się
wygodnie na miejscach zwolnionych przez damy w płaszczach i rozpoczęli dość
donośne omawianie swoich przewidywań na temat wyników ostatniego kolokwium z
algebry. Temat ten był dla obu rozmówców nieco przygnębiający, rychło więc go
porzucili, przechodząc do spraw weselszych.
- A zdarzyło ci się kiedyś zacząć imprezę w jednym
mieście, a skończyć w drugim?
- Nie, aż tak grubo, to nie. Raz tylko zgubiłem buty.
- A my ostatnio z ekipą, wiesz, to jeszcze ludzie ze
starej klasy byli, najpierw waliliśmy tutaj, u mnie i byli wszyscy oprócz
mojego zjebanego współlokatora, ale on kurwa nie jest normalny, nie. Potem
chcieliśmy coś zjeść i wyszliśmy na miasto. Jeden ziomek nie pił i miał auto,
to pojechaliśmy do Poznania.
- Nie mogliście kurwa tutaj zjeść?
- Jakoś nie pomyśleliśmy. I słuchaj dalej, bo tam coś
jedliśmy, waliliśmy ostro dalej, nie. I kurwa zapomnieliśmy gdzie zostawiliśmy
auto, no, nawet ten ziomek, co nie pił, nie pamiętał. I patrzymy, a tu policjanci stoją na skrzyżowaniu. To on
do nich podbija, nie, i pyta czy wiedzą, gdzie są takie te, no, jakby reniferki,
czy inne jakieś kurwa jelenie. A oni w śmiech i mówią, że to są kurwa koziołki.
No to on bajera, że dzięki i w ogóle, i czy wiedzą, gdzie jest ulica świętego
Macieja czy Mikołaja, a oni normalnie się prawie przekręcili ze śmiechu i
mówią, że świętego Marcina, że tam, no to ziomek pociął przez skrzyżowanie, a
my za nim, a oni krzyczeli, żeby po pasach, ale nas już kurwa nie było.
- No to grubo. Dobrze, że nie kazali mu dmuchać.
Czekaj, pani stoi, to wstajemy.
Grzecznie ustąpili miejsca staruszce i jej torbom z
zakupami, po czym nie mogąc się oddalić ze względu na tramwajowy tłum, obaj
złapali górne uchwyty i zawiśli synchronicznie nad starszą panią, prezentując
odurzające wonie studenckich pach muśniętych słońcem.
- Ten ziomek trzeźwy był.
- On nie pije?
- Nie, bo normalnie jest tak pierdolnięty, że nie
musi.
- Spoko. U nas też ostatnio była akcja z glinami.
- Sąsiedzi wezwali?
- Chyba tak, chociaż żadnej imprezy nie było, tylko
siedzieliśmy i gadaliśmy, jak normalni ludzie. I dzień był, nie, kurwa.
- To dlaczego?
- A bo kiedyś mieliśmy z nimi akcję i teraz ciągle
wzywają. Akurat wychodziliśmy na miasto, wiesz, byli ludzie z roku i jakieś
panny, nie. I wychodzimy z bramy, nie, a oni że my chyba do państwa. My mówimy,
że po co, kurwa, bo właśnie wychodzimy. Jeden kolo był napruty i chciał ich
bić, ale go trzymaliśmy z tyłu. Oni mówią, że są trzy opcje: sprawa kurwa
karna, mandat albo pouczenie i którą wybieramy. I kurwa ten napruty krzyczy, że
wszystkie trzy opcje są chujowe!
- No ja pierdolę, co za młotek.
- Na szczęście jego panna ich zbajerowała, wzięła od
jednego numer telefonu i umówiła się z nim za trzy tygodnie na DeMono. Mówił,
że po służbie może iść.
- Jasne, kurwa, teraz to dopiero się zacznie biba w
plenerze.
Umilkli, zapewne ukojeni wizją miłych chwil, które
ich wkrótce czekają, po czym wysiedli przy Rynku, a tramwaj poniósł ich
młodzieńcze wonie dalej w miasto.