- A kto się tutaj tak rozkłada? Tutaj nie wolno się
rozkładać! – Wrzask kobiety w puchowej kamizelce było słychać przy głównym
wejściu na wrocławski Cmentarz Grabiszyński i nie tylko, mimo sporego hałasu i
ogromnego tłumu, gdyż wiele głów w oddali obróciło się ze zdziwieniem. Jakże
to, wszak na cmentarzu rozkład jest, jakby nie patrzeć, dość powszechny…?
Adresat tych pretensji nawet okiem nie mrugnął,
spokojnie rozkładając stoisko ze zniczami, między stołem z awanturującą się
sprzedawczynią kwiatów, a ludźmi handlującymi obok słodyczami zza wschodniej
granicy, ciastkami, chałwą i innymi smakołykami, które wzbudzały ogromny
entuzjazm u dzieci.
- Nie słyszy, jak mówię?? – Kobieta w puchówce zawyła
jak syrena, ryzykując, że wkurzy nie tylko żywych.
- No ale o co te krzyki? Umarłego by obudziła, kurwa…
– Mruknął facet ze zniczami. – Było miejsce, to towar rozstawiam. Dajże mnie
kobito święty spokój… Sama się rozłożyła, a innym broni.
- O, święty się znalazł, ale tu nie wolno, auta jak
przejadą, no jak?
- Bokiem.
- Gdzie bokiem, gdzie bokiem, cwaniak się znalazł, tu
wyraźnie pisze, że nie wolno!
- Zapłaciłem za miejsce i się rozkładam, a jak się
nie podoba, to…
Dalszej dyskusji i ewentualnym rękoczynom zapobiegł policjant,
który zainteresował się źródłem hałasów i podszedł, by załagodzić sytuację.
Stoisk przed cmentarzem było mnóstwo, jak każdego
roku przed Świętem Zmarłych. Kwiaty prawdziwe i sztuczne, stroiki z iglaków,
znicze każdego koloru i kształtu, przekąski, napoje, wszystko to, czego naród
zapomniał kupić w supermarkecie, dyskoncie lub na poczcie (tak, na poczcie też
można nabyć znicze).
Jesienne barwy liści, których nie oberwały ostatnie
wichury, dodatkowo przepięknie oświetlone przez wiosennie przygrzewające słońce,
mogłyby zmylić nawet doświadczonego meteorologa, a co dopiero zwykłego
obywatela, który wiedzę o pogodzie czerpie z telewizji lub stosownej apki.
Ciepłe, zimowe kurtki i płaszcze występowały więc zgodnie w towarzystwie
lekkich jeansowych kurtek, zaś kuse spódniczki i gołe kostki wystające spod
spodni typu rurki oraz trampki żwawo kontrastowały z kozakami, ocieplanymi
traperkami i czapkami. Jednych trochę przewiało, inni spocili się obficie w
szalach i rękawiczkach, jakby pogoda postanowiła każdemu spłatać figiel. Brak
dostosowania ubioru do pogody, co obecnie wymaga umiejętności wróżki i
cyrkowych akrobacji w szafie, nie wpływa uspokajająco na atmosferę zadumy i
refleksji.
- A czemu Gośka się tak na ciebie złości?
- A bo ja wiem. Teściowa to nigdy mnie nie lubiła.
- No ale o coś musi jej chodzić. Dzwoniła?
- Nie, ale ona nigdy nie dzwoniła i ja też nie.
- To co za różnica?
- Taka, że teraz wiem na pewno, że już nie zadzwoni.
- No to masz już święty spokój przynajmniej…
Dwie panie w ciepłych płaszczach z widocznym
wysiłkiem taszczyły wielkie torby z donicami i zniczami, zatrzymując się co
chwilę na odpoczynek. Przystanęły obok stoiska ze stroikami, którego chudy jak
tyczka właściciel splunął kiepem za siebie i podskoczył do nich.
- Ile pani chce?
- Ja? Nic, ja już mam wszystko.
- Dam dobrą cenę. Zielone mam, srebrne, wszystkie
mam. Ładne, długo postoi.
- Ale ja naprawdę nie potrzebuję – broniła się
kobieta, spływając potem pod futrzanym kołnierzem płaszcza.
- A pani?
- Ja też nie. Poza tym to wygląda na łamane w lesie,
w radio mówili.
- Jakie łamane, to z tej, no, z hodowli!
- Chodź już, bo nam spokoju nie da – jedna drugą
pociągnęła za rękaw i poszły.
- A, cholera – facet wyciągnął kolejnego papierosa i
mruknął do sprzedawcy obok – już bym to sprzedał wszystko, zrobił jeszcze raz
groby i do domu pojechał. Potem rodzina przyjedzie i weekend z głowy. A może dla
szanownego pana takie gałązki? Na grobie położyć i wygląda od razu.
- A po ile to?
- Dogadamy się, a ile pan chce? Pani szanowna pomoże
wybrać, co damskie oko wypatrzy…
- Piotruś, ja nie wiem czy my to chcemy. Chcemy
takie?– Rozłożysta dama w bluzie z kapturem i trampkach uwiesiła się na swoim
mężu, uzbrojonym w jaskrawy t-shirt i łysą głowę, świecącą jak latarnia morska.
Facet lekko stęknął, czując na grzbiecie znajomy ciężar, ale zniósł to po męsku
i w skupieniu oglądał gałązki stroików.
- No. Cztery takie, tylko różne i na tamtym jeszcze
więcej gałązek. I jeszcze znicze.
- A to kolega obok ma, zaraz podam, małe, duże?
- Po 10 jednych i drugich.
- Piotruś – zagruchała dama zza szerokich pleców swej
życiowej podpory – co ja bym bez ciebie zrobiła. Bo wie pan – zagaiła do
sprzedawcy – ja bez męża, to wszystkie głowy bym pogubiła.
- Mówi pani…
- Jeszcze tamtych pan zapakuje, po trzy, chryzantemy
pan ma?
- A zaraz przyniosę, to z drugiej strony…
- Ja bez męża to jak bez ręki… Piotrusiu, ty to jesteś,
zawsze taki zdecydowany…
- Mówi pani…
- Tamto nie, bo zwiędnięte. No to ile to razem?
- Jak pan weźmie jeszcze jeden, to rabat dam.
- No to niech pan dołoży i będzie święty spokój.
- Tylko zapakuję…
- Piotrusiu, a nie za małą masz tę torbę? Może pan da
drugą, bo się urwie?
- Wystarczy. Reszty nie trzeba. Marzena, zejdź ze
mnie, idziemy. Później uderzymy na galerię.
- A to ja już nic nie mówię, Piotrusiu.
- I dobrze. – Poszli w stronę głównej bramy, a
sprzedawca uśmiechnął się do siebie i zapalił papierosa, powoli pakując puste
opakowania.
Tłum płynął we wszystkich kierunkach. Z samochodów,
tramwajów i autobusów wylewały się kolejne dostawy ludzi, handel kwitł w
najlepsze, znajomi trafiali na siebie po latach niewidzenia się poza
Facebookiem, krewni łypali na członków rodziny zastanawiając się, kto w tym
roku przyjedzie i o czym będą rozmawiać nad grobami.
Dopiero gdy zapadnie zmierzch i nadejdzie listopadowa
noc, a nozdrza poczują znajomy od lat zapach dopalających się zniczy i oczy
zmrużą się od łuny widocznej z daleka, dopiero wtedy pojawi się myśl o tym, co udało
się upolować na specyficzną cmentarną rewię mody. Pamięć przywoła wspomnienie o
tym, co powiedział wujek szwagierce 20 lat temu lub zaledwie przed chwilą. Codzienność
zniknie na kilka sekund, dosłownie na moment i przypomną się twarze i głosy
tych, dla których tego dnia warto zapalić świeczkę i pomyśleć.