- Halooo – ciepły baryton dystyngowanego starszego pana otulił nie tylko jego telefon, ale i wszystkich ludzi stojących na przystanku tramwajowym na placu Dominikańskim wieczorową porą w wyraźnie jesienny piątek. – Taaak, to jaaaa. Dobry wieczór tobie również. Już jadę, moja droga. Czyżbyś już spała? Nie czekasz na mnie? To dobrze, uwielbiam jak dla mnie gotujesz. A ja wszystko załatwiłem, chociaż tak się martwiłem, że po nocach nie spałem – zaśmiał się. – O, nie, to tylko taki psikus, żart taki. Do zobaczenia, już jadę. Paaa.
Schował telefon do kieszeni jasnej marynarki, oparł się na drewnianej eleganckiej lasce i powąchał bukiet kwiatów, który trzymał przed sobą jak tarczę.
Dwóch chłopaków w wieku wczesnostudenckim stojących nieopodal przysłuchiwało się staruszkowi z radością podszytą nutą nieuświadomionej zazdrości.
- Ty, patrz, widziałeś kolesia? Chyba ma nadzieję, że zaliczy!
- Taaa, kurwa, co za typ! Tak się napala, że chyba pikawa mu siądzie, zanim zacznie się gra wstępna!
Ryknęli śmiechem, a starszy pan na szczęście niczego nie zauważył, pochłonięty sprawdzaniem czy wszystkie róże w bukiecie pachną i wyglądają idealnie.
Jeden z młodzieńców miał na sobie koszulę w czerwoną kratę, brązowe mokasyny i ewidentnie za krótkie spodnie, na dodatek białe, doskonale widoczne w świetle latarni, wystaw sklepowych i reflektorów aut przejeżdżających przez skrzyżowanie, co w sumie wyglądało komicznie, zważywszy na sporą długość jego stóp i kompromitująco niski wzrost, sugerujący pokrewieństwo z Pigmejami lub Napoleonem.
Kolega krewnego mikrusowatego dyktatora był grubawy, mimo młodego wieku łysiejący, rozczochrany, z cerą niezdrowego ziemniaka, w workowatym szarym swetrze i okularach, za którymi kryły się małe, złośliwe oczka.
- Z kobietami trzeba inaczej – powiedział niższy z chłopców tonem eksperta, poprawiając fryzurę skumulowaną modnie po jednej stronie głowy. – Mojej ostatniej napisałem esa, żeby się zdecydowała czego chce, bo kręciła dupą wyżej niż nosem. Wyjaśniłem jej, że jak się używa w jednym zdaniu słów „może” i „kiedyś”, to oznacza „w ogóle”.
- Acha – podziw grubszego kolegi nie znał granic. – A dalej robisz za barem?
- Stary, no jasne, gdzie mi będzie lepiej.
- Myślałem, że nienawidzisz tej roboty?
- Człowieku, w dobry weekend z samych napiwków mam 7-8 stówek, nie.
- O kurwa.
- Panny same się pchają, stary.
- I co, korzystasz?
- Stary, no jasne, co im będę odmawiał. A ty coś zaliczasz?
- Ostatnio algebrę miałem na 4, chociaż umiałem na 5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz