-…i na koniec mu powiedziała, że jak teraz nie wróci, to za rok okaże się, że ktoś inny wychowuje jego dziecko, bo ona nikomu nie wypadła spod ogona.
- Patrz pani, a jak ja wychodziłam za mąż, to było wiadomo, że aż do śmierci.
- A mój mąż zawsze mówił, że dopóki moi krewni nas nie rozłączą.
Podobno gdzieś na świecie egzystują jeszcze społeczności, w których osobniki starsze obdarzane są szacunkiem i troską, ze względu na doświadczenie życiowe, zgromadzoną mądrość, a także ze zwykłej ludzkiej życzliwości. Z kolei literatura uczy nas, że czasami im człek starszy, tym więcej widział, ale nie wszystko dobrze kojarzy, o czym świadczą na przykład chaotyczne komentarze greckiego chóru oraz dyskusyjne w skutkach porady makbetowskich wiedźm, wsparte oparami z ziół, które ponoć wieki wcześniej pomagały w tworzeniu świętych pism (ale o tym sza, bo za takie insynuacje do sądu można trafić).
W wersji rodzimej mamy do dyspozycji mędrców w literaturze, ławeczkę w telewizyjnym "Ranczu" oraz zbiorowy rechot medialny z fanatyczek przywdziewających moherowe nakrycia głowy, drżącymi dłońmi wysupłujących ostatnie grosze, by opłacić najnowszy model lśniącego samochodu dla ulubionego księdza... Niewiele ma to wspólnego z szacunkiem, mądrością czy czymkolwiek godnym podziwu, ponieważ w polskiej zbiorowej świadomości ludzie starsi funkcjonują na marginesie, w poczekalni przychodni lub czyhając na wolne miejsce w tramwaju. Jak każde zjawisko, to również ma dwie strony, bo wszak na szacunek trzeba sobie zapracować, a pogarda jest tania i łatwa w obsłudze. Samotne buzie pomarszczone w oknach, jak pokryte warstwą kurzu obrazy, to częsty widok na osiedlu w city, podobnie jak oblężenie ławek wokół placu zabaw, nie tylko przez okoliczną żulerię, ale starszyznę rodów rozmaitych, których przedstawicielki i reprezentanci regularnie się spotykają, omawiając stan zdrowia własny oraz majątkowy bliźnich. W rozmowach pojawiają się niekiedy wątki miłosne, okraszone zgorszeniem, gdy prowadzenie się bohaterów wzbudza wątpliwości natury moralnej. Osiedlowe grupy wsparcia są niedoceniane, ponieważ wyrywają z samotności, zasmucenia i sprzyjają wymianie myśli, co zapobiega demencji i rozpaczy.
Nie ma to jak dobra, soczysta plotka, dla zdrowotności.
Kobieta odziana zaskakująco wielowarstwowo (sukienka, fartuch, kamizelka), jak na tropikalne warunki, które otoczyły Wrocław duszną aurą, przycupnęła jednym półdupkiem na ławce pod wielką lipą, tuż obok placu zabaw, na którym szalały maluchy, obserwowane czujnie przez rodziców usiłujących jednym okiem spoglądać na pociechy, drugim na ekrany smartfonów.
- A dzień dobry sąsiadce – zagaiła, zasapana, zmęczona, objuczona zakupami. – Na chwilę przysiądę, odpocznę, bo od rana na nogach jestem.
- A dzień dobry – odparła siwa kobieta siedząca na ławce, ukryta w podbródkach i fałdach wielkiej spódnicy, a druga dama, bardzo szczupła, pokiwała energicznie głową, na której chwiał się białoszary kok. – Ja też, od samego rana! Teraz, żeby ze wszystkim zdążyć, to bym musiała przed świtem się zrywać.
- Kiedyś tak się wstawało. – Rzuciła z przygnębieniem dama z kokiem. - Piąta, szósta, i dobrze było.
- Teraz zanim sklep obejdę, to już południe. I co ja mam z tego dnia? – Westchnęła, ocierając pot z czoła rękawem fartucha.
- Nakroiłam kapusty i na razie tak leży.
- Życie spowolniało i tryb też.
- A cytryny pani kupiła? Po 18 złoty, w biały dzień zwariowali!
- Bez smaku takie. Niby to cytryna, ale lipa, bo smaku nie ma za grosz.
- Teraz to nie wiadomo czy jabłko, czy gruszka, wszystko smakuje tak samo. A co tak pachnie?
- Lipy, pani sąsiadko, lipy. Ale nie tak dusząco, jak tamten bez, tylko pięknie, jak to tylko lipa potrafi.
- Smaku nie ma… - Kontynuowała staruszka z kokiem w zamyśleniu – Bo pryskają, tyle pani powiem. Pszczoły umierają, jabłonki po 2-3 latach też, a kiedyś jak się posadziło jabłoń, to dwie dekady żyła, albo i dłużej, jak ja.
- Antonówka, szara reneta, papierówki piękne były, a teraz wszystko takie czerwone, ale lipa, bo smaku nie ma za grosz.
- Trzeba jeść to co jest i cieszyć się, że jest. Nie każdy tyle ma, żeby pojeść. A czereśni tez pani nakupiła? Pewnie nadziewana?
- Jakie nadziewana, wczoraj kupowałam, to ani jednego robaka nie było! – Oburzyła się staruszka w fartuchu. - To dzisiaj też nie będzie…
Kobieta z fałdami zaczęła się podnosić, co ze względu na tuszę było logistycznym wyzwaniem.
- Już pani idzie? Teraz się tak wszystkie rozejdziemy, każda w swoją stronę? – Zasmuciła się dama z kokiem.
- Jak otworzą na osiedlu klub samotnych serc, to pójdziemy razem – rzuciła kpiąco właścicielka miliona podbródków.
- Pani się śmieje, a mnie to syn kiedyś zabrał do takiego klubu – powiedziała z dumą staruszka z kokiem - do kasyna!
- To nie to samo chyba?
- Ale zobaczyłam, jak to może wyglądać. Napatrzyłam się, oj napatrzyłam. Nadymione, nakurzone, dolarami za jakieś żarcie trzeba płacić. A syn mówi: chciałaś wyjść, to zobaczyłaś i odechce ci się.
- Oj, tak, tak, nie każdemu to odpowiada.
- Mnie by odpowiadało – westchnęła spod fartucha starsza pani. – Ale nakupiłam sobie teraz truskawek i czereśni.
- No tak, klubu nie ma, to inaczej sobie dogodzimy – zaśmiała się sąsiadka spod koka. – Nawet jak nadziewane.
- Co pani mówi, ani jednego robaka!
- A ja to bym wolała nawet takie nadziewane niż te chrabąszcze, co te dzikusy gotują w telewizorze. Sąsiad mówił, że nawet jego pies by nie tknął.
- Ten, co ma podwójne drzwi?
- Mnie też namawiał, mówił do mnie, że panią okradną i do mnie przyjdą, ale co u mnie można ukraść, jak ja nic nie mam? Po co mi takie drzwi? Firanę mogłabym powiesić, i tak nic nie mam.
- Tymi drzwiami sam tylko kusi złodzieja. Od razu widać, że go stać i coś ukrywa. Jak tamci spod siódemki, co teraz pomarli i córka się sądzi z bratem o mieszkanie.
- Co pani powie, a tam nie było testamentu?
- Może był, a może nie, ten oszust wyniósł wszystkie papiery i teraz szukaj wiatru.
- A może zadłużone? – Zaciekawiła się dama z torbami pełnymi zakupów, tuląc siatkę z cytrynami do siebie.
- Takie też można sprzedać, jak wiadomo czyje to. I została ta córka teraz, mąż w Niemczech, syn też w Ameryce jakiejś czy innej Anglii, a ona sama w tym swoim mieszkaniu i teraz drugi kłopot.
- To ja już wolę nic nie mieć, żeby mnie nie okradli.
- Teraz nie włamują się, jak kiedyś, tylko ludzie sami ich zapraszają i dają oszustom.
- Na wnuczka, na strażaka…
- Na jakiego strażaka? Na policjanta dają, słyszałam w gazecie, co pani mówi.
- Strażak to ma ładniejszy mundur, takiemu to i herbaty bym zrobiła. A, posiedziałam – otrzepała fartuch i wstała – to teraz tylko wdrapię się na to moje czwarte piętro i zajdę, i odpocznę.
- A my pani sąsiadko, to jeszcze po te truskawki może podejdziemy, pojemy sobie? – Zapytała kobieta z kokiem.
- Co racja, to racja, nie ma klubu, to inaczej trzeba sobie dogodzić – między fałdami pojawił się uśmiech, po czym staruszki wzięły się pod ręce i powoli ruszyły w kierunku warzywniaka.
Zapach lipy niósł się z niemrawymi podmuchami wiatru, zapewne w poszukiwaniu cienia.