Na przystanku autobusowym prawie
w całości zajętym przez nieprzycięty od wieków żywopłot tłoczyło się kilka
osób, głównie potencjalnych pacjentów oddziału geriatrii w pobliskim szpitalu.
O ile jest tam oddział geriatrii, oczywiście. Tak czy inaczej, kobieta młoda, z
widocznym ciążowym brzuszkiem, wyróżniała się z tłumu tak, jakby w wiosce
Aborygenów pojawił się pełnokrwisty Wiking.
Kobieta przycupnęła na skraju ławki,
odsunąwszy dyskretnie sfatygowany deszczem egzemplarz „Gościa Niedzielnego”,
czym zwróciła na siebie uwagę staruszki w filuternym kapelutku, siedzącej obok.
- O, a pani w ciąży? – Zapytała starowinka
błyskotliwie. Słysząc te słowa, do ławki przybliżyły się dwie kolejne damy w
wieku świadczącym o dzieciństwie spędzonym przed II wojną światową lub w jej
trakcie.
Młoda dziewczyna zarumieniła się,
nie wiadomo czy z radości, czy z wysiłku, bo dźwigała dwie ciężkie torby.
- Tak – szepnęła nieśmiało.
Przytuliła do łona torby i skuliła się, zasłaniając brzuch.
- To chłopak czy dziewczynka? Wie
już pani? Badania zrobiła? – Surowo dociekała kobieta stojąca nad nią jak góra,
z budową ciała o identycznym, imponującym obwodzie od góry do dołu.
Kobieta w ciąży nie zdążyła nic
odpowiedzieć.
- Lepiej dziewczynka –
zawyrokowała trzecia, starsza, potrafiąca skutecznie używać lokówki i różowawej
farby do włosów. – Jak chłopak, to będzie wojna, a jak dziewczynka, to nie.
- Ja trzech chłopaków wychowałam –
pochwaliła się góra. – Ale teraz sama jestem jak palec, samiuteńka.
- To żeś ich pani źle wychowała –
pouczyła ją ta w kapelutku. – Ja mam córki i obie są ze mną, mężów i dzieci
mają, a domy do mojego dobudowali. Obok są, mam na oku i nie robią głupot.
- Hałas u pani – z zazdrością
stwierdziła różowa lokówka. – U mnie, jak przyjdzie syn, to tylko synowa gada,
gęba jej się nie zamyka, a wnuczki pyskują
- A syn co?
- Nie mówi, bo się nie kłóci. Synowa
za niego mówi, a on cicho jest. U nas synowa rządzi, a nie syn, chociaż ona z
biednego domu. Mój mąż pracował na stanowisku, w domu wszystko było. Jak pierwszy
raz przyszła, to oko jej zbielało, widziałam. A teraz się rządzi, bo pieniądze
ma, to się rządzi. Zawsze mówi ona, a nie syn.
- Bo nie ma nic do gadania –
oceniła góra. – Moi piękni, wyrośli jak drzewa, ale ich w świat wysłałam, żeby
na wsi nie siedzieli. W mieście teraz mieszkają, studiować kończą, pracują jak
się patrzy. A, Jezuśku, kurka, zapomniałam! Biletu nie mam, a tu gdzie kupię?
Kiosku nie ma.
- Tu obok jest automat – odezwała się
wreszcie dziewczyna w ciąży. – O, tam. Na kartę i na gotówkę. W kioskach nie ma
już biletów, w automatach są.
- Teraz to sztucznie się karmi i młodzi
lepiej rosną do góry, nie to co my. Sama natura – rozmarzyła się dama w
kapelutku. – Śmietana, sery, prawdziwa świnia, tak, to było to. I nie wróci. A
teraz proszki, koncentraty, jakieś sztuczne dosypują, nie wiadomo co. Głupie to
rośnie teraz, pięścią myśli, bo pięść rządzi światem. I pieniądz.
- O Jezu – przeraziła się góra,
stukając bez powodzenia w biletomat. – Nie działa. I co ja teraz zrobię? Ma
któraś pani bilet? To kupię, bo tu już nie ma w kiosku. U nas na wsi to w
kiosku jest wszystko, a tu w mieście nic nie ma i lataj tu, człowieku.
- Ja mam – odparła lokówka,
grzebiąc w torebce. – Nawet dwa pani dam.
- Jezuśku, z nieba mi spadłaś,
kobieto, jak jakiś anioł złoty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz