Kobiecie do pełni objuczenia
brakowało właściwie tylko dzbana z wodą na głowie. Niczym muł juczny na szlaku
podróżnym, ociekała potem i zmęczeniem, w obu rękach dzierżyła siaty z
zakupami, a na ramieniu torby, aż dziwne, że nie miała jeszcze plecaka. Wsiadła
do tramwaju i z ulgą osunęła się na siedzenie.
Odsapnęła moment, po czym rozejrzała
się i zagadnęła siedzącego za nią starszego faceta.
- Jaki to numer?
Starszy pan odkleił wzrok od
szyby i spojrzał na nią sennie.
- Hę? Numer?
- Jaki numer, niech pan powie, bo
wsiadłam, żeby nie stać i nie wiem, czy do domu dojadę…
- Acha. Dwadzieścia. Tramwaj
dwadzieścia.
Kobieta westchnęła z ulgą.
- O, dwadzieścia, to pod dom
dojadę, no na szczęście.
- O, nakupiła pani – starszy pan wskazał
na siaty.
- Na obiad, gości mam dzisiaj,
wnuczki jadą. Leciałam przez pół miasta, bo mi siostra nagadała, że na nowym
Zieleniaku cuda sprzedają.
- I co, dobre tam są? –
Zaciekawił się – nie byłem jeszcze, my to z żoną koło domu kupujemy tylko,
dokąd się targ przeniósł. Halę mają nową i wszystko tam ponoć nowe.
- A weź pan. Na starym, to ja
wiedziałam, gdzie co jest. Gdzie jajka, gdzie warzywa, wszystko wiedziałam. A
teraz, panie, to ja nic nie wiem.
- Ale tam ładnie podobno? Więcej mają,
tego, no… wszystkiego? I nowe?
- Nowe, a daj pan spokój, takie nowe
to inne niż stare. Wcale nie wiem, czy lepsze. Alejki porobili takie, od każdej
kolejne się rozchodzą, prawie dwie godziny straciłam, żeby to obejść. Nie ma w
tym ani kierunku, ani sensu nie ma, panie. Ludzie sprzedają, co mają, niby ci sami,
a inni jacyś, muzyka gra głośno i lampy świecą. To ja już wolę do sklepu iść,
bo tam i tak teraz jak w markecie.
- Żona to samo mówiła – starszy pan
posmutniał – że to już nie jest ten targ na Zielińskiego, co kiedyś. Wszystko
tam zmienili, wyburzyli i gdzie indziej teraz jest.
- I rację ma, ta pana żona, to
panu powiem. Jest inaczej, nie wiem tylko, czy lepiej, nie wiem. – Kobieta odgarnęła
kosmyk włosów z czoła i upchnęła go w koku. – Na Zieleniak zawsze jeździłam po
jajka i warzywa, bo z marketu to gnije, a tamte dobre i normalne, mają zapach i
smakują.
- A te, co pani dzisiaj kupiła?
Dobre są?
- No, najlepsze są. W markecie
pan takich nie kupisz.
- Czyli warto było jechać?
Kobieta zastanowiła się chwilę.
- A wie pan, że warto. Inaczej jest,
ale chyba nie jest gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz