Toga adwokacka powiewała jak
skrzydła wielkiego kruka albo szata czarodzieja żywcem wyciętego z opowieści o
Harrym Potterze, gdy prawnik w nią odziany przemierzał korytarz wrocławskiego
sądu, tupiąc w jedną i zaraz potem w drugą stronę, krążąc i perorując przez
telefon, donośnym głosem i z nienaganną dykcją oznajmiając światu, że cierpi, a
przyczyn tego stanu jest naprawdę za wiele.
- Termin z czapy! Na dodatek
teraz dopiero widzę, że dokumentacja niekompletna, te ich wnioski kompletnie z
czapy, a ja mam jakąś jelitówkę i nie wiem, kurrrr… Nie mam pojęcia czy tu
wysiedzę. Z czapy, powtarzam i rano też im to mówiłem. Nikt mnie nie słuchał,
tylko mnie zarazili, jakby tego jeszcze mi brakowało. Latam do kibla i z
powrotem. Tak, zaraz się zacznie, a ja nie wiem, czy tu wysiedzę. No, wziąłem. Nie
wiem, lepiej niech się dzisiaj nikt nie spóźni, bo się tu zesrrr… Coś ty, z
czapy, nie wiem, kto to ustalał, przygotowali wniosek i pełnomocnictwo, ale z
czapy! Ożeszszkur…
Zgiął się wpół, ze spazmem bólu
przebiegającym po twarzy. Za adwokatem, wygiętym w kompromitującej pozie, na
drewnianej ławie, jednej z wielu, które są rozstawione pod każdą salą rozpraw po
obu stronach korytarzy sądowych, siedział młody, krótko ostrzyżony chłopak, z
przegubami rąk dyskretnie osłoniętymi przewieszoną kurtką. Nieodgadniony wyraz
twarzy, trochę wściekły, odrobinę znudzony, zabarwiony prawdziwą lub udawaną
obojętnością, towarzyszyły mu w tym pełnym emocji miejscu, podobnie jak dwóch
policjantów, którzy najwyraźniej go pilnowali. Słysząc słowa prawnika, nieco odsunęli
się w drugą stronę. Chłopak zarechotał.
Adwokat wyprostował się, stęknął
i zamaszyście okrył togą.
- Teraz mam jakieś, kurrrr…
dreszcze. Jelitówka, epidemia jest, a telewizja milczy, jak zwykle, a tu
żołądkówka, jak nic. To będzie cud, jeśli dzisiaj uda się to wszystko, mówię
ci. Za chwilę się zacznie, a ja jeszcze muszę… O kurrr…
Nie dokończył zdania, tylko
zgięty wpół pobiegł na koniec korytarza i zaraz znikł z pola widzenia, a z dala
było słychać, jak zbiega po schodach. Chłopak na ławce znowu zarechotał. Jeden
z policjantów wstał, rozprostowując kości i spojrzał z politowaniem na
śmiejącego się młodziana.
- Co się śmiejesz, sam se tego
nie załatwisz, nie. Ty się módl lepiej, żeby wrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz