wtorek, 24 marca 2015

odc.132.: Z CZAPY


Toga adwokacka powiewała jak skrzydła wielkiego kruka albo szata czarodzieja żywcem wyciętego z opowieści o Harrym Potterze, gdy prawnik w nią odziany przemierzał korytarz wrocławskiego sądu, tupiąc w jedną i zaraz potem w drugą stronę, krążąc i perorując przez telefon, donośnym głosem i z nienaganną dykcją oznajmiając światu, że cierpi, a przyczyn tego stanu jest naprawdę za wiele.
- Termin z czapy! Na dodatek teraz dopiero widzę, że dokumentacja niekompletna, te ich wnioski kompletnie z czapy, a ja mam jakąś jelitówkę i nie wiem, kurrrr… Nie mam pojęcia czy tu wysiedzę. Z czapy, powtarzam i rano też im to mówiłem. Nikt mnie nie słuchał, tylko mnie zarazili, jakby tego jeszcze mi brakowało. Latam do kibla i z powrotem. Tak, zaraz się zacznie, a ja nie wiem, czy tu wysiedzę. No, wziąłem. Nie wiem, lepiej niech się dzisiaj nikt nie spóźni, bo się tu zesrrr… Coś ty, z czapy, nie wiem, kto to ustalał, przygotowali wniosek i pełnomocnictwo, ale z czapy! Ożeszszkur…
Zgiął się wpół, ze spazmem bólu przebiegającym po twarzy. Za adwokatem, wygiętym w kompromitującej pozie, na drewnianej ławie, jednej z wielu, które są rozstawione pod każdą salą rozpraw po obu stronach korytarzy sądowych, siedział młody, krótko ostrzyżony chłopak, z przegubami rąk dyskretnie osłoniętymi przewieszoną kurtką. Nieodgadniony wyraz twarzy, trochę wściekły, odrobinę znudzony, zabarwiony prawdziwą lub udawaną obojętnością, towarzyszyły mu w tym pełnym emocji miejscu, podobnie jak dwóch policjantów, którzy najwyraźniej go pilnowali. Słysząc słowa prawnika, nieco odsunęli się w drugą stronę. Chłopak zarechotał.
Adwokat wyprostował się, stęknął i zamaszyście okrył togą.
- Teraz mam jakieś, kurrrr… dreszcze. Jelitówka, epidemia jest, a telewizja milczy, jak zwykle, a tu żołądkówka, jak nic. To będzie cud, jeśli dzisiaj uda się to wszystko, mówię ci. Za chwilę się zacznie, a ja jeszcze muszę… O kurrr…
Nie dokończył zdania, tylko zgięty wpół pobiegł na koniec korytarza i zaraz znikł z pola widzenia, a z dala było słychać, jak zbiega po schodach. Chłopak na ławce znowu zarechotał. Jeden z policjantów wstał, rozprostowując kości i spojrzał z politowaniem na śmiejącego się młodziana.
- Co się śmiejesz, sam se tego nie załatwisz, nie. Ty się módl lepiej, żeby wrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz