- O, tu jest moja zguba! Moja
maleńka, kochana, jak ja bym bez ciebie, maleństwo moje kochane, chodź tu do
pańci, no chodź, cichaj już, nie denerwuj się, bo się zachłyśniesz i pańcia się
zapłacze – głos starszej pani ociekał słodyczą, choć jednocześnie zaprawiony
był szczyptą strachu o ulubieńca. Wraz z koleżanką stała przy skwerku przy
deptaku na Podwalu, delektując się pogawędką i spacerem ze wspomnianą zgubą.
Ratlerek w czerwonym kraciastym
wdzianku telepał się, jakby panował arktyczny mróz, szalały śnieżyce i
zamarzało w nosie i nie tylko, a tymczasem słoneczne przedwiosenne słońce miło
grzało w city. Zwierzę teoretycznie zwane psem, przypominające mikroskopijną
wściekłą sarenkę drżało demonstracyjnie mimo ciepłego stroju, tocząc wokół
poirytowanym, lekko szaleńczym spojrzeniem i ujadając na wszystko i wszystkich,
którzy śmieli poruszać się w promieniu 100 metrów.
- Biegasz i biegasz, spocisz się
i zgubisz – skarciła go właścicielka. Pies zignorował staruszkę, drżąc
wytrwale.
- Wieje – rzuciła sucho koleżanka
miłośniczki psów wielkości świnki morskiej.
- A tak, tak, zdradliwa pogoda. W
kościach łamie, no… Tak, co to ja chciałam powiedzieć…
- Mówiłaś, że Klemens się zgubił.
Ale ja widzę, że jest.
- Och tak, wczoraj mi się zgubił
i dzisiaj też. Niedługo sama się zgubię.
- Ale jest przecież. O tu,
szczeka.
- No tak, tak, ale skąd ja wiem,
czy zaraz znowu nie zniknie. Ciągle gdzieś chce latać, ten mój piesiunio, moje rybeńki
złote – starsza pani znowu się rozczuliła, co jej rozmówczyni skwitowała
kwaśnym uśmiechem.
- Jest na smyczy, daleko nie
ucieknie. A gdzie się zgubił?
- W domu.
- Jak to, w domu? Masz takie małe
mieszkanie, jak mógł się tam zgubić?
- Wieczorem schował się, bo w telewizorze
tak głośno strzelali. To wnuk oglądał. Mówił, że to film, ale ja nie wiem. I
się schował.
- Wnuk?
- Nie, Klemens, schował się i nie
mogłam go znaleźć. Nie chciał mi pomóc, a ja się tak martwiłam i go prosiłam,
pomóż…
- Klemensa?
- Nie, wnuka, bo oglądał film.
- Ale się znalazł? Klemens? Widzę
go tutaj, przecież to ten twój pies – koleżanka była już zniecierpliwiona tą
konwersacją i przewidywalnymi zwrotami nudnawej akcji.
- No tak, wreszcie zaczął
piszczeć, z głodu. Ten mój biedny piesiulek! Wcisnął się między kanapę a fotel,
aż mało go nie zgniotłam. Moja zguba, chodź do pańci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz