Koniec marca w city zaskoczył
zimowo nie tylko drogowców. Gradobicia, oślepiające słońce i przelotne opady
deszczu to objawy typowe dla wczesnej wiosny, ale city było nieco zdumione
śnieżycami, gołoledzią i gdy naród usiłował ubrać się stosownie do pogody,
jasnym było, że to się nie uda, skoro za oknem co kwadrans jest inna aura. Tak
więc po ulicach Wrocławia, pod niebem pełnym chmur wszelkiej maści, wściekle
gnanych huraganowym wiatrem, błąkało się wiele płaszczy zimowych, kurtek
wiosennych, kaloszy, ciżemek i innych strojów skrajnie różnych.
Naród marzł, pocił się i kichał, bo
coś już zaczyna pylić. Starszyzna twierdzi, że teraz to wszystkie te z alergiami
chodzą, z nosa cieknie i nie wiadomo co, a sąsiad to mówi, że leszczyna już
skończyła pylić.
A na dodatek naród ruszył na
wielkanocne zakupy spożywcze. Chociaż święta trwają w sumie dwa dni, naród
zapragnął nabyć wszystko, co pozwoliłoby przetrwać co najmniej tydzień w
oblężonej twierdzy, a może i dłużej. Dlatego naród utknął w niekończących się kolejkach
na stoiskach mięsnych, do kas, kupując w amoku wszystko jak leci lub
drobiazgowo porównując ceny w pobliskich sklepach.
- …chciała mnie koniecznie na to
namówić, wpierała że wszyscy noszą takie – mamuciej postury dama zasapała się,
kontynuując monolog między półkami z makaronem a piramidą zgrzewek z wodą
mineralną w sporym osiedlowym sklepie spożywczym, aspirującym do miana
delikatesów. Możliwe, że dorodny, dobrze wykarmiony słoń byłby zawstydzony
swoim niskim wzrostem i wąską talią, gdyby przyszło mu stanąć obok tej damy,
odzianej w gustowny dresik zainspirowany modą bazarową z początku lat 90-tych
XX wieku. – No wiesz, a ja jej na to, że nie będę nosić tego, co wszyscy,
kurna.
- Racja, dobrze jej odpaliłaś –
zarechotała niska kobietka, w jaskrawej kurtce puchowej i zimowych butach. Jej
wielka koleżanka sapnęła aprobująco i przecisnęła się bliżej pieczywa,
teoretycznie wypiekanego na miejscu.
- Ja to się lubię jakoś wyróżnić,
nie. Mój Łukasz to mi zawsze powtarza, że to jest w modzie, tak się wyróżniać.
A nie, jak ten, no, instynkt stadny. Że wszyscy to samo.
- No właśnie.
- Ubierają to samo, jedzą to samo
i robią to samo. Co inni. Jak z reklamy.
- Ludzie to w ogóle chcą robić to
samo, co inni. Moi to na ryby chcą już jechać.
- Za zimno chyba?
- Dla mnie to w ogóle bez sensu,
tak marznąć rano, nie. – Kobietka otuliła się mocniej kurtką. - Ale wiesz, jak
to z chłopami. W zeszłym roku stary uczył syna łowić.
- A ile ma?
- Sześć lat dopiero, nie. I
jechali wczoraj koło stawów, tam wiesz, koło Milicza i syn widział i krzyczał „tata
a oni rybują” i że on też chce. Skaranie boskie.
- Z moimi to nie mogę z domu
wyjść. Starsza teraz siedzi przy komputerze, a małą wzięłam… Gdzie ty latasz i
latasz?! – Dresowa dama ryknęła nagle, budząc lekki popłoch w sklepie. Uprzejme
pytanie kierowała do kilkuletniej dziewczynki, która nieopodal siedziała na
podłodze, nie zwracając uwagi na omijających ją ludzi i z dużym
zainteresowaniem układała wieżę z jogurtów.
- Wieza się kiwa – poinformowało grzeczne
dziecko. – Chcę jogulcik. Duzo.
- Mamunia nie ma tyle pieniążków –
odpowiedziała zniecierpliwiona dama. – Ty ciągle coś chcesz, a mamunia nie ma
pieniążków.
- Zuzia miała po komuni. Wszyscy się
cieszyli i mieli komuni. To mama zlób Zuzi dlugie komunie i znowu będzie
pinionżek – ucieszyła się dziewczynka i wstała, przewracając jogurtową budowlę.
– O, wieza bam, o, rozlewało się.
- Skarbeńku, chodź do mamuni –
dama rozejrzała się niespokojnie, sprawdzając, czy ktoś widział zniszczenia w
dziale z nabiałem i słyszał szczere wyznanie dziecka – nie można zrobić
drugiej, jedna wystarczy. A ty też będziesz mieć komunię, za kilka lat, jak
podrośniesz. Teraz nie mamy pieniążków.
- Ale ja chcę telaz! Ja tez chcę!
Pinionżek jak Zuzia miała! – Mała zirytowała się i tupnęła nogą. - Duzo
pinionżek miała Zuzia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz