Zakaz palenia papierosów w barach, restauracjach, pubach i wielu innych miejscach nomen omen publicznych, wprowadzony w życie kilka lat temu, wygonił nałogowych amatorów nikotyny na zewnątrz w okolice wejść i wyjść, drzwi oraz prowizorycznie skonstruowanych palarni, ewentualnie w ramiona producentów elektronicznych wynalazków, którymi fascynuje się głównie młodzież w przedziale wiekowym zwanym pieszczotliwie gimbazą. Ów pozornie nieszkodliwy e-papieros w zamyśle miał być cudownym rozwiązaniem, bezwonnym i zaspokajającym głód nikotynowy bez negatywnych konsekwencji, ale jak to bywa z nowinkami - spór o jego wpływ na zdrowie użytkowników oraz ich otoczenia rozgorzał na dobre i trwa nadal, więc posiadacze rurek z aromatami do wdychania lądują poza lokalami, gdzie niezależnie od aktualnej pogody, niekoniecznie niepowtarzalnej, a częściej niesprzyjającej, marzną, mokną i telepią się na wietrze, oddając się grzesznemu nałogowi.
Tego dnia przedwiośnie postanowiło zawitać do Wrocławia i odwiedzić okolice Rynku, więc wiatr schował się gdzieś za miastem, wpuszczając słońce, oślepiające nieprzyzwyczajonych do takiej jasności mieszkańców i turystów. Pojawili się pierwsi uliczni artyści: mim, żongler oraz pianista w masce z głową konia i niewielkim keyboardem, wprawiający w zdumienie wyglądem oraz imitowaniem potrząsania grzywą przy co bardziej skocznych akordach.
Przy skrzyżowaniu ulic Wita Stwosza i Kuźniczej, prowadzącej w stronę Uniwersytetu Wrocławskiego, jakiś czas temu ustawiono kilka ławek, niestety dość nowoczesnych w formie i niespecjalnie wygodnych, a obecnie proszących się o czyszczenie, co kompletnie nie przeszkadzało siedzącej tam grupce młodych ludzi, którzy przysiedli, paląc papierosy i popijając napoje gazowane z puszek.
- Ta puszka Pepsi nawiązuje do tej sprzed lat – czknął postawny brunet w okularach, przypominający nieco Zbyszka Cybulskiego, podnosząc do góry puszkę napoju. – Niedawno wypuścili taką linię retro – wyraźnie smakował to ostatnie słowo, podobnie jak słodki napój. Niewykluczone, że nieco mniej rozkoszował się posmakiem dymu z elektronicznego papierosa, którym niemrawo gestykulował, od czasu do czasu puszczając niezdecydowanego dymka kątem ust. – Aż czuję, że życie mi wraca. Tylko co teraz?
Siedząca obok piękna blondynka skrzywiła się, a jasne jak słoma włosy rozsypały się, powiewając na tle czerwonego szalika. Ona dla odmiany paliła prawdziwego papierosa, choć o grubości wątłego źdźbła trawy.
- Ty jesteś dobry człowiek, tylko źle się prowadzisz – wydmuchała z dymem i dodała – takie nasze brakujące ogniwo…
Reszta grupy zaśmiała się, a postawny brunet wzruszył ramionami.
- Faktycznie, wczoraj przesadziłem z radością i dzisiaj jestem trochę… lichy.
- O której wczoraj wróciłeś?
- Nie wiem. Czy to ważne? Jesteś wierząca? – Zapytał znienacka.
- Nie wiem, czasami chyba tak, bo czuję, że Bóg się z nas śmieje. – Zgasiła niedopałek obcasem i spojrzała wyzywająco.
Teraz cała grupa patrzyła tylko na nich. Brunet chciał łyknąć pepsi i skrzywił się, bo puszka była pusta.
- Sama na to wpadłaś czy usłyszałaś w telewizji?
- No wiesz, sporo czytam. Nie siedzę ciągle na Discovery, jak Ty. Piwo, pilot, popcorn, to twoja filozofia życiowa trzy pe.
Grupka znowu się zaśmiała. Z apteki za rogiem wyszedł otyły chłopak i zbliżył się do nich. Ogolony na łyso, z kozią bródką, uśmiechnięty, wyglądał jak dobry krasnolud, który zgubił czapkę.
- Mam jakieś witaminy. Farmaceutka powiedziała, że nie ma lekarstwa na kaca. Trzeba dużo pić, zjeść aspirynę i witaminy.
- A kiedy zaczną działać?
- Dopiero jak kac minie!
Śmiech przestraszył stadko gołębi, które z furkotem skrzydeł i tumanami ulicznego kurzu wzbiły się w powietrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz