Podduszające afrykańskimi temperaturami skwarozy
słoneczne, jakie nam funduje początek wakacji, nieco namolnie, acz uroczo
przeplatane są gradobiciem oraz czyszczącą miasto, kanalizację, auta i pozornie
niewinnych przechodniów ścianą wody zwaną niegdyś letnim deszczem, wraz z
grzmotami, jakich nie powstydziłby się Zeus (zapewne ku uciesze małżonki Hery).
Kiedyś przeplatał kwiecień, a teraz czerwiec też, a co ma sobie żałować. Jak
wiadomo, nie tylko karaluchy potrafią się do wszystkiego przyzwyczaić – ludzie też.
Tak też praktykują mieszkańcy wrocławskiego city, którzy rzadko ze stoickim
spokojem, a częściej z objawami słabo tłumionej furii przyjmują na klatę
spektakularne awarie komunikacji miejskiej, korki wywołane remontami i
paraliżem głównych arterii miasta, jak również żenującą porażkę reprezentacji
kraju na mistrzostwach wiadomych, do czego jednak nie warto wracać, bo nic się
nie stało.
- Nie wiem dlaczego do tego wracasz. W kółko, ciągle,
po chuj tak wracać? Dla mnie to zamknięty temat i nie ma co tego ciągnąć. Krótka
piłka, nie to nie, nie będzie więcej żadnych kurwa telefonów! I bardzo bym
chciał kurwa wiedzieć, co ty tam z nim robiłaś, jak nie miałaś na sobie prawie
nic!
Tu publiczność (zgromadzona na przystanku autobusowym
przy placu Strzegomskim z okazji kolejnego utknięcia tramwajów w malowniczym
sznureczku) wstrzymała oddech w oczekiwaniu na ciąg dalszy oraz opis
wspomnianego prawie nic.
Wykrzyczał te słowa facet łysy jak niektóre kolana, przebywający
w zestawie urlopowym, czyli koszulce z napisem „Keep calm & keep calm”, zdecydowanie za krótkich, odsłaniających część ud spodenkach i japonkach. Był bardzo blady, jak
ktoś, kto dopiero zaczyna przygodę ze słońcem po kilku dekadach spędzonych w
krypcie. Opierał się o wiatę przystanku i bardzo głośno tłumaczył, dlaczego nie
warto już do tego wracać.
- A ja to poruszam, bo zastanawiam się, jak to
będzie, kiedy mnie znowu posmyrasz po głowie. Jego też smyrasz?! – Usiłował warknąć,
ale zamiast tego wyrwał mu się lekko zrozpaczony skowyt. Westchnął. – Jedzie coś,
może wsiądę. Nie wiem, kurwa, bo wszyscy teraz chcą…
Faktycznie, prawdę mówił i może warto mu z tej okazji
coś polać, bo wyglądał na odwodnionego. Wraz z nim do autobusu nr 132 usiłowało
wsiąść tak na oko pół miasta, co z racji gabarytów pojazdu oraz wyraźnego
defektu tegoż (nie jest z gumy), wielu osobom po prostu się nie udało.
Poirytowany i częściowo zrezygnowany tłum ruszył więc
chodnikiem w kierunku placu JP II, w podgrupach, jakie często można spotkać w
mieście, typu człowiek idący, częściowo wyprostowany, czule wpatrzony w
telefon.
Na przystanku została spora grupa ludzi. Stale
dołączali też nowi, którzy szczęśliwie wydostali się z tramwajów nadal tkwiących
w awaryjnym szeregu lub po prostu akurat skończyli pracę w pobliskim
wrocławskim Mordorze.
- Teraz to kiła i mogiła, patrz, kurwa – powiedział pryszczaty
chłopak z plecakiem, w koszulce z wizerunkiem zespołu, którego członkowie
mogliby bez charakteryzacji zagrać w ekranizacji którejś z powieści Lovecrafta.
- No, jak auto MPK stoi na torach, to wszystko chuj
strzelił. Posiedzimy tu. – Przytaknął kolega o podobnie wulkanicznej karnacji, również
ubrany w t-shirt odstraszający płeć jakąkolwiek i bojówki moro, po czym
przysiadł na murku za przystankiem. – To mówisz, że teraz jest inaczej?
- No. I teraz, bez tego, to jakbym odkrywał wszystko
na nowo. Niby znam, ale jakby mi spadły łuski z oczu. Wszystko smakuje zupełnie
inaczej.
- Lepiej?
- Kurwa, o wiele lepiej. Teraz będę musiał się jakoś
przyzwyczaić, żyć od nowa jakoś, kompletnie inaczej.
- Mówiłem ci, że to krótka piłka. Tak działa nowa
jakość. Jakbyś się przesiadł z Golfa do S-klasy, niby jedziesz, ale to inna
jazda, kurwa. Diabeł tkwi w szczegółach…
- No.
- Dobra, dość pierdolenia, chodź na następny
przystanek. Może coś się ruszy.
- Albo coś zjemy po drodze.
- O, to bardziej.
Na przystanku nadal nie ubywało ludzi, mimo że
kolejne autobusy co chwilę dzielnie pochłaniały kolejne porcje pasażerów. Zaczął
mżyć lekki deszcz, co mocno zagęściło sytuację pod wiatą rozmiarów nikczemnych,
jakby produkowano je w celu zmieszczenia tam tłumu chomików, nie kilku
osobników gatunku ludzkiego. Część społeczeństwa zrezygnowała z prób
wmanewrowania się pod dach i pozostawała na orbicie przystanku, dzielnie
wystawiając twarz i inne części ciała na coraz bardziej mżące warunki
atmosferyczne.
- Zawsze tak jest – wyjaśniła piękna dziewczyna w czerwonej
sukience i zaciągnęła się papierosem.
- Jak yyy jest? – Towarzyszący jej facet bardzo
starał się skoncentrować na słowach dziewczyny, ale kompletnie nie sprzyjały mu
okoliczności, częściowo odsłonięte przez dekolt sukienki. Wysoki, przystojny
brunet, fajnie ubrany, nerwowo przełykał ślinę i nie odrywał oczu od sylwetki z
kształtami.
- Spieszysz się, ubierasz, lecisz, a tu awaria i krótka
piłka… Nieważne. Dzisiaj to chyba pójdziemy do ciebie?
- A… Aha, no… Tak. Dobrze – ocknął się, nagle bardzo ucieszony,
po czym rzucił okiem na papierosa. – Chyba, że będziesz jeszcze dzisiaj palić.
- Może później jeszcze jednego, tak na kolację. Przed
deserem.
- A…. Aha. Tak. Dobrze… To co, idziemy?
- Kawałek możemy się przejść, ale nie za długo, bo
jak zmoknę, to będzie mi wszystko widać.
Dziewczyna zgniotła niedopałek obcasem, podczas gdy
jej towarzysz usiłował odzyskać oddech. Na szczęście udało mu się i poszli, a
mżawka w parującym latem mieście była przez chwilę odrobinę bardziej naelektryzowana
niż zwykle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz