Można pomyśleć, że świat zwariował i aby dojść do tego wniosku wcale nie trzeba
koniecznie wcześniej zapoznawać się z treścią medialnych doniesień ani
dogłębnie analizować opracowań naukowych dotyczących rzekomych, acz niezaprzeczalnie
odczuwalnych zmian klimatycznych. Wystarczy rzucić okiem niedaleko, ot, przez
okno. A tam dumnie w stylu letnim zamiast wiosennie prezentują się kwitnące
lipy, które już od końca maja postanowiły dać upust chęci prezentowania miastu
swych walorów, więc kwitną sobie, półtora miesiąca przed terminowym planem,
który, jak sama nazwa wskazuje, przyzwoitość nakazywałaby wykonać dopiero w
lipcu. Ludzki kalendarz sobie, a natura sobie, bo niezbadane są ścieżki,
prawdaż.
Zatem skwaroza w pełni, co skutkuje przepięknymi
kwiatami, relaksującymi piknikami, niestrawnością po obfitych grillach, ale też
radością z okazji owoców, bo przecież można oszaleć ze szczęścia, gdy człowiek się
wypcha truskawkami, które podobno sprzedawcy sprowadzają z drugiego końca
świata i tylko podpisują, że to nasze.
Tylko patrzeć, aż pojawią się truskawki „rzemieślnicze” lub „kraftowe”,
skoro są już takie piwa, lody i inne naganne rozrywki. Społeczeństwo świętuje
kolejne fale upałów i długie weekendy cieszącymi oko widokami, takimi jak np. dekolty
(głównie damskie, bo co do męskich, to zdania są co najmniej podzielone oraz nadal
dyskusyjną jest kwestia dlaczego owłosione biusty męskie mogą się legalnie
prezentować światu, podczas gdy powaby dam winny być zakryte).
Na szczęście są jeszcze na tym zwariowanym, nietrzymającym
się kalendarza świecie zjawiska w miarę stałe, stabilnie występujące, takie jak
na przykład beztroska i niefrasobliwe podejście do rzeczywistości, cechujące
głównie osobniki młode. Młodości, podaj mi skrzydła, chciałoby się zakrzyknąć,
gdy się stoi w korku…
Na przejściu dla pieszych przy skrzyżowaniu nieopodal
placu JP II przystanęły dwie odrobinę pogniecione, śliczne dziewczyny, stylowo
podfarbowane na siwo i różowo, z drobną ilością kolczyków tu i ówdzie oraz z
plecakami, sugerującymi młodzieńczą wędrówkę podczas długiego weekendu. Zdaje
się, że usiłowały strojami zamaskować dojrzewającą kobiecość, na szczęście bez
powodzenia, bo obcisłe t-shirty i kuse spodenki, choć wyplamione i naddarte, jednak
odsłaniały to, czego zakryć nie mogły.
- Chodzimy po tym Wrocławiu trzeci dzień…
- Czwarty. Przedwczoraj przespałaś w hostelu na kacu,
to ci się pojebało.
- Czwarty. I rzadko trafiamy dwa razy w to samo
miejsce. A może już tu byłyśmy? Kurwa, znowu jesteśmy poza zasięgiem, nic mi tu
nie łapie i nie ogarniam gdzie jestem. A ty?
- Nie wiem. Tam coś pisze, czekaj… Jana… Pawła…
- Jakiego Pawła?
- Jana. Skąd mam wiedzieć, jak jestem poza zasięgiem
w centrum miasta!
- Ale to nie może być tutaj, bo to już raz było tam.
- Chyba, że z drugiej strony, bo tam inaczej to
wygląda.
- A „20” tędy jedzie”?
- Nie wiem. A może wsiądziemy w cokolwiek i
zobaczymy?
- Bo twoje życiowe motto brzmi „na przypale albo
wcale”…
- Jedzie coś, lecimy!
Ruszyły ostro, skokiem, co zostało nagrodzone
dopędzeniem wagonu i dostaniem się do środka, przy milczącym aplauzie soczystych
spojrzeń dwóch chłopaków, którzy dopiero w tej chwili się zmaterializowali i
odkleili od wiaty na przystanku, aby w milczeniu zbadać oczami walory
oddalających się dziewczyn. Chłopcy nawet nie mrugnęli i w ogóle zaprezentowali
zero oznak życia dopóki dziewczyny były na horyzoncie, najwyraźniej dusząc w
sobie chęć natychmiastowego pognania za krągłościami, które wraz z
właścicielkami odjechały w siną dal lub w kierunku Pilczyc, jak sugerował napis
na pojeździe.
Jeden z młodzianów głęboko westchnął, nie wiedząc, że
niniejszym oddaje hołd wielkiej polskiej tradycji romantycznych uniesień, po
czym wystudiowanym gestem odgarnął prawie sarmacką grzywkę i zerknął badawczo
na kumpla, który odkleiwszy wzrok od dziewczyn, natychmiast zatopił się w
czeluściach telefonu.
- Bądź Januszem swojego losu. – Powiało sentencją, a
raczej skrótem myślowym obrazującym chwilową niemożność przekucia młodzieńczych
pragnień w czyny, co na szczęście niektórym jednostkom przechodzi z wiekiem.
- Kurwa, znowu mam nieogar poza zasięgiem… Ty,
Janusz, sam to wymyśliłeś? – Prychnięcie znad telefonu, lekko podszyte
irytacją.
- No, jakby. – Lekkie zbicie z tropu.
- To słychać… - Męska, szorstka czułość.
- Spierdalaj. – Cięta riposta.
-…bo nawet dobre. O, już łapie, no. – Czyli jednak
pakt o nieagresji i można z powrotem kontemplować kształty pobliskich
osobniczek płci wręcz przeciwnej albo bezpiecznie grzebać w telefonie. Tam
bezpieczniej, pszczoła nie użądli, tramwaj nie ucieknie ani dziewczyna nie
spojrzy śmiało i bezczelnie, aż człowieka coś wzburzy hormonalnie od gardła po
sznurówki. Wszak lato dopiero przed nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz