Na ławce tuż obok wspomnianego
placu zabaw, wypełnionego śmiechem, piskiem, wrzaskiem i rozmaitymi odgłosami
świadczącymi o pysznej zabawie, siedziało dwóch facetów, najwyraźniej ojców
dzieci bawiących się gdzieś w tym tłumie. Jeden z nich trzymał kubek z napojem,
piłkę i jakieś dziecięce wdzianko, a drugi łopatkę, wiaderko i torbę z
chrupkami.
- Dwie, trzy stówy za pokój, to
wiesz, taniocha. Krzysiuuu nie syp piaskiem, powiedziałem!
- No, nieźle. Z żarciem? Oliwier,
nie wchodź pod górę tylko zjedź jak człowiek, bo zaraz stad pójdziemy!
- Ze śniadaniem, obiady to wiesz...
I bar był długo czynny. NIE SYP!
- No, zajebiście. A słuchaj… BO
ZARAZ ZAWOŁAM MAMĘ!
- Łeb mnie napierdala, daliśmy
wczoraj czadu ze szwagrem, po całej nocy za kółkiem, myślałem że się dzisiaj
wyśpię, a tu… ZEJDŹ! Krzyś!
- Ale taniocha, to najważniejsze,
nie. A dzieci?
- Co? ZŁAŹ NATYCHMIAST, BO
ZLECISZ!
- No, byliście sami?
- A, dzieci. No, niestety dzieci też
musieliśmy wziąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz