Kontrast pomiędzy wyglądem obu
dam był uderzający.
Pierwsza z włosem rzadkim i rozwianym,
bardzo wysoka, żylasta jak Madonna od 20 lat i bardzo chuda, w szaroniebieskim,
brudnawym fartuchu roboczym (takim, jakie nosiły panie teoretycznie sprzątające
np. szkołę podstawową w czasach późnego PRL, a w praktyce pijące kawę z „wkładką”
i plotkujące w kanciapie szatniarki całymi dniami), w obuwiu zdradzającym intensywną,
wieloletnią eksploatację i głęboką niechęć do czyszczenia, z okiem jednym i
drugim pomalowanym wedle mody obowiązującej w okolicy roku 1987, z klasyczną
miotłą w dłoni, dzierżoną niczym oręż bojowy, służącą głównie do podpierania
się podczas niekończących się pogawędek.
Jej znajoma była nieco niższa, starannie
uczesana, z dyskretnym makijażem, w czerwonym płaszczu pieczołowicie
wyprasowanym i bez śladu zagniecenia, w butach czystych jak marzenia
pensjonarki, z klasyczną niewielką torebką pod pachą i parasolem w dłoni, z nieśmiałym
spojrzeniem i uprzejmym uśmiechem.
- No fiu fiu, nie poznałam! Nie
poznałam! Odstrzelona! Elegantka odchrzaniona! Fiu fiu, nie poznałam!
Słysząc ryknięcie z pełni płuc
damy w fartuchu, kobieta w czerwonym płaszczu drgnęła i przez ułamek sekundy
rozważała ucieczkę w przeciwną stronę, ale bardzo jej w tym przeszkadzał żywopłot
okalający drogę miedzy blokami oraz smycz zagradzająca trasę ewakuacji. Smycz
była trzymana z jednej strony przez staruszka w dresie, a z drugiej przez
wściekle ujadającego jamnika, który demonstrował w ten głośny sposób
nieżyczliwe uczucia wobec stada gołębi.
- Dzień dobry.
- No, no, ale elegancka,
wystrojona! Aż nie poznałam dzisiaj, nie poznałam, taka odstrzelona, płaszczyk
taki, no?
- Oj, zaraz tam, nie, zaraz
elegantka – broniła się oskarżona nieśmiało. – To stary płaszcz, córka mi
pofarbowała, żebym mogła jakoś wyglądać, wie pani. Czasem trzeba, żeby chciało
się wyjść z domu. – Westchnęła. – To tak dzisiaj tylko, w sumie sama nie wiem dlaczego.
- Ależ dzisiaj, co pani mówi,
fryzura nowa, nowa i szałowa, styl taki, jak z wielkiego świata, co też pani
tak dzisiaj? – Głośne wrzaski były dość wyczerpujące, więc dama z miotłą
wsparła się z ulgą na narzędziu zamiatającym i wyjęła z kieszeni fartucha
wymiętą paczkę papierosów. – Zapali?
- Nie, dziękuję, nie palę. Poza
tym, spieszę się, przepraszam, właściwie muszę już iść – to ostatnie prawie
wyszeptała, rozglądając się za jakimś ratunkiem.
- Taa, elegantki nie palą –
zarechotała kobieta w fartuchu, zanosząc się kaszlem godnym gruźlika. – A gdzie
się spieszy? Dzisiaj to wszyscy się gdzieś spieszą. Ja to mam tyle roboty –
zaciągnęła się głęboko i znowu rozkaszlała. – Tyle, khe, khe, roboty od rana,
no nie uwierzy, no. Ale odchrzaniona, taka elegantka odstrzelona, to pewnie
jakaś okazja, co?
Czerwony płaszcz zafurczał na
wietrze, gdy kobieta obróciła się i podniosła kołnierz. Najwyraźniej miała już
dość przesłuchania, bo w oku błysnęło jej coś na kształt odwagi.
- Bez okazji też można się
elegancko ubrać, wie pani. To każdemu dobrze robi, jak się porządnie wystroi,
umyje i uczesze. Tak od czasu do czasu. Do widzenia. – Rzuciła, odchodząc w
stronę przystanku tramwajowego.
- Do widzenia – kobieta w
fartuchu rozdziawiła usta ze zdziwienia i papieros wypadłby z ust, gdyby nie
to, że przykleił się do szminki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz