Skwerek w pobliżu sklepu
monopolowego, sporadycznie porośnięty trawą (regularnie zasilaną głównie moczem),
krzewami o kondycji gruźlika po maratonie, drobiazgowo upstrzony śmieciami, nie
różni się absolutnie niczym od takich samych skwerków na całym świecie. W
takich miejscach zawsze można spotkać stałych bywalców, chwiejących się na
wietrze w oparach procentów, prowadzących dyskusje mniej lub bardziej
bełkotliwe, w zależności od stopnia upojenia, wspomagane żywą gestykulacją,
przerywane jedynie wtedy, gdy na horyzoncie pojawi się nowy kompan biesiady lub
potencjalny dobroczyńca, który być może na odczepnego rzuci grosz lub dwa i
będzie można skoczyć po kolejne piwko lub coś mocniejszego. Rozmowy toczą się
od świtu do późnej nocy, w każdych warunkach atmosferycznych, czemu sprzyja
niewielki daszek między sklepem a skwerkiem, ale i tak należy podziwiać żelazną
konsekwencję i godną zazdrości zdrowotną wytrzymałość dyskutantów. Rozmawiają o
wszystkim: o życiu swoim i cudzym, aktualnych wydarzeniach w okolicy i na
świecie, o tym, co ich nurtuje, o problemach i radościach, o bliźnich bliższych
i dalszych. Dyskutują żywo i z zapałem, językiem barwnym i soczystym, co jakiś
czas zawieszając się w zadumie i refleksji.
- W szoku jestem, kurwa. W szoku –
zachrypiał głosem stuletniego jazzmana łysawy niski facecik w zastanawiająco czystych
butach, jaskrawo kontrastujących z resztą stroju, delikatnie rzecz ujmując,
mocno zaniedbaną. Trzymał butelkę piwa, z której co jakiś czas pociągał łyk, na
zmianę z kolegami.
- Dlaczego, Kaziu? Daj no łyka,
kurwa. – Zatroskał się przyjaciel postury niedźwiedzia w kurtce jeansowej z
kwiecistym wzorem na plecach. Z tylnej kieszeni spodni wyjął sfatygowaną paczkę
papierosów, postukał nią o dłoń. – Zapal, Kaziu.
- Dzięki, no – Kaziu zaciągnął się
dymem i rozkaszlał, a kolega troskliwie poklepał go po plecach. – W szoku, nie,
bo ta jebana woda tak szybko, nie.
- Mówwwię wwwam – nieco bełkotliwie
włączył się do rozmowy trzeci mężczyzna, oparty o drzewo, zapewne dla lepszej
perspektywy. – Żżze zzznowu kkkurwa bbędzie pow…powódź będzie, mmmówię wwwwam.
- A chuj tam, przecież już nie
pada – zdziwił się niedźwiedź. – No kurwa, bez deszczu nie ma powodzi – dodał pouczająco
i chlapnął sobie, ze smutkiem stwierdzając, że to był ostatni łyk, bo butelka
nagle opustoszała. – Kaziu, no kurwa, trzeba kupić, bo się jebane skończyło.
- W szoku jestem, kurwa, mówię,
tak szybko ta woda spadła i płynęła. A potem chuj, zniknęła, w szoku jestem,
jebana woda.
- Jjja jjjuż nnnic nnnie mmmmamm.
Niedźwiedź przeszukał kieszenie i
znalazł kilka monet.
- Pięćdziesiąt pięć, sześć,
siedem – mamrotał, przeliczając pieniądze – bez dwóch groszy, kurwa,
postarajcie się, kurwa.
- Mam pięć – oznajmił dumnie
Kaziu. – I tak kurwa, szybko, nie, ten, no, strażacy pompowali z piwnicy, bo
już na pierwszym schodzie ta woda była u nas, kurwa.
- I co, Kaziu, w piwnicy masz
wodę? Kurwa, to tam wszystko pływa, nie?
- Heeeej żegluuujżeeee
żżeglaaarzuuu całą nooockkkę pooo mmmorzu…! – Pełną piersią i nawet trafiając w
melodię zaintonował spod drzewa mamroczący. – Heeeej!
- Nie drzyj się, kurwa, Janek, bo
znowu psy wezwą i zajebią, no. Kaziu, skocz do sklepu, muszę go tu kurwa
przypilnować, bo zajebią.
- Ej, kurwa, tu jest więcej, na
dwa wystarczy – ucieszył się Kaziu. – No, jebany, mamy na dwa browary, w szoku
jestem.
- Tylko żebyśmy nie czekali,
kurwa, jak ostatnio. Już kurwa myślałem, żeś jebany do browaru pojechał po
piwo, nie.
- …caaałą nnnooockę pppooo
mmmooorzuuuu…!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz