Ulewny deszcz i grzmiąca wściekle
burza, malowniczo rzucająca piorunami, wspólnie i w porozumieniu rozgoniły tłum
ludzi z placu Gołębiego przy wrocławskim Rynku, kiedy akurat chcieli zobaczyć
paradę starych, zabytkowych samochodów. Auta wjeżdżały kolejno, jedno za drugim,
dymiąc dumnie z rur wydechowych, ludzie przesuwali się w tam i z powrotem, pstrykając
miliony fotek, niespecjalnie i niechętnie stosując się do wskazówek osób
nadzorujących imprezę („proszę się odsunąć… dalej… jeszcze dalej… bo tu będzie
stało auto, nie pan… PANI TEŻ SIĘ PRZESUNIE…”), po czym lunęło jak z cebra,
zanim wszystkie eksponaty zaparkowały na swoich miejscach. Szczęśliwcy
posiadający parasole i kurtki przeciwdeszczowe oraz kalosze, nie zostali
zmuszeni do ukrycia się przed ulewą w okolicznych bramach, ogródkach
restauracyjnych i w kawiarniach, ale mogli spokojnie zostać na miejscu, w lekko
duszących oparach paliwa. Z przyjemnością i zazdrością oglądali archaiczne
pojazdy, wśród których królowały wiekowe egzemplarze, np. amerykańskiego
Mustanga, polskiej Warszawy i niemieckich Volkswagenów, piękne, lśniące,
imponujące, pochodzące z zamierzchłych czasów, gdy ludzka ręka nie drżała przed
śmiałym projektem i design przewidywał przestrzeń wewnątrz auta nieco większą
niż dla mrówki lub trzech.
Przemoknięci nagłym oberwaniem
chmury spacerowicze pochowali się w pobliżu, licząc na zakończenie lub chociaż przerwę
w występach pokazowych burzowej aury. W ogródkach większości knajp na
wrocławskim Rynku zajęto nie tylko wszystkie stoliki i krzesła, pod wielkimi
parasolami i markizami, ale i wszelką przestrzeń między nimi. Rodziny z
dziećmi, emeryci, studenci, biznesmeni, fani motoryzacji i przypadkowi
przechodnie, przedstawiciele wszystkich warstw społecznych zjednoczyli się w
chęci uniknięcia utopienia i w poszukiwaniu wolnego miejsca na przeczekanie
ulewy.
W legendarnej kawiarni – cukierni
Witaminka wszystkie stoliki na zewnątrz były zajęte, zaś wewnątrz ustawiła się
kolejka dłuższa niż zwykle.
- W środku masakra – poinformował
łysawy okularnik, strząsając wodę z parasola. – Wszystko zajęte i kolejka do
kibla. A tu jak?
- No, jeszcze lepiej – rzuciła blondynka
w czerwonej bluzce, która zapewne żałowała, że tego dnia nie założyła sztormiaka,
tylko japonki. – Elka idzie. Ty, tamci wstają, lecimy!
Rzeczywiście, jeden ze stolików
na zewnątrz opustoszał, mimo że deszcz nadal konsekwentnie kontynuował
działalność. Okularnik i blondynka usiedli i natychmiast dołączyli do nich mokrusieńka,
bardzo drobna dziewczyna z bardzo wysokim kolegą.
- Macie miejsca, jak dobrze!
Zmokłam, kurde, no! To jest Jacek, a to wszyscy.
- Cześć, siadaj Elka, masakra, ale leje!
- Trzeba coś zamówić – okularnik wstał
i zaczął przecierać szkła – to ja idę, ciasto wezmę, chcecie coś?
- Sernik. I herbatę.
- Hm, może kawę? Ciasto sam
wybierz, tylko że ja się odchudzam, nie. A mają colę?
- Nie wiem, pewnie tak.
- O, jeszcze lepiej, to ja też.
- No, co tam u was?
- Nareszcie wynajęliśmy
mieszkanie.
- A nie mieliście mieszkania?
- Nie, tylko pokój, a teraz sami będziemy.
- O, to jeszcze lepiej. I co,
spoko jest?
- Taaa, tylko dużo sprzątania.
Jakieś brudasy tam mieszkały. Całą noc czyściłam piekarnik, a Jacek
mikrofalówkę.
- A co, sosy na ściankach, takie
sprawy, co?
- Nie – odezwał się wreszcie
wysoki Jacek, tonem grobowym. – Ktoś tam chyba kilka razy usiłował ugotować
jajko.
- O, jeszcze lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz