Na ławce na placu Solnym, z
malowniczym widokiem na Rynek, obserwując przechadzających się ludzi, siedzą
dwie damy, prawdopodobnie urodzone na początku poprzedniego stulecia, ale wszak
damom nie będziemy wypominać wieku, prawdaż. Obie wyglądają jak barwne motyle
na szarej łące, tak inne od lansu prezentowanego zazwyczaj przez
emerycki szyk i styl. Ta szczupła rozgląda się
mrużąc oczy, w przepięknym kapeluszu, butach na lekkim obcasie i sukience, z
ramionami okrytymi zwiewnym szalem, możliwe że nawet zbyt lekkim, zważywszy pogodę
dość rześką (jak na koniec sierpnia). Swobodnie ćmi papieroska w długiej
szklanej lufce, noga na nogę. Druga w szacie obszernej, skrywającej obfite
kształty, kolorowej, kojarzącej się z artystyczną bohemą, w wygodnych butach,
ze stylową laską w dłoni, w wielkich ciemnych okularach. Uczesane, zadbane, pachnące perfumami, aż miejscami nierzeczywiste, a jednak są, siedzą i zwyczajnie sobie gawędzą.
- Radzę sobie, zupełnie sama
sobie ze wszystkim radzę. Gotuję, piorę, zapisuję, żeby nie zapomnieć, jak
radziłaś.
- To dobrze – dym z papierosa
ulatuje w górę jak balonik. – Nie można ciągle liczyć na innych, bo odchodzą,
wyjeżdżają, wiesz sama dobrze, jak to jest z innymi ludźmi, moja droga.
- Masz rację. Czasem syn wpadnie,
przywozi ciężkie zakupy, ale ostatnio jak był, to mnie nie było i wyobraź
sobie, chciał mi zrobić awanturę, bo wniósł torby na piąte piętro, zamiast
najpierw zadzwonić.
- Przecież on jest po drugim
zawale, lepiej było zadzwonić. Tyle pięter.
- I tak mu właśnie powiedziałam,
Heniu, nie krzycz, bo znowu serce naruszysz. No, szkoda zdrowia, synku. Chciał
mi prawnuczkę przywieźć, ale kazałam na niedzielę lepiej, bo przecież jestem
zajęta i dziś, i jutro.
- Słusznie. Mnie też chcieli,
dwóch prawnuków, wyobrażasz to sobie? Odmówiłam, może za tydzień albo w parku w
sobotę, jutro wykluczone, a przecież ja muszę na spotkanie iść, z tym pisarzem,
w bibliotece. I proszę cię, ty nie zapomnij, kolację mamy pojutrze.
- Oczywiście, mam zanotowane, moja droga. Moja
kotka nie znosi dzieci.
- Doskonale ją rozumiem. A
dlaczego Henio krzyczał? Nie mógł tych zakupów u sąsiadów zostawić? Przecież
się znacie, tyle lat już.
- Myślał, że ja ciągle będę w
domu. Z tą nogą po operacji. A ja mu tłumaczyłam, kochanie, ja muszę wychodzić, bo oszaleję i umrę. Muszę iść między
ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz