Takie toczą się rozmowy, gdy świeci słońce nad straganami zgromadzonymi na placu Nowy Targ z okazji Jarmarku Produktów Świeżych oraz Dni Karpia, a w powietrzu zamiast spalin unosi się smakowita woń nagrzanych promieniami malin, jeżyn, ciasta z gruszką, w aromatycznym towarzystwie wędzonych wędlin, smażonego karpia i innych produktów powodujących niekontrolowany ślinotok u wszystkich w promieniu kilku metrów.
Na ławce obok małej furgonetki z kawą przysiadł młody facet o twarzy częściowo zasłoniętej okularami przeciwsłonecznymi. Widoczny fragment owej twarzy był wyraźnie zmęczony, prawdopodobnie wspomnieniami i procentami z dnia poprzedniego. Facet niemrawo popijał kofeinowe cudo, pouczając jednocześnie kogoś przez telefon o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą okazyjne stosowanie przemocy, nawet w obronie własne.
- Człowieku… Ten kolo miał ze dwa metry… Poleciałbyś do Chin, jakby cię walnął… No wiem, ale nie można tak, człowieku… Mało to było spraw, no mało? Obrona własna, a przypierdolą ci agresywne zachowanie i leżysz, człowieku… No, trzeba było spierdalać, nie było wyjścia… Nie wiem, człowieku, miałem iść do pracy, ale nie dałem rady, zabiliście mnie… Jakbyś go walnął, to zaraz psiarnia by się czepiała, mało to było spraw…
Nieco dalej, przy stoisku z wędzonymi wędlinami, dwie starsze panie delektowały się próbkami wyrobów dumnego sprzedawcy.
- …ostrzegał, że mam tylko 5 minut na przesiadkę. Specjalnie dzwonił jeszcze, upewniał się gdzieś, moja droga, jaki to cudowny człowiek.
- Ale że tak o ciebie zadbał, Geniu, to aż trudno uwierzyć.
- I walizkę mi pomógł, i zaczekał aż tam się przesiądę, to złoto, nie człowiek. Pyszności są tutaj.
- Cieszę się, że zdążyłaś. A dużo zapłaciłaś za bilet? Spróbuj tej, co za delikatny smak, naprawdę.
- Teraz tak, bo kupowałam w ostatniej chwili. Jak wtedy jechałam tym czerwonym busem, to wyszło o 13 złoty taniej.
- To spora różnica, naprawdę spora. Jechałaś tym icece?
- Tak, ale przynajmniej możemy się wreszcie spotkać, bo to całe wieki już, moja droga.
- Tylko wiesz, Gieniu, ja nie mam nic podszykowane na obiad.
- Jak to a nie zostało ci nic z niedzieli?
- Gieniu, dzisiaj mamy czwartek, chyba nie sądzisz, że trzymam obiad pięć dni. Rzadko mam gości, ale no naprawdę…
- Ojej, ty wiesz, że rzeczywiście. Bardzo cię przepraszam, moja droga, myli mi się przez ten wyjazd. Możemy coś na szybko zrobić. Ostatnio robiłam sobie taki sos do spaghetti, wiesz.
- A masz przepis?
- Nie, ale chyba sobie przypomnę. Albo zadzwonię do synowej, to mi podyktuje. Co tam było? Pomidory, cukinia, bazylia, pieprz, sól, podsmażyłam sobie…
Tuż obok, popukując w dynię i oglądając maliny, młoda, dość jaskrawo odziana dziewczyna, mocno zdenerwowanym tonem syczała do telefonu.
- Nigdzie nie pojedziemy, jak dalej będziesz mnie tak traktować. Nigdzie. Latam, od rana latam, myślałam, że to załatwione, teraz na ostatnia chwilę, wiesz. Tak się nie robi. Nie, sama sobie spakuję, odczep się od mojej walizki. Kupię euro, na Świdnickiej albo tam w tym drugim i wracam, a ty się zastanów, jak mnie traktujesz. Po cztery i dziewiętnaście, bo spadło. Weszłam przed wyjściem i sprawdziłam, masz mnie za idiotkę? Trzeba sprawdzić, porównać. Ty lepiej idź się uczesz, bo naprawdę mam już dość. Potem się spakujemy. Mamo, weź już przestań, ostatni raz z tobą jadę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz