środa, 10 września 2014

odc.91.: DAWAJ SIEDEM


Cała trybuna główna darła się z całej siły, wrzeszczała i tupała, aż drżała ziemia i napoje podrygiwały w kubkach. Właśnie dobiegała końca prestiżowa gonitwa na torze wyścigowym w Dniu Wielkiej Wrocławskiej na Partynicach i emocje sięgnęły granic możliwości, a rozpędzone konie mety.
- Dawaaaaaj! Dawaaaaaj siedem! – Krzyczał facet o wyglądzie pluszowego misia. Podobnej treści okrzyki wydawali z siebie prawie wszyscy zgromadzeni tego dnia na wyścigach konnych, w piękne, słoneczne, przedburzowe niedzielne popołudnie. Treść komunikatów wywrzaskiwanych przez publiczność różniła się od siebie właściwie jedynie numerem dopingowanego konia, ewentualnie jego imieniem lub nazwiskiem dżokeja.
Przy stoliku w budynku głównym nieopodal kas stał starszy pan w szortach i klapkach, rozemocjonowany, postukując długopisem w program gonitw i instruując otoczenie, jak należy obstawiać.
- W trzeciej zagrałem piątkę w kółko, Zuziu, majątek wydałem, majątek! Proszę państwa, to dzień fuksów, wszystko się może zdarzyć.
- Dziadku, a co to w kółko? – Usiłowała się dowiedzieć nastoletnia wnuczka, ale staruszek był zbyt zajęty, by udzielać wyjaśnień.
- Jak wygram, to miliony. Miliony! Albo chociaż porządek w czwartej, tam tylko fuks przyjdzie, Zuziu… Czekaj, a może tu jeszcze trzeba się przyjrzeć temu czeskiemu… Idziemy na paddock, Zuziu! – Wnuczka chętnie podążyła za dziadkiem na plac przez budynkiem głównym, by obejrzeć prezentację koni przed kolejną gonitwą.
Przed trybuną boczną, oddaloną od głównej na tyle, by móc odpocząć od ryku tłumu, a jednocześnie na tyle blisko toru, żeby mieć dobry widok na wynik wyścigu, na jedynej ławce z oparciem zasiadło starsze małżeństwo. Obok ławki wbili w ziemię złożony parasol, niniejszym zaznaczając teren, by nikomu nie przyszło do głowy siadać tuż obok.
- Co masz w szóstej? – Kobieta zdjęła kapelusz i zerknęła w program wyścigów. – Duchota, chyba idzie burza.
- Bzdury, jaka burza. – Małżonek rozpiął koszulę, ukazując światu blady tors, pokryty siwym puchem. - Szósta to ostatnia? Nie pamiętam.
- Nie, będzie jeszcze siódma. Mógłbyś się skupić na chwilę i popatrzeć tutaj, jak pytam. Co masz?
- Nie wiem. W torbie jest mój program, zobacz sobie.
Kobieta zanurkowała do przepastnej torby, mamrocząc coś pod nosem, a mężczyzna wyciągnął się wygodnie na ławce.
- Na placu rano jabłka mieli po trzy, a w Auchan złotówkę taniej.
- Uhm?
- Niby Putin pozakładał te blokady, niby wojna jest i w ogóle, a tu patrz. Taka różnica i nikt się nie wycofuje, tylko na chwilę.
- Gdzie? – Kobieta oderwała się od typowania wygranego konia w szóstej gonitwie. – Którego wycofali?
- Nie wiem, nie mówię o wyścigach, opętało cię, jak zwykle. Idź do kasy, tam wywieszają wycofane. Mówię o cenach owoców.
- Acha. Porządek i trójkę, jak myślisz? Bogdan radził te czeskie grać?
- O, ciekawe jakie oni mają ceny jabłek. Pewnie też mają w dupie blokady Putina. A maliny? Patrioci zasrani. Na chwilę obniżyli, jak telewizja mówiła, że polskie owoce ratujemy, a teraz na placach drożyzna.
- No patrz, zagadałeś mnie, a tu za pięć minut startują, to ja lecę grać. Daj program, tobie też zagram.
- Ja już zagrałem jak byłaś w toalecie. Dynia też była droższa na placu niż w Auchan, patrioci. Siódemkę mi zagraj, bo zapomniałem, a Bogdan mówił. Albo ósemkę, chyba że wycofali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz