W samym centrum niedzieli, dostojnie słonecznej i owianej rześką mieszanką dyskretnych spalin i jesiennego tlenu, na przystanek przy pl. Jana Pawła II wsunął się tramwaj. Wewnątrz prawie pusto, jak to zwykle bywa koło południa w wolny dzień, pasażerów chętnych do zajęcia miejsc też jak na lekarstwo, a mimo to dwóch facetów stłoczyło się wspólnie na siedzeniu, które przy najszczerszych chęciach trudno nazwać podwójnym. Jeden w jasnym dresie, łysy, wymięty na twarzy zabarwionej szaro przedwczorajszym zarostem, drugi w czarnej czapce z daszkiem i logo NY, w ciemnych spodniach i ciemnej bluzie.
- Coś się tak tu upchnął? – Zapytał ciemny i mimo wyraźnej dezaprobaty i dziesiątki wolnych siedzeń w pojeździe, solidarnie zajął miejsce obok kolegi. Oznaczało to balansowanie na jednym półdupku i solidne wspieranie się na nodze przy ostrzejszych zakrętach.
- A, bo to wiesz, jakoś tak. – Jasny spojrzał przez okno. - Blisko drzwi.
- Ale to specjalne miejsce, dla kobiety w ciąży albo z dzieckiem – wyjaśnił ciemny pouczająco. – Albo dla kogoś strasznie grubego.
- To musiałby być straszny grubas, stary.
- Miałem kiedyś takiego szefa. Ważył ponad 300 funtów.
- Coś ty.
- No. To będzie gdzieś ze 160 kilo, nie. Pierdolony grubas, taki był wielki, o taaaki – ciemny zademonstrował długością rozstawionych rąk szerokość byłego przełożonego.
- O jaaa.
- Mówię ci, grubas był taki spasiony, nie. Takie miał tu na brzuchu, wiesz, cipę tu taką miał na brzuchu z tych, wiesz, no z fałd.
- Nie, no stary – jasny zaczął rechotać.
- I na dodatek był pedałem, czujesz? Nie dość, że taki gruby, to jeszcze pedał. Miałem też takiego ziomka, co mu dawał, wiesz, za kasę.
- Kurwa, stary, to obleśne!
- Mówię ci, mnie też pytał, ale mu powiedziałem, żeby spierdalał. A ten mój kumpel to był taka wiesz, męska prostytutka. Za kasę mu robili, nie.
- Nie mógłbym tak, człowieku.
- Ja też nie, ale go woziłem do tych jego, wiesz, do klientów. Szybko się nauczyli, że piję drinka, płacą mi i spadam, czekam gdzieś tam blisko na niego. Żeby się nie bał.
- A ty się nie bałeś? – Jasny spojrzał na kolegę z wyraźnym podziwem.
- A coś ty, miałem moją ulubioną czterdziestkę piątkę. W Stanach jest tak, że nie musisz mieć, o tu – ciemny pokazał na wątłe miejsca na bicepsy – tylko wystarczy mieć broń, nie. Siedmiostrzałowa, zajebista, człowieku.
- No coś ty – jasny otworzył usta i tak zastygł.
- Dbałem o nią – ciemny się rozmarzył – mała, ale wygodna. Taka o, mieściła się w kieszeni, a oni wiedzieli, że mam i to wystarczyło. Lubiłem też, ale wiesz, to już większe i rozpierdala wszystkie kamizelki, Magnum, 357. Jebane, wiesz co to jest Magnum? Ma więcej prochu i wali z całej siły.
- Wszystkie kamizelki?
- No, ma specjalną trójkątną lufę, jak w „Matrix”, tam jak celowali, to było widać, pamiętasz?
- Acha, jak w „Pulp Fiction”?
- Ja pamiętam, człowieku, że w „Matrix” to było, charakterystyczna trójkątna lufa. Pokażę ci, zobacz, wyobraź sobie, że tu, odtąd, masz lufę…
Nachylili się obaj, a ciemny rysował palcem w powietrzu i na oparciu siedzenia przed nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz