Wydawać by się mogło, że do pełnego pasażerów autobusu linii 612 nie zmieści się już nawet maleńka polna mysz, ale jakimś tajemniczym sposobem, którego kulisy znają tylko doświadczeni i zaprawieni w komunikacyjnych bojach mieszkańcy city, na kolejnych przystankach następne porcje jednostek ludzkich pakowały się do pojazdu i upychały wewnątrz. Zamknięte okna i klimatyzacja istniejąca wyłącznie w prasowych doniesieniach wspomogły zaduch wywoływany przez zapachy dziesiątek perfum, dezodorantów i wszystkiego tego, czym przed południem wonieje społeczeństwo upchnięte i przygniecione. Przekrój wiekowy pasażerów oscylował między wiekiem emerytalnym, a studenckim, jako że autobus zmierzał w kierunku wielgachnego szpitala, będącego jednocześnie ośrodkiem, w którym adepci sztuk medycznych pobierają nauki na ledwo żywych przykładach.
Gdyby któryś z pasażerów chciał powiedzieć choć słowo, musiałby przebić się wokalnie przez szum silnika, gwar głosów współtowarzyszy komunikacyjnej niedoli i ogólny szum, normalny o tej porze w city. Na tym tle wyróżniał się przedstawiciel pozornie wymarłego gatunku: facet w wieku około trzydziestu kilku lat, odziany w dres i sportowe buty, z pozłacanym łańcuchem, figlarnie błyskającym zza kołnierza i włosami zaczesanymi do tyłu, żywcem wyjęty z filmów o wiejskich mafiosach z lat 80. i 90. XX wieku. Facet chrypiał do telefonu tonem pełnym rozgoryczenia, z kontrastującą domieszką wyższości wywołanej doświadczeniem zdobywanym latami, w trudzie i znoju. Kiedyś, to były czasy.
- …taaa. Powiedział, że pierwszego rzucił pracę, ale się nie martwi. Bo od razu rozniósł CV i ma same pozytywne, nie, odpowiedzi. Że ma inne opcje i możliwości, nie musi u nas robić, ale chciałby tutaj i że dużo umie, nie. Pytał o pieniądze, czy duże są, czy małe, nie, to ja mu powiedziałem, że z tobą będzie o tym rozmawiał, a ja go muszę sprawdzić, podstawy, nie, sprawdzić co umie. No bo mówił, że dużo. Nie wiem, czemu rzucił robotę, nie mówił, co mnie to, nie, może to jego wywalili, sam wiesz, że różnie to, nie. Sam byś go zapytał, jakbyś chciał, jasne, nie moja rozczochrana, nie. To ja mu mówię, przyjdź jutro rano, a on, że od razu może zacząć, gajerek zrzucił i fartuch mu dać, no dobra. Myślę, podstawy sprawdzimy, nie. Pokazałem mu, gdzie ma robić, mięso, wszystko, nie. I mówię, jak do człowieka. Mówię, nie ruszaj tego, za nic nie ruszaj. Te palniki nie mają tu regulacji i muszą działać na full, bo jak ruszysz tym pokrętłem, to zgaśnie i dupa będzie, a nie mięso. Miał zrobić schabowe, przecież to są podstawy, nie. No właśnie, nie dałem mu nic trudnego, nie mógł spierdolić, nie, to podstawy. Wchodzę tam i patrzę, a mięso nierozklepane, na patelni zimny tłuszcz i wszystko nasiąka. Koleś stoi i myśli, a ja od razu widzę, że kręcił kurkami. Włączyłem, rozklepałem, obsmażyłem, ale i tak tłuszczem ciekło. Podstawy leżą, nie. Mówił, że nie słyszał jak mówiłem o tych palnikach i że wcześniej to on gotował w normalnej kuchni. Ja nie wiem czy on coś umie, człowieku, ale schabowego nie zrobił, nie.
U-wiel-biam ten jubileuszowy odcinek!
OdpowiedzUsuńJako dzieciak często tego "nie" nadużywałam :).
:) Czego konkretnie - schabowego? :)
Usuń