- … już raz miałyśmy otwarte w
niedzielę, przed tamtymi świętami. I w następną też będziemy mieć.
- I co? Przyszło dużo ludzi? To
za żółte, nie chcę wyglądać jak beza.
- Bezy są białe, ale to chyba
rzeczywiście nie jest twój kolor. W niedzielę to pewnie tłumy?
- Cztery osoby, nie przesadzam,
cztery osoby od 10 do 14. A ta błękitna? Pasuje do oczu, a tam chyba mamy taką
spódnicę…
- Do niebieskiej nie mam butów.
Cztery czyli to jedna na godzinę, mało.
- A może taki elegancki, tutaj,
patrz, garnitur damski masz, to będziesz wyglądać, jak ta, no…
- Raz na rok chyba mogę założyć
sukienkę, no coś ty mi tu z tymi spodniami!
- Jak pani idzie na tańce, to
sukienka lepsza, mąż oka nie oderwie od pani. Tak, cztery to właśnie było mało
i kompletnie bez sensu, bo nie było żadnej promocji. A było nas tu trzy i tylko
strata czasu, bo zarabiamy jak ludzie są, przychodzą i kupują. A co mieli w
niedzielę u nas kupować, jak wtedy wszyscy siedzą po galeriach.
- Albo na Świebodzkim. No tak,
jakby była promocja…
- No właśnie! Ale wie pani, ja tu
nie rządzę, ja tu nie mam nic do gadania… A może coś takiego, wie pani, jak
tutaj, tylko coś na szyję dobrać i torebkę?
Między wieszakami z ciuchami,
pudłami z torebkami i kontenerami z odzieżą dziecięcą toczyła się rozmowa
prowadzona teoretycznie szeptem, wzbogacanym okrzykami nacechowanymi emocjami o
różnym zabarwieniu. Zapewne miała to być dyskretna pogawędka, ale rozmówczynie
były tak bardzo zaangażowane w temat, że było je słychać w całym szmateksie, mimo
wszechobecnego radia, które uparcie chrypiło „Bo do tanga trzeba dwojga…”, a
następnie zadeklarowało rzewnie „All I want for Christmas is you”.
- Nawet niezła, ale czy ja w to
wejdę?
- Na mnie to chyba nawet za duże,
ale dla ciebie będzie seksi…
Dwie klientki po 60-tce i
podążająca za nimi krok w krok pracownica lumpeksu krążyły wśród bluzek,
spodni, sukienek, spódnic oraz swetrów. Oglądały, mierzyły i przykładały do
siebie nawzajem kolejne sztuki garderoby, komentowały która w czym lepiej
wygląda oraz dlaczego niekoniecznie akurat w tym.
- Cudeńko – mlasnęła sprzedawczyni
ze smakiem – elegancja, że proszę siadać.
Czarna wieczorowa sukienka, z
dyskretnym wzorkiem wyszytym złotą nicią wzdłuż talii oraz z lekko zakrytymi
ramionami, długość wytworna nad kolano, dodatkowo z rozsądnym dekoltem, który
nie pokaże nic kompromitującego, ale zasugeruje odpowiednią dawkę inspiracji
dla męskiej wyobraźni, stała się nagle obiektem pożądania trzech pań. Każda z
zainteresowanych dam posiadała inne gabaryty: ekspedientka była tuszy
umiarkowanej i nikczemnego wzrostu, jedna z klientek szczupła i wysoka jak z
drużyny koszykarskiej, zaś druga nieco niższa, ale niestety kompletny brak
talii natura wynagrodziła jej barczystymi ramionami, co zapewne utrudniało
dobranie kobiecej garderoby.
Stanęły koło przebieralni przed
lustrem, wręczając sobie nawzajem sukienkę.
- Uwielbiam czarny kolor.
- A nie za smutny?
- Coś ty, elegancki, wyszczupla,
nie czepiaj się.
- Dwa razy więcej potrzebuję
tutaj z boku, nie zmieszczę się. Pęknie mi to.
- Nic ci nie pęknie, przymierz.
Mnie nawet nie zakryje tyłka. Z tyłu będę goła, no żal, ale nie będę świecić.
- A panie na Sylwestra idą, tak?
No to musi być elegancko!
- Tyle lat siedziałam w domu z
dziećmi, a potem z wnukami, lata całe. No to w tym roku powiedziałam mężowi,
kanapę i telewizor masz codziennie, a ja chcę iść na tańce zanim umrę.
- I co?
- Zgodził się, bo nie lubi, jak
tańczę z kimś innym.
- O, szczęściara z pani, taki mąż
to skarb.
- Ale jak ja w tym będę wyglądać?
Jak świnka Piggy!
- Ona akurat wyglądała, no wiesz,
super, nie. Naprawdę. Przymierz, no.
- Tak, koleżanka ma rację. No to
może pani przymierzy i zobaczymy? Dobierzemy szal i tutaj, o, będzie lepiej…
- Będą się śmiali, że stara baba,
a się przebrała jak świnka! No dobra, ale zobaczycie, że nawet w to nie wejdę
albo pęknie…
- Nikt się nie będzie śmiał. Będą
zazdrościć, bo masz nogi jak trzydzieści lat temu, kobieto.
- Tak, ja już zazdroszczę, bo
mnie to stary zabiera na Sylwestra do dużego pokoju i jeszcze kolację muszę
zrobić. Nikt mnie na tańce nie zabiera. A pani też idzie z koleżanką?
- Miałam iść z mężem na rynek,
ale teraz się boję. Wczoraj mi torebkę ukradli, w tramwaju, wie pani. To chyba
pójdziemy z nimi, w restauracji chyba będzie bezpieczniej niż w takim tłumie.
- No co też pani mówi! Teraz to
człowiek się musi pilnować, na każdym kroku… A tu mamy nową dostawę torebek
właśnie dzisiaj przywieźli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz