czwartek, 1 stycznia 2015

odc.118.: W PIONIE


Osiedlowy sklep monopolowy pękał w szwach mimo przepołudniowej pory. Od rana wewnątrz i na zewnątrz przybytku pełnego dóbr wszelakich i szkodliwych w nadmiarze błąkali się potencjalni klienci, którzy z różnych przyczyn postanowili zaopatrzyć się w trunki, słodycze i przekąski tuż przed zamknięciem sklepu, co w Sylwestra miało nastąpić zdecydowanie wcześniej niż zwykle. Miejscem pełnym procentów i nie tylko rządziły dwie ekspedientki. Jedna, wysoka jak Sky Tower, krzątała się po zapleczu, nosząc skrzynki i kartony z towarem, zaś druga, mniejsza o 2/3, ale niemalże dorównująca koleżance obwodem, ze służbowo odętą miną obsługiwała klientów.
- Tych czekoladek z maczkiem proszę, taką rozsądną garść albo dwie…
- Tyle? – Srogie spojrzenie sprzedawczyni o posturze hobbita sugerowało, że tyle wystarczy. Bo tak.
- Jeszcze proszę dodać drugie tyle, teraz jest kilka dni wolnego, to moi i tak zjedzą.
Sprzedawczyni fuknęła niczym kotka na gorącym, blaszanym dachu i z lekką niechęcią wróciła do lodówki z czekoladkami. Przysunęła sobie mały taboret i wspięła się na wyżyny, by sięgnąć po drugą porcję maczków.
- Ale chyba nie na raz? – Wielka postać w fartuchu z reklamą dolnośląskiego piwa wychyliła się zza wieży ze skrzynek z butelkami po piwie. Klientka odpowiedziała uśmiechem.
- Pewnie, że nie. Nie dam im wszystkiego dzisiaj, ale wolę mieć zapas.
- Racja, trzeba mieć jakieś argumenty w zanadrzu. – Monumentalna sylwetka uśmiechniętej sprzedawczyni rozjaśniła wnętrze sklepu, gdy zbliżyła się do lady.
- O, panie Waldemarze, dawno pana u nas nie było!
Spojrzała na kolejnego klienta, który chwiał się nieco, gustownie ozdobiony kilkudniowym zarostem i wielotygodniowym niepraniem odzieży wierzchniej. Wyraźnie zaznaczał teren intensywną wonią, przez co pozostali klienci starali się trzymać w rozsądnej odległości, gwarantującej pewien komfort psychiczny oraz zapachowy.
- W Biedronce podrożało? – Rozległo się z nutką kpiny za lodówką z czekoladkami, gdzie ukryła się niższa z ekspedientek, żując coś ze smakiem.
- E, niee – grzecznie zaprzeczył pan Waldemar głosem ochrypłym i noszącym ślady wieloletniego użytkowania tytoniu. – Córka przyjechała na święta. Ciągle mi czegoś zabrania. Tato, ty nie pij, mówi. I co ja mam zrobić, pani kochana?
- Ech, te dzieci – westchnęła lodówka, mlaskając i szeleszcząc papierkami po czekoladkach. – Sztorcują nas nieustannie.
- Najpierw mówi, że tato, ty się do pionu trzymaj, pierwsze do świąt, potem, że zaraz Nowy Rok będzie, mówi. Do pionu, tato. I żebym cię tu pod bramą nie widziała. Ani pod sklepem, mówi.
- To co podać, panie Waldemarze?
- Nie wiem, coś na szybko dzisiaj, bo zaraz muszę do domu. Ćwiartkę „Żołądkowej” i dwie „Perły”…
- A córka długo zostaje? – Spytała współczująco gabarytowo imponująca sprzedawczyni, poprawiając jednocześnie służbowy fartuch, który niesfornie podwijał się w okolicy brzucha.
- Za kilka dni jedzie. Nic mi nie wolno – poskarżył się pan Waldemar.
- Ech, te dzieci – niewysoka, acz okrągła ekspedientka wyszła zza lodówki i kolejny raz westchnęła, przy okazji pokazując ślady po czekoladzie na zębach. – Jak ja lubię te słodkie, no i co poradzę. A syn też mi mówi, mamo, a tego nie wolno, a tamtego lekarz zabronił. I co nam z życia zostało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz