W osiedlowym salonie fryzjerskim (niepozornym
na pierwszy rzut oka, bo wtopionym między sklep spożywczy i punkt oferujący
kasy fiskalne), szalenie popularnym w okolicy, codziennie prężnie działa wielogłosowy
chór damski. Obsada zmienia się tam każdego dnia, rotacyjnie, według
harmonogramu, a cały skład klientek wytrwale trenuje konwersowanie
synchroniczne. Objawia się to prowadzeniem rozmów wielowątkowych, z kilkoma
osobami jednocześnie, odpowiadaniem na pytania bez szczególnego przywiązania do
konkretnej kolejności, za to z wieloma dygresjami, opisem skojarzeń, odczuć
oraz przemyśleń własnych i cudzych, zasłyszanych od bliższych lub dalszych
znajomych, a czasem i nieznajomych. Właściwie wszystko jedno… Zupełnie obce
sobie lub znające się tylko z widzenia przedstawicielki płci pięknej, po
przekroczeniu progu salonu fryzjerskiego, porzucają opory w dzieleniu się
najskrytszymi sekretami i rywalizują w arcytrudnej dyscyplinie, jaką jest
mówienie o obawach, lękach, marzeniach i wymianie plotek, chociaż oczywiście
żadna z nich za skarby świata nie przyznałaby się do obmawiania bliźnich. Takie
miejsca działają kojąco i zapewniają poczucie bezpieczeństwa, niemalże jak azyl
dla uchodźcy, gdy oprócz zabiegów upiększających ciało, np. w postaci maseczki
pielęgnującej, nowej fryzury i kunsztownego manicure można choć na moment
uzdrowić zmęczoną duszę, zrzucając nadmiar słów z głowy. A tego właśnie
potrzebuje prawdziwa kobieta - a kto wie, czy nie bardziej niż wspomnianego
manicure - odrobiny luzu w głowie, by nowe myśli, frazy i słowa miały gdzie
powstawać. Inaczej wybuchnie, jak wulkan na Islandii.
Pewnego styczniowego, wyjątkowo
ciepłego (plus 11!) i słonecznego dnia, okazało się, że kondycja włosów jednej
z klientek budzi spore zastrzeżenia, a nawet obawy.
- Suche są, wie pani, kurczę.
Widzę tu tendencję do wypadania i bardzo suche, to ja tu pani coś chyba
zastosuję, kurczę – fryzjerka o posturze 9-latki, w służbowym fioletowym
fartuszku troskliwie przyglądała się włosom klientki, oglądając wątłe końcówki
pod światło. – A jak się pani odżywia? Może, kurczę blade, jakieś witaminy?
Kobieta siedząca przed lustrem
spojrzała na fryzjerkę ze strachem, jakby ta informowała co najmniej o zbliżającej
się zagładzie cywilizacji.
- Witaminy? No, też. No,
normalnie – odparła nieco płaczliwie – odżywiam się. Sery jem. I jajka. I
owoce, marchewki też jem. I mięso jem.
- Te tutaj, co się kupuje, a co
by daleko szukać, tu obok, o, to sztuczne – rzuciła lekceważąco starsza pani,
siedząca na kanapie przy oknie, ze sreberkami folii aluminiowej na głowie,
skrywającymi dojrzewającą farbę. – Trucizny i antybiotyki, mówię pani.
- I dlatego ma pani suche takie,
kurczę, truje się pani. Ja to tylko wiejskie biorę, od teściowej mojej siostry –
pouczająco dodała fryzjerka. W tym momencie drzwi do zakładu otworzyły się i do
środka energicznie wkroczyła kobieta obwieszona torbami i pakunkami. Fryzjerka
obejrzała się i spytała ze zdziwieniem – Zuźka, a co ty taka zgrzana, goni cię
ktoś?
- Dobiją mnie te wyprzedaże! –
Zakrzyknęła nowo przybyła dość dramatycznie i osunęła się na kanapę obok
starszej pani z farbą.
Fryzjerka odłożyła na chwilę
nożyczki i odsunęła kotarę oddzielającą część socjalną saloniku od oficjalnej. –
Jadziaaa, kurczę, zrób kawę dla Zuźki, bo padła nam tutaj!
Z zaplecza rozległo się pytające mamrotanie.
- Z mlekiem. Mnie też zrób,
ciśnienie dzisiaj takie, że zasypiam na stojąco. I dla klientek zrób, kurczę.
- Dzięki, kochana jesteś. Mąż
zwariuje, jak mu to pokażę, kartę mi zabierze albo co. Chyba zostawię coś u
ciebie, bo mu ciśnienie skoczy.
- Stać go, to niech wie, że żona
tanio kupuje. Tylko to ciśnienie, kurczę.
- Ma za wysokie, ale nie bierze
leków, bo mówi, że na życie nie ma lekarstwa.
- Doskonale go rozumiem! Ech też
z nerw wyszłam, jak mnie dzisiaj rano ciśnienie sąsiadka podniosła – Jadzia wyjrzała
z zaplecza – wymądrzała się znowu, znaczy się. Całe Psie Pole ją słyszało,
wredny babsztyl!
- To ty, kurczę, kawy nie
potrzebujesz?
- A, napiję się, bo potem o
trzynastej robię klientce masaż, to muszę mieć energię. Ale wiesz, wkurzyłam
się, bo baba mi mówi, jak mam dziecko wychowywać.
- Takie to, wie pani, najgorsze –
staruszka ze sreberkami pokręciła głową – człowiek chce, czy nie chce, z butami
wejdą w życie.
- Niech se poradnik napisze, to
kurczę, chociaż zarobi.
- O, to dobre.
- Zuźka, tylko na paznokcie
dzisiaj poczekasz, bo Kaśka się spóźni.
- Spoko, są korki, pewnie
utknęła, co?
- Nie, też poleciała na
wyprzedaże. Zwariować z wami można. Mnie tak nie stać na latanie, kurczę, po
sklepach, ja tu pracuję. - Fryzjerka łypnęła surowo na koleżankę i wróciła do
klientki z suchymi włosami.
- Na takie suche, kurczę, to ja
tu nałożę odżywkę i pani chwilę z tym posiedzi. A paznokcie jak? Łamią się?
- Łamią – wstydliwie wyznała
klientka, która najwyraźniej pragnęła zapaść się pod ziemię ze wstydu. Schowała
dłonie pod pelerynę.
- Kaśce powiem i też nałoży
odżywkę. Z lnem taką ma, no rewelacja, kurczę.
- U nas i tak jeszcze nie jest
tak źle z tym mięsem – oceniła starsza pani.
– To znaczy, kurczę blade, lepiej
kupować wiejskie, a nie te sztuczne, co tu pani kupuje. Teściowa siostry ma
kury i kaczki, jajka. Te ze sklepu to chemia i bez smaku, kurczę.
- Z żółtym żółtkiem, nie z
pomarańczowym?
- No pewnie, kurczę.
- Ale ja…
- Nie ma się pani co tłumaczyć,
każdy chce kupić taniej – bezlitośnie przerwała starsza pani kiwając głową ze
sreberkami. – Córka mieszka pod Berlinem, za pracą pojechali, wie pani. I teraz
mi płacze, mamo, po co myśmy tu przyjechali.
- Tak drogo, kurczę?
- Drogo, oczywiście, no to chodzą
do tych tanich sklepów, jak to u nas ludzie robią, te wszystkie teska, aldi, te
niemieckie, wie pani. I jej córeczka, dwa latka, a od tych chemicznych świństw
piersi jej rosną! Lekarz im powiedział, że to od tego, bo kupują niezdrowe
jedzenie, toż to chemia sama. Chcieli tanie kupować, to teraz mają, wie pani,
same kłopoty.
- Tak, kurczę, słyszałam o tym.
Córka mojej kuzynki, mieszkają na Nowym Dworze, kurczę, ma 10 lat i już okres
dostała. Ja myślę, że to przez te kurczaki, kurczę blade. I te marchewki,
wszystkie są równe. Takie same, kurczę.
- Tam już się ludzie uczą, że jak
kupują tanio, to jakość gorsza. A u nas myślą, że tanio to jakaś super hiper
okazja i się potem dziwią, że chorują.
- Zuźka, nie każdego stać na delikatesy,
kurczę blade.
- Jakbym miała teściową na wsi,
to nie kupowałabym w delikatesach, jeszcze nie zwariowałam!
- A wie pani, z tymi marchewkami,
to czytałam taki artykuł ostatnio, że je tak projektują, bo te nierówne się nie podobały.
- Bo kurczę, zapomnieli, jak
jedzenie wygląda. Jadzia, co z tą kawą? Ziewam i ziewam, kurczę.
- Zaraz się zagotuje woda, to
przyniosę. – Jadzia wyraźnie chciała włączyć się do dyskusji, bo nie schowała się tym razem na zapleczu. - Zapomnieli, masz rację, nawet wczoraj kupowałam w warzywniaku
miód, to jakiś facet się dziwił, że kupuję taki z pasieki, scukrzony. Że on
takiego nie kupi, bo to zepsute…
- Pewnie mu ciśnienie skoczyło, jak mojemu mężowi. Byle powód i skacze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz