- Tłumaczę pani. TAK. Ci oszuści,
którzy wysyłają te maile, nie wiedzą, że pani ma konto w naszym banku. I nie
znają pani ani pani męża. NA PEWNO. Proszę pani, już pani tłumaczyłam – w głosie
pracownicy banku dało się wyczuć leciuteńką nutkę zniecierpliwienia, pokrytą
fasadą profesjonalnej uprzejmości – oni te maile wysyłają do różnych ludzi, jak
popadnie, tam gdzie mają adres… Nie, nie pani domowy adres, mailowy adres…
Mimo, że rozmowa była prowadzona
w kącie sali, za przepierzeniem dzielącym niewielkich rozmiarów przestrzeń
osiedlowej filii banku na dwie części (jedną z trzema stanowiskami obsługi oraz
drugą, służącą zapewne jako zaplecze socjalne dla pracowników lub jako sejf na
grubą kasę), i tak wszyscy zgromadzeni słyszeli każde słowo. Pracownica banku
usiłowała zachować spokój, klienci w kolejce również. Takich starań nie
podejmowała zapewne osoba, której kolejny raz tłumaczono, że nie powinna klikać
w linki w mailach od nieznanych sobie nadawców i że bank nie próbuje jej
oszukać.
- Bardzo dziękujemy pani za to
zgłoszenie telefoniczne, od rana mieliśmy już kilka takich telefonów, tak –
pracownicy banku wyrwało się krótkie, nieco sarkastycznie zabarwione
westchnienie. – Zapewniam panią, że dokładamy wszelkich starań, żeby każda
osoba…
Osoba najwyraźniej poczuła się zapewniona,
bo zakończyła rozmowę i pracownica banku z ulgą odłożyła słuchawkę, wyszła zza
przepierzenia i spojrzała z rezygnacją na kolejkę.
- No dobrze. Zapraszam, kto z
państwa następny?
- Ja, teraz ja – dumnie oznajmiła
jaskrawo odziana młoda dziewczyna, której poszczególne części garderoby
najwyraźniej brały udział w konkursie na najbardziej żarówiaste ubranie roku.
- Acha, proszę usiąść, ja tylko
na moment podejdę do kierowniczki – pracownica podreptała jak gejsza, w ograniczającej ruchy nóg za wąskiej spódnicy
służbowej do stanowiska obok.
- No co tam? – Mruknęła kierowniczka
scenicznym szeptem. – Ja tu teraz mam pana przecież, z tymi nieszczęsnymi
ratami. – Siedzący przy jej stanowisku facet z czerwoną twarzą nadął się i
przez chwilę wyglądał, jakby miał za moment zagulgotać jak indyk.
- Proszę pani – stwierdził, mimo
wszystko bez gulgotania, choć nadal miał barwę buraka – to nie moja wina, ze
mnie złodziejsko naciągnęliście na kredyt!
- Spokojnie, proszę pana,
przecież widzi pan, że pracujemy nad tym. No, Helcia, co tam masz?
- Dzwonią od rana i tu też trzy
osoby już były z tymi mailami, nie.
- Uhm. I co? – Kierowniczka klikała
na klawiaturze z zapałem godnym głodnego dzięcioła stukającego w korę drzewa. –
Ja tu panu ratę obliczam, bo sama wiesz.
- I każdemu mówimy, że staramy
się i że to do centrali, no nie, zgłaszamy.
- Uhm. No i?
- To może zgłosimy?
- Uhm. No, to zgłoś. I tak nic z
tym nie zrobią.
- Acha. – Pracownica stała przez
chwilę za kierowniczką, po czym wzruszyła ramionami i wróciła do swojego
stanowiska.
- Słucham panią.
Żarówiasta się ożywiła i odkleiła
oczy od smartfona.
- Bo jak tu byłam ostatnio, to
koleżanka mówiła o takim koncie dla VIP-ów.
- Czyja koleżanka?
- Yyy. No, pani koleżanka. I ja
bym takie chciała. Takie konto.
- Acha. Jakie ma pani teraz
konto?
- Takie normalne. Ale ja nie chcę
czekać w kolejkach, a tam są ponoć specjalne warunki.
- Są też specjalne wymagania.
- Chodzi o wpływy na konto?
- Między innymi, ale już to
sprawdzamy.
- O, to nie będzie problemów, bo –
żarówiasta dumnie podniosła głos i łypnęła okiem na salę, czy wszyscy dobrze słyszą
– mamy z mężem tu niedaleko taki super bar, zdrowe jedzenie, te sprawy. Z
wpływami nie będzie żadnych problemów. Żadnych – podkreśliła. Zadzwonił jej
telefon.
- Bożeeee, zero spokoju –
mruknęła, odbierając. – No, co tam? To go tam posadź, kawy zrób, niech poczeka,
ja tu mam sprawy. Z wyciskarką? Zobacz, czy przywiózł tę, co zamówiłam, bo
Jacek chciał inną i nie wiem kogo posłuchali. Mnie mają słuchać, bo ja im
płacę. No!
Pracownica banku zagłębiła się w
wyjaśnianie żarówiastej różnic między kontem zwykłym a VIP-owskim, a tymczasem
przy sąsiednim stanowisku usiadła starowinka, ściskająca torebkę, jakby tam
miała sztabki złota.
- Dzień dobry pani. Jak to
dobrze, że dzisiaj pani jest, bo wczoraj pani nie było – powiedziała z wyrzutem
do kierowniczki. Ta podniosła brwi, zdziwiona.
- Miałam urlop. Dopiero wróciłam.
To wczoraj też była pani u nas?
- Tak, bo myślałam że pani
będzie, ale pani nie było. Więc wróciłam dzisiaj.
- Uhm. Czym mogę pani służyć?
- Chciałam zapłacić dwa rachunki.
I wziąć trochę gotówki dla siebie, na życie, wie pani. Wszystko teraz takie
drogie.
- Uhm. Poproszę dowód osobisty. –
Kierowniczka klikała w klawiaturę z prędkością skrzydełek kolibra. Takie sprawy
mogła pani załatwić wczoraj, koleżanki na pewno by pani pomogły.
- O, kochana pani, moje koleżanki
to już dawno nie żyją.
- Miałam na myśli moje koleżanki,
które tu pracują. Spokojnie mogła im pani zaufać.
- Co też pani, ja ich przecież
nie znam. A panią znam, pani tu pracuje od lat. Pani to bym powierzyła ostatni
grosz.