Możliwe, że na osiedlu w samym sercu city jest jeszcze kilka innych sklepów, w promieniu kilometra lub pół, a nie tylko ten jeden, należący do sieciówki. Nie jest też wykluczone, że w tych innych sklepach nie ma wyłącznie pustych półek, ponieważ posiadają nieźle
zaopatrzone stoiska, a w tym i takie z wędlinami i mięsem. Przypuszczalnie wszystkie te sklepy oferują asortyment porównywalnej jakości, ale z tajemniczych powodów w tym jednym
konkretnym markecie spożywczym jest najwięcej klientów, którzy tłoczą się
głównie przy przeszklonych lodówkach zawierających dobrze oświetlone,
smakowicie wyeksponowane udka, skrzydełka, schaby, podudzia, pręgi, fragmenty z
kością lub bez, pasztety, szynki, polędwice, parówki, serdelki i inne tego
rodzaju specjały. Nie wiedzieć czemu akurat ten sklep upodobali sobie okoliczni
mieszkańcy osiedla, głównie emeryci, renciści i kobiety z wózkami dziecięcymi,
którzy codziennie, a zwłaszcza w piątkowe popołudnia oraz sobotnie
przedpołudnia ustawiają się w wieloosobową kolejkę złożoną z osób spragnionych
smaków obcych wegetarianom.
Ogonek kolejki zawijał się aż do
działu z nabiałem, niemalże zahaczając o makarony i sosy w słoikach,
zawierające aromat identyczny z naturalnym. Tego popołudnia w sklepie było
naprawdę tłoczno i każdemu się spieszyło, na dodatek ów każdy mamrotał, że
przecież chce tylko jedną, góra dwie rzeczy i po co tyle stania, a te sprzedawczynie
to jak muchy w smole się ruszają i urządzają na pewno pogaduchy z kawusią na
zapleczu, zamiast ochoczo dołączyć do tych, które z jednakowymi, służbowymi uśmiechami obsługują niekończące się tłumy żądne mięs.
Starsza kobieta, nieco
zaniedbana, nieco potargana, niedbale przyodziana i wygnieciona, z namysłem
wybierała udka kurczaka, które ekspedientka cierpliwie przekładała z miejsca na
miejsce, pokazywała i pakowała. Do kobiety co chwilę podchodził starszawy facet,
o wyglądzie równie zmęczonym rzeczywistością i z podobnie lekceważącym stosunku
do trendów mody oraz higieny osobistej, z kilkudniowym zarostem, w wyleniałym
kożuszku i czapce typu naleśnik, przed laty zwanej kaszkietem. Facet gniewnie
szeptał, mamrotał i pohukiwał, wyraźnie poirytowany przedłużającym się pobytem
w sklepie. Co jakiś czas odskakiwał od kobiety, zwracając wtedy swój monolog w
stronę niemej, lekko zdumionej publiczności oraz przestrzeni między półkami,
która nie takie wywody już słyszała.
- …jak tak szepczesz, to pani cię
nie słyszy, głośno mów! I mówiła i namawiała od rana, chodź na zakupy, z babą
to lepiej się od razu, kurwa, powiesić! Głowę podnieś, co mi tu pieprzysz w
mięso, jak ta pani ma cię zrozumieć! Godzinami będziemy tu stać, za tobą ludzie
są! Z babą na zakupy, to lepiej sobie w łeb strzelić! Po co pani ma kroić, no weź
ten kawałek pręgi, w domu przetniemy i zamrozimy! Acha, jasne, chcesz znowu tu przyjść
za kilka dni, kurwa, ja na koniec świata ucieknę, a mnie tu nie przyciągniesz!
Jak tak można, odwróć się do pani, jak coś mówisz, bo nie wie co podać! Z babą
to zginąć można, kurwa, człowiek miałby spokój przynajmniej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz