- W sumie mamy wino od ojca,
znowu – prychnęła piękna dziewczyna ustami obrażonymi na cały świat, a głównie
na wspomnianego ojca, jego wino i co się da. Westchnęła głośno, kątem oka
sprawdzając, czy ów gest został zauważony. - Ciągle przywozi, teraz na Dzień Kobiet, pierdolca można dostać, no.
- Tylko się nie denerwuj, Bożenko
– jej chłopak wykładał produkty na taśmę. Szczupły, ubrany w modny płaszczyk,
podobnie jak jego dama, miał na szyi kolorowy szalik, również pasujący do jej
szala. Wąskie spodnie, stonowane barwy, wystylizowane fryzury i dodatki. Najwyraźniej
uzgadniali takie detale, bo oboje wyglądali jak z francuskiego „Vogue” z końca
lat siedemdziesiątych XX wieku.
Sklep należący do popularnej
sieci dyskontów o owadziej nazwie pełen był popołudniowych klientów, błąkających
się z różną prędkością między półkami z okazjami, promocjami, nowościami i towarami
w atrakcyjnych cenach. Przeważali poszarzali na twarzach ludzie po całym dniu
pracy, milczący w cichej furii, a między nimi błąkali się entuzjastycznie rozgadani
uczniowie po szkole, poza tym w ten zwyczajny miejski tłum wmieszali się też zblazowani
studenci po zajęciach w pobliskiej wyższej szkole teatralnej oraz zmęczeni
rodzice z wrzeszczącymi dziećmi. Oto cały wrocławski świat upchnięty w jednym
dyskoncie, jak to bywa w city.
Na tym szarawym, niedbale
odzianym tle, para młodych ludzi stojących w kolejce do kasy wyróżniała się jak
papużki w stadzie gołębi.
- Możemy gdzieś wyjść, jeśli
chcesz. Mówiłem, że skoro nie mogłem ci złożyć życzeń w święto, to bym cię zaprosił, nie. Na piwo, czy coś – chłopak odważnie podjął temat, podczas gdy jego dziewczyna
zawiesiła się na czytaniu instrukcji obsługi szamponu przeciwłupieżowego.
- W sumie nie mówiłeś, że masz
łupież – odparła oskarżycielsko i trochę kpiąco. Chłopak się zarumienił po
końcówki szpiczastych, lekko odstających uszu.
- Ttto dla brata, nie dla mnie.
- Acha, jasne.
Na chwilę zapadła cisza.
- To co, wyjdziemy gdzieś? Kupię ci kwiaty i w ogóle.
Dziewczyna nie odpowiedziała od
razu, tylko najpierw wzruszyła ramionami.
- Kwiaty są martwe. No zobacz, tu też są, odcięte i bez życia.
- W sumie racja, tylko się nie denerwuj. To może pójdziemy gdzieś, jak kiedyś?
- A niby gdzie? Tu nie ma fajnych
miejsc, w sumie. Jak byłam – podniosła nieco głos – w niujorku, u siostry, to
codziennie byłyśmy GDZIEŚ. – Przewróciła oczami i kontynuowała – Na tej pustyni
można tylko siedzieć i pić.
Chłopak wyraźnie się ożywił.
- To ja może skoczę jeszcze
szybko, co? Mają tu promocję win portugalskich, zaraz coś znaj…
- Nie fatyguj się – wycedziła dziewczyna.
– Ojciec przywiózł wino, na pewno jest lepsze – gestem władczyni Kosmosu
wskazała w nieokreślonym kierunku – od tego tutaj.
- W sumie racja – chłopak odwrócił
się do niej plecami, bo kasjerka zaczęła skanować ich zakupy. – Reklamówkę poproszę,
dzień dobry. Nie, za kwiaty dziękujemy, są martwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz