wtorek, 10 marca 2015

odc.127.: W SUMIE


- W sumie mamy wino od ojca, znowu – prychnęła piękna dziewczyna ustami obrażonymi na cały świat, a głównie na wspomnianego ojca, jego wino i co się da. Westchnęła głośno, kątem oka sprawdzając, czy ów gest został zauważony. - Ciągle przywozi, teraz na Dzień Kobiet, pierdolca można dostać, no.
- Tylko się nie denerwuj, Bożenko – jej chłopak wykładał produkty na taśmę. Szczupły, ubrany w modny płaszczyk, podobnie jak jego dama, miał na szyi kolorowy szalik, również pasujący do jej szala. Wąskie spodnie, stonowane barwy, wystylizowane fryzury i dodatki. Najwyraźniej uzgadniali takie detale, bo oboje wyglądali jak z francuskiego „Vogue” z końca lat siedemdziesiątych XX wieku.
Sklep należący do popularnej sieci dyskontów o owadziej nazwie pełen był popołudniowych klientów, błąkających się z różną prędkością między półkami z okazjami, promocjami, nowościami i towarami w atrakcyjnych cenach. Przeważali poszarzali na twarzach ludzie po całym dniu pracy, milczący w cichej furii, a między nimi błąkali się entuzjastycznie rozgadani uczniowie po szkole, poza tym w ten zwyczajny miejski tłum wmieszali się też zblazowani studenci po zajęciach w pobliskiej wyższej szkole teatralnej oraz zmęczeni rodzice z wrzeszczącymi dziećmi. Oto cały wrocławski świat upchnięty w jednym dyskoncie, jak to bywa w city.
Na tym szarawym, niedbale odzianym tle, para młodych ludzi stojących w kolejce do kasy wyróżniała się jak papużki w stadzie gołębi.
- Możemy gdzieś wyjść, jeśli chcesz. Mówiłem, że skoro nie mogłem ci złożyć życzeń w święto, to bym cię zaprosił, nie. Na piwo, czy coś – chłopak odważnie podjął temat, podczas gdy jego dziewczyna zawiesiła się na czytaniu instrukcji obsługi szamponu przeciwłupieżowego.
- W sumie nie mówiłeś, że masz łupież – odparła oskarżycielsko i trochę kpiąco. Chłopak się zarumienił po końcówki szpiczastych, lekko odstających uszu.
- Ttto dla brata, nie dla mnie.
- Acha, jasne.
Na chwilę zapadła cisza.
- To co, wyjdziemy gdzieś? Kupię ci kwiaty i w ogóle.
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu, tylko najpierw wzruszyła ramionami.
- Kwiaty są martwe. No zobacz, tu też są, odcięte i bez życia. 
- W sumie racja, tylko się nie denerwuj. To może pójdziemy gdzieś, jak kiedyś?
- A niby gdzie? Tu nie ma fajnych miejsc, w sumie. Jak byłam – podniosła nieco głos – w niujorku, u siostry, to codziennie byłyśmy GDZIEŚ. – Przewróciła oczami i kontynuowała – Na tej pustyni można tylko siedzieć i pić.
Chłopak wyraźnie się ożywił.
- To ja może skoczę jeszcze szybko, co? Mają tu promocję win portugalskich, zaraz coś znaj…
- Nie fatyguj się – wycedziła dziewczyna. – Ojciec przywiózł wino, na pewno jest lepsze – gestem władczyni Kosmosu wskazała w nieokreślonym kierunku – od tego tutaj.
- W sumie racja – chłopak odwrócił się do niej plecami, bo kasjerka zaczęła skanować ich zakupy. – Reklamówkę poproszę, dzień dobry. Nie, za kwiaty dziękujemy, są martwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz