sobota, 27 czerwca 2015

odc.151.: ZDOLNIACHA


Brawa po brawurowo wykonanym utworze umilkły, frontmanka zespołu Celebrate zapowiedziała następny kawałek, a kolejna wokalistka, Natalia Lubrano, w barwnej tunice i z wysoko upiętymi dreadlockami na głowie weszła na scenę i wzięła do ręki mikrofon. Otworzyła usta i… cisza. Okazało się, że nic nie słychać. Wzięła więc drugi mikrofon i spróbowała zaśpiewać, ale znowu to samo - cisza.
Basista z zadumą trącił nogą wzmacniacz, który również zamilkł.
Okazało się, że w samym środku koncertu, na którym miały wystąpić wrocławskie gwiazdy, w rocznicę śmierci Michaela Jacksona, w Starym Klasztorze zabrakło prądu.
Ani chybi Michael zasygnalizował, że woli wersję unplugged.
Artyści nie upadli na duchu - wspomniane wokalistki rozbujały tłumy widzów, wykrzykując piękne dźwięki i zachęcając do wspólnego śpiewu, a w tym samym czasie obsługa lokalu miotała się wzdłuż kabli, dociekając co jest przyczyną, że elektryka padła. Wreszcie wszystko stało się jasne i publiczność dość szybko została poinformowana, że awaria dotyczy nie tylko klubu, ale sporej części miasta. W tłumie rozległy się gniewne pomruki, ale uspokojono nastroje zapewnieniem, że wspomniana awaria zostanie niebawem usunięta, a teraz nastąpi około 20-minutowa przerwa, w czasie której warto wyjść na zewnątrz, do ogródka, przewietrzyć się i rozprostować kończyny. W lokalu rozbuja się klimę, sprzęt nagłaśniający, oświetlenie i za chwilę wszystko będzie działać.
Ludzie stojący pod sceną oraz siedzący w drożej biletowanej loży na balkonie powoli skierowali się do wyjścia. Niektórzy tuż po znalezieniu się przed lokalem zasiedli na okolicznych murkach, paląc papierosy, zaś inni zachowali pozycję stojąco – gibiącą, w zależności od ilości wypitego wcześniej alkoholu. Impreza zapowiadała się soczyście i nikt nie zamierzał psuć sobie zabawy jakąś drobną awarią.
Wieczór był ciepły, czerwcowy, a powietrze pachniało młodością.
- Estry albo estery, w sumie dalej nie wiem, nie, bo pisałam z fona jak leci – wyznała do telefonu lekko zawiana dziewczyna z mocnym makijażem, w obcisłej bluzce z napisem „Keep calm and BEAT IT” – w piątek dowiem się dopiero, no, czy zaliczyłam. No, jutro, nie.
- Ty – koleżanka w kusej sukience koloru choroby morskiej trąciła ją łokciem – tamten ziomas to chyba był na scenie, co?
Rzeczywiście, właśnie minął je młody facet, który dzielnie rządził klawiszami, a za nim podążał basista w bluzie z kapturem.
- No, dają czadu – powiedziała bez entuzjazmu dziewczyna z telefonem. – Muszę kończyć, no. Nie, jeszcze jest przerwa, bo sprzęt się zjebał, czy coś. Nie wiem, nie słuchałam. No, przypał. Taaaa. Lepszy przypał będzie, bo mi ojciec pożyczył książki i nawet nie zajrzałam, bo nie jestem jakimś nerdem, nie. Jak się dowie, to się wkurwi, nie. Ale ja to zdolniacha jestem, to sobie poradzę, nie. O, idzie ta typiara, co zepsuła mikrofony. A nie, to inna jakaś, też z dreadami... Na zmianę śpiewają, spoko muza, bo Jackson, nie, tylko przypał, że nie ma prądu, ale ma znowu być. No to kończę, bajo.
Wyjęła cienkiego papierosa i zapaliła, kołysząc się z wiatrem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz